RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.¯ywi rozwSciekli siê od mêki, od krzywdy;na widok tej hañby, nies³ychanej w dziejach Swiata.Bili siê w szale.Gintu³t nie widzia³ Swia-ta.Werzn¹³ siê sam miêdzy ¿o³dactwo, w t³um zbity; i pra³, na Smieræ id¹c.Wtem t³um narozkaz rozchyli³ siê przed nimi we dwie strony.W dali, z ulicy wyje¿d¿a³ orszak generalski,a najdalej, w otoczeniu wspania³ego sztabu, na pysznym koniu genera³ baron Kray de Kray-ova.Major Królikiewicz bez czapki, ze skrwawion¹ szpad¹ w rêce, blady jak trup poszed³ najego spotkanie i z dala, wskazuj¹c, co siê dzieje, wo³a³ o rozkaz zaprzestania zbrodni.Feld-marsza³ek z wyrazem wzgardliwego szyderstwa przymru¿onymi oczyma spojrza³ naokó³i rzek³ niebale:- Wszystko, co siê dzieje, dzieje siê na mocy paragrafu sekretnego, dodatkowego, kapitulacjiz dnia 28 lipca.Nie ma tu ¿adnego bezprawia.Zbiegowie spod sztandaru Jego Cesarskieji Królewskiej MoSci bêd¹ wydani ka¿dy z osobna pu³kowi i batalionowi, do którego nale¿¹.Tkn¹³ konia ostrog¹ i chcia³ w bok odjechaæ.Ale major Królikiewicz chwyci³ groxnie cuglejego konia i nie puSci³, choæ nad nim szable zawis³y.G³os mu zapar³o.Krwawe oczy wlepi³w dowódcê.- Zapewniam ka¿demu ¿ycie.- wycedzi³ marsza³ek.W tej samej chwili z przeciwnej strony przymuszony jecha³ w t³umie oficerów polskiej kon-nicy blady Foissac-Latour.Zbli¿aj¹c siê do koñca mostu zamkn¹³ oczy.Oficerowie polscymiotali mu w twarz obelgi.Ksi¹¿ê Gintu³t z³ama³ sw¹ szpadê i ze wzgard¹ cisn¹³ mu j¹w piersi.Wo³ano z szeregów:- Zdrajco!- Krzywoprzysiêzco!- Spe³ni³eS najwiêksz¹ zbrodniê na ziemi: podstêpnie, na hañbê wyda³eS zbiegów!- Patrz teraz w oczy tym, którzy z ognia wyszli, gdzie bez dr¿enia umierali ich bracia.- DawaliSmy ci ¿ycie za nasz¹ sprawê i honor.MówiliSmy ci jak rycerze: JeSli nas chceszrzuciæ na pastwê wrogom dla ratowania Francuzów i siebie, miej odwagê uczyniæ to jawnie.My wiemy, co czyniæ mamy.Sk³ama³eS pod przysiêg¹.- MówiliSmy, ¿e gdy jawnie nam wyznasz, co zamierzasz, zamkniemy siê w wie¿y procho-wej i braterskimi d³oñmi wszyscy wraz rzucimy ogieñ, ¿eby siê wysadziæ w powietrze.Hañ-ba ci, zdrajco!Foissac-Latour podniós³ oczy.Potem bia³¹, dr¿¹c¹ rêkê.W milczeniu, patrz¹c w zhañbionyt³um jeñców, salutowa³ ich d³ugo.KONIEC TOMU PIERWSZEGO159 TOM DRUGI160 W Warszawie pruskiejNa obraz pierwszych po powrocie miesiêcy domowego ¿ywota Rafa³ spêdzi³ w Tarninach latcztery.Ora³, sia³, kosi³, ¿¹³, zwozi³ snopki, m³Ã³ci³ zbo¿e i sprzedawa³.Pod kierunkiem ojca,który nim rz¹dzi³ jak podstaroScim, eks-filozof zmieni³ siê na Slepe i g³uche narzêdzie tejwy¿szej a wszechw³adnej woli.Nie otrzymywa³ do rêki na swe osobiste potrzeby wiêcej nadtrochê koprowiny, i to w przypadkach wielkiego faworu, wszystko zaS, czego potrzebowa³,udzielane mu by³o w naturze, z rozmys³em i zastanowieniem.Jedynym Srodkiem osi¹gniêciajakiejkolwiek gotówki, niezbêdnej na sprawienie ubrania choæ trochê modnego, na pohulan-kê w mieScie, by³y tajemne sprzeda¿e zbo¿a z s¹sieków, haracz nak³adany bezprawnie nach³opów; ujmowanie obroków koniom folwarcznym i tym podobne procedery.Tote¿ osiad³aw duszy poddziedzica g³ucha wSciek³oSæ na szaty, które nosiæ musia³, na zajêcia, które spe³-nia³, na wszystko, co go otacza³o.Nikt go nie rozumia³ i on nie ceni³ nikogo wed³ug istotnejwartoSci.W ci¹gu tego czasu Rafa³ nie wyje¿d¿a³ prawie z domu i najbli¿szej okolicy.Led-wie kilkakroæ by³ w Sandomierzu.Zimow¹ por¹, w karnawale, hula³ po dworach okolicznych,i to by³oby najszczytniejsz¹ jego rozrywk¹, gdyby nie mêczarnie doznawane przy spotkaniusiê tam z s¹siadami ubranymi wed³ug najSwie¿szej mody.Na jesieni roku 1802 od jednego z takich w³aSnie s¹siadów, który t³uk³ siê po ró¿nych stro-nach Galicji i Prus Po³udniowych, Rafa³ powzi¹³ wiadomoSæ, ¿e ksi¹¿ê Gintu³t jest w kraju,¿e przesiaduje b¹dx u siebie w Grudnie, b¹dx w Krakowie.W duszy Rafa³a zrodzi³o siê wów-czas rozpaczliwe postanowienie.Napisa³ do ksiêcia obszerny list, niby to z dziêkczynieniemza wszelkie dobrodziejstwa, a w gruncie rzeczy skargê na obecne swe po³o¿enie.D³ugo, bokilka tygodni, sma¿y³ ten list w najwiêkszym sekrecie póxnymi nocami, a gdy go wreszcieu³o¿y³ i tysi¹c razy odczytawszy przepisa³ na czysto - doSwiadczy³ uczucia niebywa³ej ulgi.Nie mySla³ wcale o skutku tego przedsiêwziêcia, wiedzia³ nawet, ¿e nic z niego wynikn¹æ niemo¿e, a jednak sama mySl, ¿e list ten dojdzie r¹k ksiêcia, sprawia³a mu szczególn¹ radoSæ.Sam odwióz³ ów drogocenny skrypt na pocztê w Sandomierzu.Przez kilka tygodni mySla³jeszcze o nim, póxniej, gdy odpowiedzi nie by³o, zacz¹³ ¿a³owaæ tego, co napisa³, a wreszciepopad³ w dawn¹ apatiê.Tymczasem odpowiedx nadesz³a, ale na rêce starego Olbromskiego.Ksi¹¿ê pisa³ do czeSni-ka, nie wspominaj¹c o odezwie Rafa³owej, z uprzejmym zapytaniem: czyby to familijnymwidokom nie dogadza³o, gdyby Rafa³ móg³, na czas pewien, obj¹æ miejsce sekretarza przyosobie ksi¹¿êcej? Zapewnia³ w sposób jak najpochlebniejszy, ¿e postara siê godnie wynagro-dziæ jego pracê, a zarazem rzuca³ mglist¹ obietnicê pokierowania losem m³odzieñca.Je¿elizgoda na to nast¹pi, ksi¹¿ê prosi³, ¿eby Rafa³ przyby³ do Warszawy jeszcze tej samej jesieni.Stary czeSnik w ci¹gu kilku dni nosi³ ten list przy sobie i g³êboko siê nad propozycj¹ zastana-wia³.Dogadza³a jego ambicjom, czyni³a zadoSæ pojêciom o trzymaniu siê pañskiej klamki,161 ale z drugiej strony mia³a pozbawiæ folwark takiej jak Rafa³ si³y roboczej.Zwyciê¿y³a wresz-cie pokusa kariery.Jednego dnia, po obiedzie, czeSnik zatrzyma³ wszystkich i odczyta³ listksi¹¿êcy.Nadyma³ siê przy tym setnie, jako taki, do którego ksi¹¿êta familiariter pisuj¹.PodRafa³em nogi siê ugiê³y, gdy to us³ysza³.CzeSnik niby to zadawa³ ¿onie, Rafa³owi i córkompytania, jak siê na tê sprawê zapatruj¹, ale w rzeczywistoSci tylko odwleka³ chwilê og³osze-nia dawno powziêtej decyzji.Nareszcie wyrok zosta³ og³oszony.Ze wzdychaniem i rozk³ada-niem r¹k czeSnik zgodzi³ siê na wyjazd syna.Od tego dnia zadê³y siê przygotowania, szyciebielizny, pranie, reparowanie i starania o paszport do Prus Po³udniowych.W listopadzie Rafa³ wyjecha³ z domu.Rzuca³ go z uczuciem radoSci.Nie ¿al mu by³o nikogoi niczego.Wszystko rwa³o siê w nim i kipia³o lec¹c naprzód.Swoimi koñmi zajecha³ na grani-cê prusk¹, a stamt¹d do Warszawy pêdzi³ dyli¿ansem pocztowym.Wprost z pocztamtu uda³ siêdo pa³acu ksiêcia Gintu³ta.By³a to stara siedziba magnacka, ukryta w ogrodach, z dala od g³Ã³w-nych ulic miasta i ich zgie³ku.Opuszczony pa³ac, ze Scianami, z których tynk oblata³, z pordze-wia³ymi kratami bram a dziedziñcem traw¹ zaros³ym - by³ jakoS niegoScinnie zamkniêty, gdyRafa³ stan¹³ u jego podwojów.Wszystkie okna by³y na g³ucho zas³onione sczernia³ym p³Ã³tnemfiranek, drzwi pozamykane.Po up³ywie znacznego przeci¹gu czasu stary odxwierny dostrzeg³wa³êsaj¹cego siê przychodnia i zapyta³, czego sobie ¿yczy.Gdy Rafa³, pe³en nieprzyjemnychuczuæ, opowiedzia³, kim jest i co go sprowadza, ów cz³owiek powiód³ go do bocznych skrzyde³pa³acu.Szli przez d³ugie korytarze, minêli jedn¹ i drug¹ salê i znalexli siê wreszcie w obliczuksiêcia [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl