RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co tu kryć, miał wdzięk, którego mnie brakowało.Odda-laliśmy się od siebie coraz bardziej.Wciąż jeszcze dzieliliśmy posłanie, ale corazrzadziej prowadziliśmy nasze  rozmowy.W końcu i to się urwało.On miał swoje42 sprawy, ja swoje.Zaczęliśmy mijać się jak obcy.* * *Dom Innych Ludzi i jego mieszkańcy mogliby dostarczyć tematów do za-pełnienia obszernego tomu.O samym Monecie można pisać w nieskończoność,a Miedziany był chodzącą księgą o barwnym życiorysie.Chciałbym napisać o Li-ściu lub o Nocnym Motylu, która potrafiła szyć, trzymając igłę palcami stóp.Alboo grupce głuchoniemych: małym Powoju  Iskrze, straszącym kota nieszkodli-wymi ognikami, Wiernym  który może kiedyś doczeka się tatuażu z Kręgiemi %7łółwiem, o Koralu  dziewczynce miewającej prorocze sny.Postanowiłem jed-nak, że więcej miejsca poświęcę Mgle, bo właśnie ją i jej okropne makatki chciał-bym dobrze zapamiętać.* * *Ja i Mgła należeliśmy do odmiennych światów.Dla niej życie było stąpa-niem w ciemnościach wypełnionych zapachem, dzwiękiem i dotykiem.Dla mnieprzede wszystkim światłem, kolorem i kształtem.Ja nie czytałem z ust, ona niewidziała znaków.A jednak potrafiliśmy przerzucić przez tę przepaść wątły mo-stek porozumienia.Pierwszy raz do pracowni Mgły zaprowadził mnie oczywiście Moneta.Więk-szą część małej izdebki zajmował warsztat tkacki, z którego spływał pas szaregopłótna, częściowo nawinięty na wałek.Inne, ukończone już tkaniny leżały po-zwijane na półkach lub poskładane w kostkę, czekały na farbowanie.Wśród tegokramu Mgła poruszała się swobodnie, znając położenie każdego zwoju materii,każdego narzędzia.Dziwaczne i niezręczne było nasze pierwsze spotkanie.Moneta tłumaczył.Dowiedziałem się zaledwie imienia dziewczyny, że ma siedemnaście lat i nie wi-dzi od urodzenia.Tkała przez cały czas.Jej zręczne palce biegały wzdłuż osnowy,sprawdzając, czy któraś z nitek nie jest zerwana.Wprawiane w ruch szarpaniemza sznurek wrzeciono turlało się w jedną i w drugą stronę, ciągnąc za sobą nići płótno pojawiało się jakby znikąd w zawrotnym tempie.Nie wiem, dlaczego zwróciłem uwagę akurat na Mgłę.Z początku nie byładla mnie miła.Nie miała w sobie nic z posągowej piękności.Całkiem zwyczajna43 dziewczyna.Z trójkątną buzią i zabawnym, jakby kocim nosem.Ani wysoka, aniprzesadnie zaokrąglona w interesujących miejscach.Ciemnobrązowych jak torfo-wa ziemia włosów nie upinała kunsztownie, tylko zwyczajnie związywała wstąż-ką.Parokrotnie spotkałem ją pózniej.U Miedzianego, przy studni, w graciarniMonety lub biegnącą po jednej ze ścieżek.Właśnie, biegnącą, gdyż poruszała sięszybko i zgrabnie.Nie zauważyłem nigdy, by potknęła się lub wpadła na kogoś.Zupełnie jakby widziała.A jednak nie.Nauczyłem się rozpoznawać drobne ozna-ki ślepoty  ostrożne wysunięcie bosej stopy, wymacującej krawędz ganku lubpróg, ukradkowe dotykanie przedmiotów dokoła.Zacząłem zaglądać do warsztatuMgły.Czasami spędzałem tam sporo czasu, z fascynacją przyglądając się, jak jejręce wyczarowują wypukłe wzory na grubych tkaninach lub kierują cienkie nitkitak, by układały się w gładkie powierzchnie płócien bieliznianych.Raz i drugiudała, że mnie nie zauważa, choć byłem pewien, że słyszy, jak wchodzę.Przychodząc do Mgły po raz trzeci, nie zastałem jej przy warsztacie, lecz sku-loną w wykuszu okiennym, pośrodku ciepłej, słonecznej plamy.Zajętą wyplata-niem w niewielkiej ramce.Podszedłem bliżej, by przyjrzeć się robótce, a wtedyMgła chwyciła mnie za włosy.Tak nagle i nieomylnie, że przestraszyłem się.Niebyłem pewien, czy wydrze mi garść uwłosienia, czy może zechce wytłuc po twa-rzy za nachodzenie bez zaproszenia.Tymczasem ona chciała mnie po prostu obej-rzeć.Jej dłonie przesunęły się po mojej głowie, palce przeczesały włosy.Dotykałybrwi, policzków.Potem przyszła kolej na nos, usta, uszy.Czułem się nieswojo,obmacywany niczym rzecz.Mgła poklepała mnie po barkach,  obejrzała dłonie,zastanawiając się nad bliznami po zębach Pożeracza Chmur.Uśmiechnęła się le-ciutko i napisała mi palcem we wnętrzu dłoni liczbę  siedemnaście , a potem tymsamym palcem puknęła w moją pierś.Dodała mi dwa lata, zapewne z powodu wy-sokiego wzrostu, ale wolałem nie prostować tej pomyłki.Potem miało się okazać,że dobrze zrobiłem.Wspomniałem już o makatkach i muszę o nich napisać, bo nie sposób ich omi-nąć.Mgła i jej prace to jakby jedno.Pierwszą makatkę zobaczyłem nie dokończo-ną, rozpiętą na ramie.Co miała przedstawiać, nie mogłem zgadnąć.Zresztą tonie było ważne.Gdy Mgła nabrała do mnie zaufania, pokazała mi inne.Wszyst-kie były obrzydliwe.Rzadko która miała przepisowy kształt kwadratu lub rombu,a każda składała się z nieregularnych łat.Co do użytych materiałów, było tamwszystko.Od lnu, poprzez wełnę, nieczesane włókno wodorośli aż do rzemienia.Zdarzał się też jedwab pocięty w paski, patyczki, trzcina i powszywane w tę zwa-riowaną tkaninę gliniane paciorki.Nie miałem pojęcia, po co to robi.Dlaczegotraci czas na wyplatanie tych bzdur.Moneta nie umiał lub nie chciał mi tego wyjaśnić.Wzruszył tylko ramieniemi popatrzył po swoich obrazach.Mam jednak pewność, że rudowłosy artysta jestbardzo blisko tego poziomu wrażliwości, na jakim żyje Mgła.Intrygowały mnie twory tej dziewczyny, mimo ich szpetoty.Ale nigdy bym44 nie wpadł, co w nich jest, gdyby nie sama autorka.Pewnego dnia odszukała mnie,prawie przemocą odciągnęła od przepisywania nieporządnych bazgrołów Mie-dzianego i zaprowadziła do siebie.Całą podłogę warsztatu pokrywały makatki.Nie przypuszczałem, że Mgłazrobiła ich już tyle.Wyglądały jak wielki, pstrokaty dywan.Mgła wspięła sięna palce, zawiązała mi oczy chustką i dotykiem sprawdziła, czy aby na pewno niezostała szparka do podglądania.Każdy czegoś się boi.Jedni pająków, inni wody albo wchodzenia na wyso-kie drzewa.Dla mnie zmorą jest ciemność.Może dlatego, że pozbawiony rów-nież wzroku byłbym całkowicie bezradny.Wtedy, w izbie Mgły, momentalniezesztywniałem, bojąc się zrobić choćby krok.Z jednej strony obawiałem się, żena coś wpadnę, z drugiej, że nie wpadnę na nic i będę tak szedł całą wieczność,a nie dotrę do żadnej ze ścian.Nie zdążyłem odsłonić oczu, gdyż Mgła pociągnęłamnie w dół, zmusiła do uklęknięcia.Poczułem pod palcami fakturę porozkłada-nych fragmentów śmiesznej tkaniny i już wiedziałem, czego ode mnie oczekiwa-no.Jedwab był śliski w dotyku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl