RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyglądał tak, jakby mu nagle coś przyszło do głowy.Machnął ręką.- Zaraz -powiedział pośpiesznie.- Niech pani sobie przypomni ten wieczór.Idąc doDutkiewicza nie spotkała pani nikogo ani w wejściu, ani na klatce schodowej.Panowała cisza, tak? Potrzebowałam małej chwilki, żeby się przestawić.Majormnie zainteresował.Przyświadczyłam, że cisza.- Potem pani weszła do jegomieszkania.Ciągle panowała cisza? - Absolutna.- Drzwi zostawiła pani otwarte,jedne i drugie, tak? Weszła pani.Za plecami nie usłyszała pani żadnego szmeru?- Panie majorze, gdybym za plecami usłyszała szmer, mnie usłyszeliby wszyscylokatorzy! Ja i tak byłam święcie przekonana, że ten morderca czai się tuż zamną! - Za panią, doskonale.I co? Nie odwróciła się pani? - Dla kogo doskonale,dla kogo nie - mruknęłam gniewnie.- Jasne, że się odwróciłam.Dziwię się, żenie dostałam rozbieżnego zeza, jednym okiem patrzyłam przed siebie, a drugim dotyłu.- A potem, jak pani dzwoniła, gdzie pani patrzyła? - Na drzwi.Zciślebiorąc, na korytarz przed klatką schodową, bo drzwi były otwarte na przestrzał.Gdzieś musiałam patrzeć, a na nieboszczyka nie miałam ochoty.- I nic pani niezobaczyła? %7ładnego ruchu? Nikt tam się nie przemknął? - Skoro milicja znalazłamnie w dobrym zdrowiu, to znaczy, że nie zobaczyłam tam kompletnie nic.Zdajesię, że już na ten temat zeznawałam.Nawet głupi kot przyprawiłby mnie o atakserca.- No właśnie, kota też nie było? - Był.Potem.- Zaraz, po kolei.Po telefonie od razu wyszła pani na klatkę schodową? -Natychmiast wyszłam i usiadłam na schodach, bo mi się nogi ugięły.Zewnętrznedrzwi trochę przymknęłam, sam pan widział, jak było.- I co pani robiła? - Nalitość boską, co mogłam robić?! Nic! Paliłam papierosy i bałam się panicznie.-Czego pani się bała? Zastanowiłam się.- Nie wiem.Na rozum, nie było czego.Alepanowała tam jakaś taka atmosfera.Możliwe, że wymyśliłam to ze zdenerwowania,ale wydawało mi się, że to jeszcze nie koniec, że morderca czai się w pobliżu iczyha na następną ofiarę.Coś w tym rodzaju.Potem przyszedł kot, co mnie trochęuspokoiło.- Atmosfera, mówi pani.wydawało się pani, że morderca jest wpobliżu.- Niech pan tego tak nie eksponuje, w zdenerwowaniu można wymyślaćróżne idiotyzmy - przerwałam z wyrzutem.- Nie znajduję zwłok codziennie.-Nie, co znowu, żadne idiotyzmy - uspokoił mnie major żywo.- Czy pani jestdobrym medium? - O rany boskie, od tych rozmów z panem można zwariować.Niewiem.Kiedyś byłam bardzo dobrym medium, ale miałam wtedy jedenaście lat.Wątpię, czy mi zostało.Z góry uprzedzam, że w żadnym wywoływaniu duchów niebędę brała udziału! - Ja też nie.Zaraz, ten kot.Skąd się wziął? - Z góry.Zbiegł z wyższego piętra.Był przestraszony, bał się wrócić na górę i bał sięmnie.W końcu się trochę ośmielił, po długim czasie, i nawet pozwolił siępogłaskać.Potem uciekł na dół.- Cholera - powiedział major z goryczą.- %7łe teżpani od razu nie powiedziała o tym kocie! I pomyśleć, że mieliśmy go pod ręką!Siedział na strychu.- Kto? Kot czy morderca? - Morderca, oczywiście.Zamilkłam.Major również milczał, patrząc w przestrzeń przeze mnie na duch.Dreszcz mi przeleciał po plecach.- Przyśni mi się to, jak Bóg na niebie -mruknęłam ponuro.- Nie wiem, czy to, co pan stosuje, to nie są badaniatrzeciego stopnia.Już się przyznam do wszystkiego, tylko niech pan przestanie.Major ocknął się z zamyślenia.- No więc ostrzegam panią, że jeśli te wszystkieinformacje, które pani ukrywa, wyjdą na jaw bez pani udziału, zostanie pani oskarżona o ukrywanie dowodów przestępstwa - rzekł stanowczo, acz z lekkimroztargnieniem.- Nie mam już do pani cierpliwości.Niech się pani nad tymzastanowi.Następnego dnia udało mi się wreszcie złapać Baśkę telefonicznie.Materiału do rozmowy z nią miałam już nadmiar, stanowczo zażądałam spotkania.Baśka rozważała przez chwilę swój plan zajęć.- Pojutrze - powiedziała.- Ja teżmam do ciebie parę interesów.Jestem osobą myślącą realnie i nie wierzę, żewystarczą nam dwie godziny.Dopiero pojutrze będę miała więcej czasu niż dwiegodziny.Umówiłam się z nią na mieście, ściśle biorąc w kawiarni Mozaika naPuławskiej.Cierpliwie poczekałam do pojutrza.O umówionej godzinie znalazłamwolny stolik i zaczęłam patrzeć na drzwi.Po dwóch godzinach trafił mnie szlagna tę cholerną Baśkę, wręcz nie do opisania.Dochodziła dziesiąta.Dopadłamtelefonu i zadzwoniłam do niej do domu.- Baśka poszła w Polskę - powiadomiłmnie Paweł zatroskanym głosem.- Zdaje się, że siedzi w Słowiańskiej, to bliskociebie.Gdyby ci się udało wywlec ją stamtąd, byłbym ci bardzo wdzięczny, ja niemogę, mam tłumaczenie, które muszę skończyć do rana.Nie wiem, czy mi się uda.-Skąd wiesz, że siedzi w Słowiańskiej? - Dzwoniła stamtąd i powiedziała, że wrócipózniej.Powiedziała, żebym ci powiedział, gdzie jest, w razie gdybyś dzwoniła.Dzwoniłem do ciebie, ale cię nie było.Ona wątpi, czy ty tam przyjdziesz, bo tostraszna mordownia.- Słusznie wątpi - mruknęłam i dałam mu spokój.Szlagjednakże ciągle się we mnie kotłował, poza tym pomyślałam, że jeśli Baśkadzisiaj się urżnie, jutro znów się z nią nie dogadam.Postanowiłam zajrzeć dookropnej speluny, w którą ostatnimi laty przekształciła się restauracjaSłowiańska, podjechałam na parking przy Malczewskiego, ustawiłam samochód przedsklepem z farbami i wysiadłam.Do lokalu weszłam bez przeszkód, aczkolwiekmusiałam chyba zrobić złe wrażenie, bo kilka osób w pobliżu na mój widokzaniechało konwersacji.Od razu z hallu, przez oszklone drzwi, ujrzałam Baśkę.Siedziała przy stoliku prawie w połowie sali z jakimiś dwoma facetami, pogrążonaw rozmowie i robiła wrażenie zupełnie trzezwej.Za to obok spał jakiś pijak,siedzący wprawdzie przy sąsiednim stoliku, ale rozwalony na oparciu wolnegokrzesła przy stoliku Baśki.Zdziwiłam się, że jej to nie przeszkadza, bo głowętrzymał prawie w ich talerzach.W momencie, kiedy patrzyłam na nią,zastanawiając się, czy wejść dalej, czy też czekać, aż na mnie spojrzy, pijaknagle się ocknął.Z wysiłkiem wstał z krzesła i ruszył ku wyjściu chwiejnymkrokiem, obijając się o wszystko po drodze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl