[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I tak byłoby trudno, a jeszcze teraz, bez zleceń?Leżymy, proszę państwa, martwym bykiem.Tym razem to ja zadzwoniłam do prokuratora.- Ma mi pan to za złe? - spytałam z rozgoryczeniem.- Pan by oskarżył bliskiego współpracownika, który, na dobitek, pańskim zdaniem,jest niewinny?- Czy w ogóle ktokolwiek, pani zdaniem, jest winien? - powiedziałzniecierpliwiony.- Obawiam się, że pani przypisuje winę jakimś siłomnadprzyrodzonym.- Nie, teraz już nie.Teraz już nie będę protestować.Ale podwarunkiem, że wina tego kogoś będzie rzeczywiście udowodniona.A na razie to sąciągle tylko podejrzenia.A przy tym mam wrażenie, że mnóstwa rzeczy pan mi niepowiedział.- Ma mi pani to za złe? - odparł drwiąco.- Może pani zapewnić zręką na sercu, że pani powiedziała absolutnie wszystko, co pani wie?Nie, nie mogłam zapewnić z ręką na sercu.Obraził się na mnie prawdopodobnie, botym razem wcześnie poszłam spać.Nazajutrz zaczęło się już od rana.Wbrewzabraniu Jadwigi kapitan i prokurator urzędowali w pracowni, znów maltretującwszystkich po kolei.Nie mieliśmy zielonego pojęcia, o co im może chodzić, apytania nie pozwalały się niczego konkretnego domyślić.Znów badali nasze alibi,ale nie na dzień zbrodni, tylko na dzień wczorajszy.- Do diabła, ktoś kogośzadusił na mieście czy co? - powiedział z gniewem Janusz, wracając zprzesłuchania.- Widocznie coś się gdzieś stało - odparł Leszek w zadumie.-Poszedłem sobie wczoraj na piwo i musiałem postawić świadków.Całe szczęście, żeten facet w kiosku mnie zna.- Słuchajcie, oni mają do mnie pretensję, żewracałem z KOPI tramwajem - powiedział okropnie zdenerwowany Włodek, któryprzyszedł pocieszyć się do naszego pokoju.- Czym miałem wracać, balonem? - Niewróciłeś z Witkiem samochodem? - zdziwił się Janusz.- Zdawało mi się, żeprzyjechaliście razem.- I ty też zaczynasz? Odczep się! Nie wróciłem z Witkiem,nie ma takiego przepisu, że mam wracać z Witkiem! Witek pojechał do warsztatu! -Strasznie byli zdziwieni, że siedziałem cały czas w biurze - powiedział Wiesio,wyraznie zadowolony, że udało mu się tak zadziwić władze śledcze.- Zdaje się,że wszystkich o mnie pytali.Ciekawe, dlaczego.Teraz dopiero zaczęłamwreszcie myśleć.Wypowiedz Wiesia natchnęła mnie, Wiesio był podejrzany.Pytanie o alibi wszystkich jest tylko pretekstem.Chodzi im o tych, którzybyli na mieście, na KOPI! Zaraz, kto to był? Zbyszek, Witek, Kacper i Ryszard.Czyżby któryś z nich coś zrobił? W pół godziny potem wiedziałam, że Kacperodpada, a zostaje trzech.Kacper bezpośrednio po KOPI wrócił-do biura taksówkąrazem z jednym facetem, technologiem z sąsiedniego biura.Witek pojechałsamochodem do jakiegoś warsztatu, Zbyszek zawieruszył się gdzieś na mieście iwrócił znacznie pózniej, a Ryszard nie wrócił wcale.O cóż, na miły Bóg, może tuchodzić? Po negatywnym wystąpieniu w sprawie Jadwigi nie miałam żadnej nadzieina uzyskanie wiadomości od prokuratora.Chyba że sama wymyślę cośinteresującego, co naprawi nasze wzajemne kontakty.Co by tu wymyślić? Myślałami myślałam, a-atmosfera w pracowni robiła się coraz gorsza, aż wreszcieprzygnębienie doszło do szczytu, bo trzeba było pójść na pogrzeb Tadeusza.Wszyscy jak jeden mąż w ponurym milczeniu szliśmy w kondukcie pogrzebowym idoprawdy nie było żadnej nadziei na to, że