RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do widzenia, wicehrabio.Wez Danceny ego w ręce i pokieruj nim.Wstyd byłby dla nas,gdybyśmy już nie dali sobie rady z tą parą dzieciaków.Aby pobudzić naszą gorliwość, pa-miętajmy wciąż, ty, że chodzi o córkę pani de Volanges, ja  że o przyszłą żonę Gercourta.Do widzenia.2 września 17**LIST LIIWicehrabia de Valmont do prezydentowej de TourvelZabraniasz, pani, mówić o miłości: ale gdzież znajdę siłę do spełnienia tego wyroku? Za-jęty wyłącznie uczuciem, które mogłoby być tak słodkie, a które ty czynisz tak okrutnym;usychając na wygnaniu, na jakie mnie skazałaś, żyjąc jeno żalem i tęsknotą; wydany nałupudręczeń tym dotkliwszych, że przypominają mi wciąż twą obojętność, trzebaż, abym utraciłjeszcze jedyną pociechę, jaka mi została? Czyliż odwrócisz oczy, aby nie widzieć łez, którewyciskasz? Czy odmówisz nawet przyjęcia ofiar, które sama nałożyłaś? Czy nie byłoby god-niejszym ciebie, twej duszy szlachetnej i tkliwej, raczej użalić się nieszczęśliwego, który jestnim jedynie przez ciebie, niż pomnażać jego męczarnie okrutnym i niesprawiedliwym zaka-zem?Udajesz, iż lękasz się miłości, a nie chcesz widzieć, żeś ty sama sprawczynią nieszczęść,które jej zarzucasz.Och, bez wątpienia, uczucie to jest męką, gdy przedmiot, który je na-tchnął, sam go nie podziela; ale gdzież znalezć szczęście, jeśli wzajemna miłość dać go niebyłaby zdolna? Gdzież znalezć tkliwą przyjazń, zaufanie słodkie i bez granic, ulgę w niedoli,bezmiary szczęścia, nadzieje czarowne, wspomnienia pełne rozkoszy, gdzież znalezć, mówię,to wszystko, jeśli nie w miłości? Spotwarzasz ją ty, której ona u nóg składa wszystkie skarby,bylebyś ich raczyła nie odtrącać; ja zaś zapominam o własnych cierpieniach, aby jej bronićprzed twymi oskarżeniami!Zmusza mnie pani również, bym bronił sam siebie; gdy ja trawię życie na ubóstwianiu cię,ty z góry przypuszczasz, że jestem płochy i zmienny; obracając przeciw mnie własną mąotwartość, rozmyślnie mieszasz to, czym byłem dawniej, z tym, czym jestem obecnie.Nienasycona tym, iż skazałaś mnie na mękę rozłąki, dodajesz okrutne szyderstwo mówiąc mi orozkoszach świata, gdy wiesz, jak na nie stałem się nieczuły.Nie wierzysz ani obietnicom, aniprzysięgom: dobrze więc! Jedno mi zostało świadectwo, którego bodaj nie będziesz mogłapodejrzewać: twoje własne.Proszę cię zatem, pani, racz jeno z dobrą wiarą wejrzeć w siebie.Jeśli istotnie nie wierzysz w mą miłość, jeśli na chwilę wątpisz, iż sama jedna władasz w mejduszy, jeśli nie jesteś pewna, żeś przekuła to serce, w istocie dotąd zbyt niestałe, godzę sięponieść ciężar tej omyłki; będę cierpiał, ale nie odwołam się od wyroku.Lecz jeżeli, przeciw-nie, oddając sprawiedliwość nam obojgu, będziesz musiała przyznać sama przed sobą, że niemiałaś, że nigdy nie będziesz miała rywalki, nie każ mi, błagam, walczyć z czczą chimerą izostaw mi tę bodaj pociechę, bym widział, iż nie wątpisz w uczucie, które skończyć się możejedynie z życiem.Ośmielam się prosić panią, byś raczyła wyraznie odpowiedzieć na tenustęp.64 Jeśli sam gotów jestem potępić ten okres mego życia, który tak okrutnie zaszkodził mi wtwoich oczach, to nie dlatego, aby w potrzebie brakło mi argumentów dla obrony.I cóż takiego popełniłem, oprócz tego, że nie oparłem się wirowi, który mnie porywał?Znalazłem się wśród świata, młody i niedoświadczony; podawany, można rzec, z rąk do rąkprzez tłum kobiet równie łatwych, jak pozbawionych wartości; czyż do mnie należało dawaćprzykład oporu, którego nie spotykałem z ich strony? Czyż miałem za chwilę szaleństwa ka-rać się stałością, której nikt nie wymagał i którą za śmieszność by mi poczytano? Jakiż innyśrodek, jeśli nie rychłe zerwanie, może zmazać winę hańbiącego wyboru!Ale, mogę powiedzieć, ten szał zmysłów, może nawet obłęd próżności, nie przeniknął domego serca.To serce, stworzone do prawdziwego uczucia, miłostki mogły oszołomić, ale niezdołały go wypełnić.Z otaczających mnie istot, pełnych powabu, lecz niegodnych szacunku,ani jedna nie zapadła mi w duszę; dawano mi rozkosz, ja szukałem cnoty; w końcu sam uwie-rzyłem, iż jestem niestały, będąc jedynie wrażliwym i wymagającym.Dopiero spotkawszy ciebie, pani, przejrzałem: poznałem rychło, że urok miłości zależy odprzymiotów duszy; że one jedne zdolne są wywołać ów szał i usprawiedliwić go zarazem.Uczułem po prostu, że równym niepodobieństwem jest dla mnie i nie kochać ciebie, i kochaćinną niż ciebie.Oto, pani, jakim jest serce, któremu lękasz się zawierzyć, a którego los spoczywa w twoimręku; ale jaki bądz wyrok mu przeznaczasz, nie zdołasz zmienić uczuć mych dla ciebie; sąone niezniszczalne jak doskonałość, która je zrodziła.3 września 17**LIST LIIIWicehrabia de Valmont do markizy de MerteuilWidziałem Danceny ego, ale ledwie udało mi się wydobyć z niego cień zwierzenia.Zaciąłsię zwłaszcza, aby nie wymienić nazwiska małej Volanges, którą mi odmalował jako osobębardzo cnotliwą, nawet przesadnie nabożną; poza tym opowiedział dość wiernie całą przygo-dę, zwłaszcza ostatnie wypadki.Podgrzewałem go, jak mogłem, i podrwiwałem mocno z jegowstrzemięzliwości i skrupułów, ale, zdaje się, że natrafiłem na ciężki grunt, i wcale zań nieręczę.Pojutrze będę mógł powiedzieć coś więcej.Biorę go jutro do Wersalu i będę go son-dował przez drogę.Dzisiejsza schadzka i we mnie budzi nadzieje: możliwe jest, że wszystko odbyło się po na-szej myśli.Może nie pozostaje nam w tej chwili nic, jak tylko uzyskać wyznanie i postarać sięo dowody.To zadanie łatwiejsze będzie tobie niż mnie: młoda osóbka skłonniejsza jest doufności lub, co na jedno wychodzi, do gadulstwa niż jej dyskretny kochanek.Ale zrobię, cobędzie w mej mocy.Do widzenia, urocza przyjaciółko; śpieszę się bardzo; nie będę u ciebie ani dziś wieczór,ani jutro.Gdybyś dowiedziała się czego, napisz słówko: odbiorę za powrotem.Na noc z pew-nością będę już w Paryżu.3 września 17**, wieczorem65 LIST LIVMarkiza de Merteuil do wicehrabiego de ValmontZapewne! Jest się o czym dowiadywać, skoro się ma z takim Dancenym do czynienia! Je-żeli ci co mówił, przechwalał się.Nie znam większego niezdary i coraz więcej żal mi naszychtrudów dla takiego głuptasa.Wiesz, że jeszcze włos, a byłabym się skompromitowała przezniego? I do tego zupełnie na darmo! Ale zapłaci mi, to pewna!Przede wszystkim, kiedy wstąpiłam wczoraj po panią de Volanges, nie chciała w ogóle ru-szyć się z domu, czuła się cierpiącą; ledwie zdołałam ją wyciągnąć.Jeszcze chwila, a Dance-ny byłby się zjawił przed naszym wyjazdem, co byłoby już bardzo podejrzane, ile że pani deVolanges oznajmiła poprzedniego dnia, że nie będzie dziś w domu.Obie z małą siedziałyśmyjak na szpilkach.Nareszcie udało mi się wyruszyć z matką, córeczka zaś, żegnając się, ści-snęła mi rękę tak czule, iż mimo jej najświętszych postanowień zerwania, obiecywałam sobiecuda po tym wieczorze.Nie tu jeszcze koniec utrapień.Ledwie upłynęło pół godziny, jak bawiliśmy u pani de.,kiedy pani de Volanges w istocie zasłabła; naprawdę, poważnie zasłabła.Oczywiście chciaławracać, od czego znów ja, jak łatwo zrozumiesz, starałam się ją odwieść wszelkimi siłami.Półtorej godziny nie pozwoliłam się jej ruszyć z miejsca, udając, iż lękam się, aby kołysaniepowozu nie pogorszyło jej stanu.Wróciłyśmy dopiero o naznaczonej godzinie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl