[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt zatem, nawet gdyby ją podniósłi spróbował przeczytać, już nie odcyfrowałby zapisanej tamwiadomości.A Joe Rossi następnego dnia pojechał ciężarówką na drugikoniec kraju.W niedzielę już płynął do Francji.Rozdział 7Joe w końcu wyjechał, Frank po raz kolejny wyprowadziłsię z domu, a Joyce wpadła z wiadomością, że Edwardowibardzo się spodobała Marta i że chciałby ją poznać ze swoimirodzicami.Zresztą Lily i Georgie też mieli być imprzedstawieni.Zaprasza ich na elegancki podwieczorek, wniedzielę o czwartej, w domu jego rodziców przy SpellowLane.Poza tym, dyktowała władczym tonem Joyce, Marta masobie kupić inną suknię na targu przy Great Homer Street; onawyłoży na to pieniądze.Ta szara, zdaniem Joyce, wyglądała,jakby poprzednia właścicielka używała jej do mycia podłóg.Kapelusz z czerwoną wstążką był dobry, ale różowa sukienkaLily wymagała szarfy, najlepiej białej z różowymi kropkamialbo paskami.I prośba, by pod żadnym pozorem nie nazywaćEdwarda Eddie".On tego nienawidzi.- A czy ten Edward ma w ogóle jakieś nazwisko? -lodowato spytała Marta.Przy tylu zarządzeniach ta wizytazaczynała przypominać przyjęcie u króla.- Oczywiście, że ma.Nazywa się MacDonald.Marta nie próbowała nawet pytać, czy ci MacDonaldowieto katolicy.Mówiąc szczerze, teraz jej to nie obchodziło,może najwyżej zacznie wtedy, kiedy Joyce i Edwardpostanowią się pobrać.Według tego, co mówiła Joyce, Frank nadal był winienparę funtów Maggie O'Connor, chociaż spłacił już ponadpołowę.Powód, dla którego wtedy tak gwałtownie wpadł dodomu, był zupełnie inny.Po prostu mieszkał z kobietą, której mąż, domokrążnysprzedawca nut, niespodzianie wrócił do domu i znalazłFranka na górze w łóżku ze swoją żoną.Frank nie ukrywał sięprzed lichwiarzami, tylko przed tym mężem.Marta zapytała, ile lat ma ta kobieta. - Koło dwudziestu pięciu - odparła Joyce.- Jest bardzoładna, w każdym razie tak mi powiedział Edward.Frank pewnie myślał, że Edwardowi zaimponuje jegozdobycz, ale Edward był, przeciwnie, zaszokowany ipowiedział o tym Joyce, a ona z kolei matce.Marta czuła sięjeszcze bardziej niż zaszokowana - lepszym słowem byłoby zgorszona" - jednak Frank był jej synem i wobec tego uznała,że Edward zachował się zupełnie jak stara baba - i na dodatekpleciuga.W niedzielę pokazał się ojciec Lawless, ale Joe wyjechałdzień wcześniej, więc nie doczekał się specjalnegobłogosławieństwa.Marta, zwykle ogromnie lojalna katoliczka,zdenerwowała się, kiedy ksiądz podkreślił, że Joe będziedobrym żołnierzem.- Nie jest jeszcze w tym wieku, żeby w ogóle miał byćżołnierzem, ojcze - zauważyła ostro.Wtedy ojciec wystąpił z tymi wszystkimi bzdurami natemat dumy i poświęcenia i że walka za ojczyznę to przywilej.O mały włos, a straciłaby cierpliwość: musiała się z całej siłytrzymać na wodzy, żeby nie wybuchnąć.Cały czas czułagniew, zwłaszcza wobec sierżanta Gilligana, wobec rządu iwobec Carla.Po wizycie w teatrze jej mąż znowu stał się po prostucieniem, a kiedy wychodziła w poniedziałek rano do pracy,chrapał sobie w najlepsze w łóżku.Już znowu zarósł, i Martazauważyła, że Joyce nie włączyła go do grona gości rodzicówEdwarda w niedzielę.To w pewnym sensie była ulga, boMarta nie miała ochoty znowu go szorować po całymtygodniu brudu.W zeszły piątek był Joe i chciał go widzieć wdobrym stanie, ale teraz Joe wyjechał i wszystko, czego Martapragnęła, to się porządnie wypłakać.Tyle że musiała zająć siędziećmi, aby Lily i Georgie wyglądali jak należy: tylko to jejprzypominało, że jest jeszcze potrzebna jako matka, jeżeli niejako żona.W poniedziałek w porze obiadu czekała na Kate przedwystawą sklepu ze zwierzętami: stęskniła się już zaprzyjaciółką i chciała jej opowiedzieć o wizycie Joego wdomu.Na wystawie nie było białego kociaka, za to kłębił sięcały miot pręgowanych: sześć miniaturowych tygryskówbawiących się ze sobą.Znowu pomyślała, że chętnie kupiłabyje wszystkie.- Ale.Marto, wyobraz sobie, co by było, gdyby onewszystkie dorosły - rzekła Kate, kiedy już przyszła, a Martawspomniała o swoim zachwycie nad kotkami.- Sześćwielkich kotów, łażących po całym domu! Bez przerwy byśsię o nie potykała.- Pewnie tak - westchnęła Marta.- A wyobraz sobie tylko,że musiałabym je karmić! - Opowiedziała Kate o Joem.-Chciałabym, żebyś go kiedyś poznała.- I ja tak samo - poważnie stwierdziła Kate.- Ale nicstraconego.Jeszcze będzie okazja.- Kłopot w tym - rzekła Marta ze łzami w głosie - żewczoraj popłynął do Francji.Już pewnie tam jest.Nie miała najmniejszego pojęcia, jak taki obcy krajwygląda - Irlandii nie uważała za obcą".Czy tam tak samobudują domy? Czy mają drogi i konie, i wozy, i samochody,jak w Anglii?- Och, Marto! - Kate objęła ją za szyję.- Tak mi przykro.Ale wszystko to po prostu pomyłka, prawda? Nie będą go tamdługo trzymali.Jestem pewna, że wkrótce odeślą go zpowrotem.Szły w stronę Central Station.Stolik tuż przy wejściu,który już zaczęły uważać za własny, był wolny.Tym razemMarta nalegała, żeby Kate usiadła, a dziś dla odmiany onazapłaci za kawę i ciastko.W teatrze Joe dostał dobre kilkaszylingów i większość pieniędzy zostawił matce.Marta ciąglejeszcze piekliła się na samą myśl, że użyto go jako wabika, byprzekonać młodych ludzi do zaciągnięcia się do wojska.Opisała całą wizytę w teatrze Kate, która uznała, że torzeczywiście było okropne.- Myślę, że najgorszy ze wszystkiego był ten mężczyzna,udający kobietę.To znaczy nie rozumiem sensu tej całejmaskarady.- Marta jeszcze się nie otrząsnęła ze zdumienia iobrzydzenia.Uważała to za o wiele gorsze, niż wszystkiegrzechy jej Franka.- W każdym razie - dodała, krzywiąc się -ważne jest tylko to, że nasz Joe już wyjechał i że nie udało misię go zatrzymać.- Ale Marto! Przecież próbowałaś - przypomniała jejKate.- Poszłaś do tego ohydnego sierżanta policji i jeszczeohydniejszego polityka, prawda? No i tamten facet z Lancashire Post" napisał artykuł.tyle że redaktor nie chcego opublikować [ Pobierz całość w formacie PDF ]