się cokolwiek kiedykolwiekrozjaśni.Następnego dnia było cały czas niemrawo.Witek z rozpaczliwym uporemnakłaniał do pracy, która nikomu nie szła, personel był zgaszony, Jadwigasiedziała w mamrze, a prokurator z kapitanem w sali konferencyjnej.Tym razemprowadzili badania, zaproponowane przeze mnie, co mnie nieco pocieszało, bo pozerwaniu tak mile rysujących się kontaktów czułam się niezbyt radośnie.Prowadząc te same badania na własną rękę zorientowałam się, że sprawaprzedstawia się dość beznadziejnie.Każdy mówił co innego.Włodek twierdził, żeostatni do sali konferencyjnej przyszedł Ryszard.Andrzej upierał się, że Witek.Janusz stawiał na Zbyszka, a Kazio na Wiesia.Stefan z kolei wrabiał Andrzeja.Kompletny mętlik, w którym zgadzało się tylko jedno, a mianowicie, że pierwszyna rewizję osobistą pośpieszył Kacper.To jedno wszyscy stwierdzili zgodnie, wzwiązku z czym Kacpra musiałam, definitywnie wykluczyć.Witold, jedyny, któryusiłował normalnie pracować, pojechał odebrać projekt od architektadzielnicowego.Jego puste miejsce natychmiast wykorzystał diabeł, do którego tymrazem byłam nastawiona bardzo nieprzychylnie.- Odczep się - powiedziałam, kiedytylko się pokazał.- Mam cię dosyć.Nic dobrego nie wynika z moich kontaktów ztobą.- Bo jesteś idiotką i to konkursową - odparł diabeł niezrażony, ustawiającsobie wygodnie krzesło Witolda.- Dlaczego nie powiesz im o skrytce Tadeusza? -Ponieważ wiem równie dobrze, jak i ty, że ta cała skrytka.zresztą ty też.jesteście produktem mojej zwyrodniałej wyobrazni.Nie zamierzam robić z siebieidiotki na tym tle bez przerwy.- Bądzże konsekwentna! Od początku do ko ca twoja wyobraznia jest zgodna zrzeczywistością.Nie przychodzi ci do głowy, że w tym coś jest? Zamyśliłam sięprzyglądając mu się niechętnie.Kto wie, czy i tym razem nie ma racji?.-Sądzisz, że były jakieś przesłanki? - spytałam z wahaniem.- %7łe coś się kłuło wpracowni i ja to dostrzegłam podświadomie? - Oczywiście! A przy tym wez poduwagę, że rozgłosiłaś to.Może by go wcale nie dusił paskiem, gdybyś mu niepoddała tej myśli, tylko wepchnął pod pociąg? Zwróciłaś jego uwagę na motywy,które właściwie mieli wszyscy.Mordując faceta na terenie pracowni zyskiwałprawie stuprocentową bezkarność, zważywszy nadmiar podejrzanych! - Czyli dajeszmi do zrozumienia, że ja tu jestem najbardziej winna! Dziękuję ci bardzo za tępociechę.- Już się rozpędziłem, żeby cię pocieszać.Denerwujesz mnie, zraziłaśsobie prokuratora.- O nie, mój drogi! - powiedziałam stanowczo.- Nic z tego.Nawet dla stu prokuratorów nie zmienisz mi charakteru.Nie byłam świnią, niejestem i nie będę! Gdybym w tej chwili wiedziała, kto jest prawdziwym zabójcą,poszłabym do niego i namawiała, żeby się sam przyznał.Nie leciałabym z jęzoremdo władz śledczych!- Ale pomagać chcesz?- Chcę, bo jest bydlęciem w stosunku do Jadwigi.Słusznie zabił Tadeusza, aleniesłusznie pozwolił na jej przymknięcie! - No to jak chcesz pomagać, to idz ipowiedz o skrytce.Ja ci radzę, idz, powiedz.Siedział i kusił jak prawdziwydiabeł, aż wreszcie uległam.Poszłam do sali konferencyjnej, gdzie akurat niebyło żadnego podejrzanego, tylko sama władza, i godnie spytałam, czy zechcą mniewysłuchać.Widocznie nie wszystko im szło jak po maśle, bo wyrazili zgodę zdużym zapałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]