RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie, a ja nie pytałem  odpowiedział Jed. Muszę powiedzieć, że był bardzo wdzięcz-ny za tę robotę.Zgodził się nawet przepracować półtorej zmiany. To znaczy, że będzie pracował dziś w nocy?  zapytał Daryl. Jest w ekipie sprząta-czy? Tak.Rano jeden z nich dzwonił, że jest chory. To dobrze  stwierdził Daryl. Bardzo dobrze.Tak trzymać, Jed. Dziękuję panu  powiedział Jed. Czy mógłbym coś dla pana zrobić albo przekazaćpanu Ramerezowi? Nie, nic  odparł Daryl. Niech ta rozmowa zostanie między nami, dobrze? Mogę naciebie liczyć? Absolutnie, proszę pana  zapewnił Jed.Wzdrygnął się, słysząc odgłos odkładanej słuchawki.Ta rozmowa spadła na niego jak grom zjasnego nieba.Zanim odłożył słuchawkę, przez moment patrzył na nią pytająco.* * *Kim nie chciał, aby przyłapano go w sali z głowizną, gdzie nie było czego zamiatać, i powró-cił do głównej hali ubojowej.Mimo że obszedł prawie całą rzeznię, ciągle nie miał pojęcia,o czym mówiła Marsha, wspominając o tej ostatniej głowie.Do wyjaśnienia pozostawało jedy-nie, co się dzieje z łbami, gdy znikną w czarnej dziurze.Wrócił do sektora, gdzie patroszono zwierzęta, i ponownie zamiótł podłogę, którą czyścił jużkilka razy.To był jeden z najbardziej frustrujących aspektów tej pracy  wystarczyło piętna-ście minut, by podłoga wyglądała tak, jakby nigdy jej nie sprzątał.Mimo zatyczek w uszach Kim usłyszał nagle chrypliwe buczenie.Wyprostował się i rozej-rzał.Od razu spostrzegł, że bydło zatrzymało się w tunelu.Ubój ustał.Budzącym litość zwie-rzętom stającym obok człowieka, który je szlachtował, zawieszono tymczasem wykonanie wy-roku.Kat odłożył na bok swoje narzędzie i zwijał długi wysokociśnieniowy wąż.Ubite już zwierzęta przeszły przez całą linię produkcyjną, póki nie wypatroszono ostatnie-go z nich.Wówczas linia stanęła, a przerazliwy hałas zastąpiła upiorna cisza.Dopiero po jakimś czasie Kim zdał sobie sprawę, że tę ciszę spowodowały również zatycz-ki w jego uszach.Kiedy je wyjął, dobiegły go trzaski odkładanych narzędzi i szmer ożywionychrozmów.Niektórzy robotnicy zeskakiwali z podestów, inni zaś schodzili po schodach i drabin-kach.Kim zatrzymał jednego z nich i zapytał, co się dzieje. Nie mówić po angielski  odpowiedział robotnik i pognał dalej.226 Kim zatrzymał innego. Mówisz po angielsku?  spytał. Trochę  odpowiedział tamten. Co się dzieje? Przerwa obiadowa  wyjaśnił mężczyzna i poszedł w ślady swego poprzednika.Kim patrzył, jak około stu robotników ustawia się w kolejce do przejścia przez drzwi prze-ciwpożarowe.Zmierzali do stołówki i szatni.Podobna liczba pracowników wyszła z głównejsali oczyszczania kości przez salę z głowizną.Mimo wszechobecnej śmierci i nieznośnego feto-ru dopisywał im dobry nastrój.Co chwila któryś wybuchał śmiechem albo szturchał przyjacie-la w bok. Nie wiem, jak oni mogą jeść  powiedział do mikrofonu Kim.Nagle zobaczył mężczyznę, który go zaatakował.Szedł ze swym partnerem.Przeszli obokniego bez jednego spojrzenia, żeby dołączyć do ciągle wydłużającej się kolejki.Kim poczuł sięjeszcze pewniej w swoim przebraniu.Zatrzymał jednego z robotników zajmujących się patroszeniem, którego wilgotny biały kitelpstrzyły różowe i czerwone plamy.Zapytał, jak zejść do piwnicy.W odpowiedzi mężczyznazrobił gest, który sugerował, że Kim oszalał. Mówisz po angielsku?  zapytał Kim. Jasne, że mówię, człowieku  odparł robotnik. Chcę zejść na dół  powiedział Kim. Jak się tam dostać? Lepiej tam nie schodzić  poradził mężczyzna. Ale jeśli musisz, idz przez te drzwi.Wskazał nie oznakowane drzwi z automatycznym zatrzaskiem na górnej krawędzi.Kim zamiatał dalej, do chwili aż ostatni robotnik zniknął za drzwiami przeciwpożarowymi.Po zgiełku i chaosie, jaki panował tu jeszcze niedawno, Kim poczuł się dziwnie, sam na samz czterdziestoma czy pięćdziesięcioma parującymi tuszami na hakach.Po raz pierwszy, odkądtu przybył, podłoga wokół miejsca, gdzie patroszono zwierzęta, była wolna od zakrzepłej krwi.Odłożywszy miotłę, Kim podszedł do drzwi, które wskazał mu robotnik.Prędko obejrzał sięprzez ramię, aby się upewnić, że nikt go nie śledzi, po czym otworzył drzwi i wszedł do środka.Drzwi szybko zamknęły się za nim.Pierwsze, co uderzyło Kima, to zapach.Był dziesięć razy gorszy niż w hali ubojowej, gdziewcześniej zdjęły go mdłości.Sprawiał to fetor gnijących resztek mięsa.Chociaż Kimowi paręrazy zrobiło się niedobrze, nie mógł zwymiotować.Uznał, że to dlatego, iż ma pusty żołądek.Stał na szczycie betonowych schodów prowadzących w dół, w kompletne ciemności.Nadgłową miał jedną gołą żarówkę.Na ścianie za nim wisiała gaśnica i ogromna latarka.Kim wyrwał latarkę z uchwytów i włączył ją.Skierował skupiony snop światła w dół, odsła-niając długie schody prowadzące do jakiejś piwnicy.Na ścianach widniały wielkie, brązoweplamy jak z testu Rorschacha.Odległa podłoga wydawała się gładka i czarna jak kałuża ropynaftowej.227 Kim ściągnął jedną gumową rękawicę i poszukał słuchawki.Umieścił ją w uchu. Słyszysz mnie, Tracy?  zapytał. Jeśli tak, powiedz coś.Włożyłem już słuchawkę. Najwyższy czas!  zawołała zirytowana Tracy.Jej głos brzmiał czysto i wyraznie, mimoiż Kima otaczały żelbetonowe ściany. Chcę, żebyś natychmiast stamtąd wyszedł. Ojej!  zdziwił się Kim. Dlaczego taka zdenerwowana? Ponieważ jesteś tam razem z człowiekiem, który już dwa razy próbował cię zabić odpowiedziała Tracy. To nie ma sensu.Chcę, żebyś zaprzestał tego szaleństwa. Mam tu jeszcze coś do zbadania  odparł Kim. Poza tym facet z nożem mnie nierozpoznał, więc uspokój się! Gdzie jesteś? Dlaczego tak długo nie wkładałeś słuchawki? Myślałam, że zwariuję, niemogąc z tobą rozmawiać.Kim ruszył w dół schodów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl