[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po jednej stronie sali aż do szafy grającej biegł kontuar ze stołkami z metalowych rur i gładkiej żółtej skóry.Stoliki stały rzędem wzdłuż ściany naprzeciwko kontuaru; dawno straciły gumowe podkładki i ilekroć sprzątaczka przesuwała je, żeby pozamiatać, wydawały okropny zgrzyt.Z tyłu, za salą, mieściła się kuchnia, gdzie niechlujny kucharz smażył wszystko na tym samym zjełczałym tłuszczu.U Lola nie było przeszłości ani przyszłości.Była to poczekalnia, gdzie pewni ludzie marnowali pewien czas.W kilka dni po tym, jak poderwał chłopaka w “Chimu”, Lee siedział u Lola i czytał na głos Últimas Notícias Jimowi Cochanowi.Była tam historia o człowieku, który zamordował żonę i dzieci.Cochan szukał okazji, żeby się wymknąć, ale ilekroć zbierał się do wyjścia, Lee mówił:- Słuchaj tego.“Kiedy jego żona wróciła do domu z targu, mąż wywijał swoją czterdziestką piątką”.Dlaczego oni zawsze muszą tym wywijać?Lee czytał przez chwilę po cichu.Cochan wiercił się niespokojny i zakłopotany.- Jezus Maria - zdumiał się Lee, podnosząc wzrok.- Po tym, jak zabił żonę i trójkę dzieci, wziął brzytwę i chciał popełnić samobójstwo.- Przeczytał zdanie z gazety: - “Jednak efektem były tylko zadrapania nie wymagające interwencji lekarskiej.” Co za partackie przedstawienie! - Przerwał na chwilę, po czym zaczął czytać półgłosem nagłówki: -”Dodają wazeliny do masła”.Bardzo dobrze.“Homar z żelem nawilżającym.” O, tutaj dopadli faceta z budy z tortillą i takiego przerażonego psa.wielki, chudy, długi pies.Jest zdjęcie.Facet przed budą i pies.Pewien obywatel poprosił drugiego o ogień.Tamten nie miał zapałek, więc ten pierwszy wyciągnął szpikulec do kruszenia lodu i zabił go.Morderstwo jest meksykańską nerwicą narodową.Cochan wstał.Lee poderwał się na nogi.- Siadaj na dupie, albo raczej na tym, co z niej zostało po czterech latach w Marynarce - rozkazał.- Muszę iść.- Kim ty jesteś, pantoflarzem?- Poważnie.Ostatnio za dużo wychodziłem.Moja stara.Lee nie słuchał.Właśnie zauważył Allertona, który przechodził na zewnątrz obok wejścia i zajrzał do środka.Nie pozdrowił Lee, po krótkiej chwili poszedł dalej.Byłem w cieniu, pomyślał Lee, nie mógł mnie stamtąd zobaczyć.Nie zauważył odejścia Cochana.Powodowany nagłym impulsem, wybiegł z knajpy.Allerton znajdował się jakieś dwadzieścia metrów przed nim.Lee dogonił go.Allerton odwrócił się, unosząc proste i czarne jak narysowana piórkiem kreska brwi.Wyglądał na zdziwionego i trochę zmartwionego, ponieważ - jak powiedział - niepokoił się o zdrowie Lee.Lee improwizował rozpaczliwie.- Chciałem ci tylko powiedzieć, że Mary była niedawno u Lola.Prosiła mnie, żebym ci powtórzył, że będzie później w “Ship Ahoy”, koło piątej.- Było to częściowo prawdą, Mary była u Lola i pytała Lee, czy nie widział Allertona.Allerton uspokoił się.- Och, dziękuję ci - powiedział serdecznie.- Czy przyjdziesz dziś wieczorem?- Myślę, że tak - przytaknął Lee, uśmiechnął się i szybko odszedł.Lee wyszedł ze swojego mieszkania do “Ship Ahoy” tuż przed piątą.Allerton był już przy barze.Lee usiadł, zamówił drinka i powitał Allertona swobodnie i niedbale, zupełnie jakby byli bliskimi przyjaciółmi.Allerton odpowiedział automatycznie, po czym spostrzegł, że Lee nawiązał z nim jakimś sposobem poufały kontakt, choć przecież postanowił mieć z nim tak mało do czynienia, jak to tylko będzie możliwe - posiadał bowiem umiejętność ignorowania otoczenia, ale nie potrafił wypchnąć kogoś z raz już zajętej pozycji.Lee zaczął mówić swobodnie, bezpretensjonalnie, inteligentnie, z humorem.Powoli rozwiewał wrażenie Allertona, który dotychczas uważał go za postać dziwną, wręcz niepożądaną.Kiedy nadeszła Mary, Lee powitał ją ze staroświecką, trochę przesadną galanterią i po chwili, przepraszając, zostawił ich nad szachownicą.- Kto to jest? - spytała Mary, kiedy Lee wyszedł na zewnątrz.- Nie mam pojęcia - odparł Allerton.Nie był pewien, czy kiedykolwiek spotkał Lee.Formalne przedstawianie się nie leżało w zwyczaju studentów G.I.Czy Lee był studentem? Allerton nigdy nie widział go na uczelni.Nie było nic niezwykłego w rozmowie z kimś obcym, jednak w obecności Lee Allerton stawał się czujny.Ten człowiek był mu w pewien sposób znajomy.Kiedy Lee mówił, wydawało się, że ma na myśli coś więcej niż tylko to, co znaczyły same słowa.Czasami kładł szczególny nacisk na jakiś wyraz, jakby odwołując się do znajomości w innym miejscu i w innym czasie.Tak jakby Lee mówił:- Wiesz, o co mi chodzi.Pamiętasz.Allerton wzruszył z irytacją ramionami i zaczął ustawiać figury na szachownicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]