RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A w zamian żądam należnego mi daru.Przez jedno, być może dwa uderzenia serca nic się nie działo.I wtem Holly poczuła, jak czarodziejska moc wstrząsa jej ramieniem niczym szarpnięcie elek­trycznego ogrodzenia przeciw trollom.Wirując, prze­leciała przez pomieszczenie, świat zamigotał dziwacz­nym kalejdoskopem barw, lecz kiedy wreszcie się uspokoił, Holly nie była już zwyciężonym, bezradnym elfem,- Dobra, panie Fowl - zarechotała, patrząc, jak błękitne czarodziejskie iskierki błyskawicznie zamyka­ją jej rany.- Zobaczmy, co da się zrobić, żeby otrzymać pańskie pozwolenie na opuszczenie tego miejsca.- Rzuć wszystko - powtarzała nadąsana Julia.-Rzuć wszystko i sprawdź, co robi uwięziona.- Wpraw­ną ręką odrzuciła jasne loki na ramiona.- Myśli, że jestem jego służącą, czy co?Załomotała dłonią w drzwi celi.- Wchodzę, droga wróżko, więc jeśli robisz coś krępującego, proszę, przestań.Wybrała kombinację na zamku elektronicznym.- Nie, nie przyniosłam ci warzyw ani wymytych owoców.Ale to nie moja wina.Artemis na-le-gał, żebym natychmiast tu przyszła.Julia przestała mówić, ponieważ nikt jej nie słuchał.Przemawiała do pustego pokoju.Zaczekała, aż umysł podsunie jej jakieś rozwiązanie, ale nic nie przychodzi­ło jej do głowy.W końcu przez mgłę niezrozumienia przedarła się myśl, by spojrzeć jeszcze raz.Niepewnie zrobiła krok do środka betonowej celi.Nic.Tylko lekkie migotanie, jakby opar w cieniu.To pewnie przez te głupie okulary.Jakże mogła dostrzec coś w podziemiach, mając na nosie okulary odblasko­we? I to w dodatku z lat dziewięćdziesiątych, nawet nie porządny stylowy model.Spojrzała w kamerę z miną winowajczyni.Cóż mogło zaszkodzić jedno małe spojrzenie? Szybkim ruchem uniosła oprawkę i potoczyła wzrokiem po po­mieszczeniu.I w owej chwili, jakby z powietrza, zmaterializo­wała się przed nią jakaś postać.Była to Holly.Uśmie­chała się.- Ach, to ty.Jak ci się udało.Wróżka przerwała jej ruchem ręki.- Julio, czemu nie zdejmiesz tych okularów? Naprawdę, niezbyt ci w nich do twarzy.Ma rację, pomyślała Julia.Cóż za piękny głos, jakby cały chór.Czy można się spierać z kimś o takim głosie?- Jasne.Jaskiniowe okulary precz.Fajny głos, nawia­sem mówiąc.Do re mi i tak dalej.Holly postanowiła nie wgłębiać się w komentarze Julii.Już wtedy, gdy dziewczyna dysponowała pełnią władz umysłowych, porozumienie z nią było dostatecz­nie trudne.- A teraz proste pytanie.- Nie ma sprawy.- Jaki cudowny pomysł, pomyślała Julia.- Ile osób jest w domu? Julia zadumała się.Jeden i jeden, i jedna.I jeszcze jedna? Nie, pani Fowl zachowywała się jak nieobecna.- Troje - powiedziała w końcu.- Butler i ja oraz Artemis, oczywiście.Była tu także pani Fowl, ale zrobiła pa-pa, a potem zrobiła pa-pa.Zachichotała.Całkiem dobry dowcip, prawda?Holly zaczerpnęła tchu, aby poprosić o wyjaśnienie, lecz zmieniła zdanie.Niesłusznie, jak się okazało.- Widziałaś tu kogoś jeszcze? Takiego jak ja? Julia przygryzła wargę.- Przyszedł tu pewien człowieczek.W takim samym mundurze jak twój.Ale niezbyt przyjemny, Właściwie wcale a wcale.Tylko krzyczał i palił śmierdzące cygara.Miał okropną cerę, czerwoną jak burak.Holly niemal się uśmiechnęła.No proszę, Bulwa zjawił się we własnej osobie.Nic dziwnego, że negocja­cje skończyły się katastrofą.- Nikogo poza tym?- O ile mi wiadomo, nikogo.Kiedy zobaczysz się z tym gościem, powiedz mu, żeby odpuścił sobie czer­wone mięso.Aż się prosi o zawał.Holly z trudem powstrzymywała śmiech.Julia była jedyną znaną jej osobą ludzką, która pod wpływem mesmeryzacji wyrażała się bardziej zrozumiale niż przedtem.- Dobrze, powtórzę.A teraz, Julio, chciałabym, żebyś została w tym pokoju i nie wychodziła stąd, bez względu na to, co usłyszysz.- Tutaj? - skrzywiła się Julia.- Tu jest nudno.Nie ma telewizora ani nic.Może pójdę do salonu?- Nie.Musisz tu zostać.Zobacz, właśnie zainstalo­wali telewizję.Ekran jak w kinie.Wolna amerykanka dwadzieścia cztery godziny na dobę.Julia niemal omdlała z rozkoszy.Wbiegła do celi, wzdychając z zachwytu na widok obrazów, których dostarczała jej wyobraźnia.Holly pokręciła głową z niedowierzaniem.No cóż, pomyślała, przynajmniej jedna z nas jest zadowolona.Mierzwa potrząsnął zadkiem, aby pozbyć się zawie­ruszonych grud ziemi.Gdyby tylko mama mogła zoba­czyć, jak ciska błotem w Błotnych Ludzi! To chyba na­zywało się ironia, albo jakoś tak.W szkole Mierzwa nigdy nie wyróżniał się znajomością retoryki.Zresztą poezji też nie; nigdy nie wiedział, co autor chciał przez to powiedzieć.W kopalniach liczyły się tylko dwa zda­nia: „Patrzcie, złoto!", oraz: „Wszyscy uciekać, zawał"! Żadne tam rymy ani ukryte znaczenia.Zapiął klapkę w portkach, otwartą przez huragan, który przed chwilą wydobył się z jego zadniego końca.Pora zwiewać.Wszelką nadzieję, że uda się niepostrze­żenie uciec, porwał wiatr - dosłownie,Ponownie nałożył słuchawkę, wkręcając ją mocno w ucho.Nigdy nic nie wiadomo, czasem nawet SKR mogły okazać się użyteczne.-.a kiedy was dopadnę, osadzony, pożałujecie, że nie zostaliście na dole w kopalni.Mierzwa westchnął.No cóż, nic nowego.Ściskając w garści skarb znaleziony w sejfie, krasnal odwrócił się i ruszył tam, skąd przyszedł.Jakież było jego zaskoczenie, gdy ujrzał człowieka, zaplątanego w balustradę schodów.Nie poczuł się bynajmniej zdziwiony faktem, że jego procesy trawienne odrzuciły słoniowatego Błotnego Człowieka o kilkanaście met­rów; gazy krasnali bywały już przyczyną alpejskich lawin.Nie, zdumiał się tym, że człowiekowi udało się tak blisko go podejść [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl