[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko to leżało między szczątkami komody taty.Więk-szość przedmiotów była zbyt spalona, żeby jeszcze na coś się przydać.Kiedyjednak je przerzuciłam, trafiłam na kilka rzeczy w dobrym stanie i upchnęłam jedo swego plecaka.Mężczyzna z chłopcem zbliżyli się i zaczęli myszkować kołomnie.O dziwo, może z powodu dziecka, a może dlatego że ten obcy w brudnychłachach też był czyimś ojcem, nie przeszkadzało mi to.Szkrab o brązowej buziobserwował nas oboje obojętnie.Naprawdę trochę przypominał Gregory ego.Wygrzebałam z plecaka suszoną morelę i podsunęłam mu ją.Miał najwyżejsześć lat, jednak nie chciał tknąć jedzenia bez pozwolenia opiekuna.Dobrze wy-chowany.Za to, gdy tylko mężczyzna kiwnął głową, mały porwał owoc, ugryzłkawalątek na spróbowanie, po czym wpakował resztę w całości do ust.I tak, w towarzystwie piątki obcych łupieżców, grabiłam dalej własny dom.Amunicja ze schowka pod garderobą w pokoju rodziców spłonęła, to znaczy: bezwątpienia wybuchła.Sama garderoba była prawie w całości zwęglona.To tyle,jeśli chodzi o ukryte w niej pieniądze.Z łazienki rodziców zabrałam nić dentystyczną, mydło i słoik wazeliny.Wszystko inne ktoś zdążył już ukraść.Mimo to udało mi się zebrać po jednym komplecie wierzchniej odzieży dlaCory i chłopców.Najważniejsze jednak było to, że znalazłam dla nich buty.Ko-bieta, która przerzucała obuwie Marcusa, podniosła na mnie wzrok, lecz nic niepowiedziała.Moi bracia wybiegli na dwór w samych piżamach.Cory zdążyłanarzucić płaszcz.Opuściłam nasz dom ostatnia, ryzykując zwłokę, aby chwycićdżinsy, bluzę i buty, a także mój ratunkowy plecak.Mogłam zginąć.Gdybym za-stanawiała się wtedy, co robię gdybym musiała się zastanawiać na pewnojuż bym nie żyła.Na moje szczęście zareagowałam tak, jak się szkoliłam choćcały mój trening przeważnie ograniczał się do pamięciowego przyswajania sobieprzydatnej teorii.Od lat nie ćwiczyłam niczego w warunkach nocnych.A jednakmoje samokształcenie przyniosło efekty.Teraz, jeśli tylko zdołam dotrzeć z ubraniami do Cory i chłopców, może udami się i zdążę przekazać im tę wiedzę.Gdybym jeszcze potrafiła wydostać pie-niądze spod kamieni przy drzewku cytrynowym.Wsadziłam odzież z butami do ocalonej poszewki, rozglądając się za kocami:niestety, nie znalazłam ani jednego.Pewno rozkradli je na samym początku.Byłato jeszcze jedna przestroga, bym pospieszyła się z wydobyciem ukrytej gotówki.Na dworze podeszłam do brzoskwiniowego drzewka, z którego udało mi sięnarwać jeszcze trochę prawie dojrzałych owoców, których szabrownicy nie mo-gli dosięgnąć.Następnie zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony, udając, że131szukam, co jeszcze nadawałoby się do wzięcia.Omal się nie rozpłakałam, gdynagle spojrzałam w stronę dużego i starannie pielęgnowanego warzywnika Coryna tyłach domu teraz dosłownie wdeptanego w ziemię.Papryka, pomidory, ka-baczki, marchew, ogórki, sałata, melony, słoneczniki, fasola, kukurydza.Wieleupraw nie zdążyło jeszcze dojrzeć, a to, co nie zostało zerwane, było połamanei stratowane.Wyrwałam kilka marchewek, z walających się po ziemi główek słonecznikównałuskałam parę garści nasion; z fasoli posadzonej przez Cory, żeby pięła się połodygach słoneczników i kukurydzy, zebrałam trochę strąków.Wyszukując resztkiodrzucone przez innych, niczym prawdziwy zapózniony szabrownik, przysuwa-łam się coraz bliżej cytrynowca.Drzewko uginało się pod ciężarem małych, jesz-cze zielonych cytrynek.Stanęłam obok i rzuciłam się do obrywania wszystkich,które zdążyły choć trochę pożółknąć lub choćby zblednąć.Udało mi się zebraćtrochę z gałęzi i trochę z ziemi.Cory obsadziła podstawę drzewa cieniolubnymikwiatami, które bardzo ładnie tam kwitły.Oboje z tatą poukładali między niminiewielkie okrąglaki, które miały wyglądać jak zwyczajna ozdoba.Teraz niektó-re były przewrócone tak, że zgniotły najbliżej rosnące kwiaty.Niestety, jednymz nich był kamień, pod którym schowaliśmy pieniądze.A jednak, szczęśliwymtrafem, ruszono go zbyt płytko jakieś dwa, trzy cale pod spodem leżał, owinię-ty trzema warstwami zgrzanej na końcu folii pakiecik z gotówką.Wygrzebanie go nie zabrało mi więcej czasu niż wcześniej zebranie paru cy-tryn [ Pobierz całość w formacie PDF ]