RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Herszt rozciągnął usta w uśmiechu.– Ale sprawiedliwego tak.Ruszyli w drogę nocą, pod usianym gwiazdami niebem.Jeden z bandytów został z tyłu, by pilnować wołów i innych łupów, Kalamowi towarzyszyło więc tylko sześciu.Wszyscy mieli krótkie, refleksyjne łuki, lecz ich zapasy strzał nie były wielkie.W żadnym kołczanie nie tkwiło ich więcej niż trzy, a wszystkie miały wystrzępione pierzyska.Ta broń będzie skuteczna tylko z bliska.Bordu, herszt bandytów, powiedział skrytobójcy, że grupa malazańskich uchodźców składa się z jednego mężczyzny, który jest żołnierzem, dwóch kobiet oraz dwóch małych chłopców.Był przekonany, że żołnierz został ranny podczas pierwszej potyczki, i nie spodziewał się poważniejszego oporu.Mężczyznę zamierzał załatwić najpierw.– Potem będziemy się mogli zabawić z kobietami i chłopcami.Może zmienisz zdanie, Mekralu.Kalam tylko chrząknął w odpowiedzi.Znał tego typu ludzi.Byli odważni dopóty, dopóki mieli przewagę liczebną, a czcza chwała, której pragnęli, opierała się na mordowaniu i terroryzowaniu bezbronnych.Na świecie było pod dostatkiem podobnych kreatur, a szalejąca w kraju wojna pozwoliła im działać swobodnie.Tak wyglądała brutalna prawda, kryjąca się za każdą sprawiedliwą sprawą.Ehrlijska nazwa podobnych ludzi brzmiała e’ptarh le’gebran, sępy przemocy.Wyschła skóra prerii kończyła się przed nimi, ustępując miejsca szeregom niskich wzgórz, na których stokach z morza traw wystawały granitowe wyniosłości.W powietrzu za jedną z nich lśniła słaba łuna.Kalam potrząsnął głową.Zachowywali się we wrogim kraju stanowczo zbyt nieostrożnie.Towarzyszący im żołnierz powinien mieć więcej rozsądku.Bordu uniósł dłoń, nakazując im zatrzymać się w odległości pięćdziesięciu kroków za monolitem.– Nie patrzcie na ogień – wyszeptał.– Niech przekleństwo ślepoty spadnie na tych głupców, nie na nas.Mekral i ja zajdziemy ich z drugiej strony.Dajcie nam pięćdziesiąt oddechów, a potem ruszajcie do ataku.Kalam przymrużył powieki, spoglądając na herszta bandytów.Jeśli Bordu zaatakuje obóz z drugiej strony, z łatwością będzie mógł oberwać przypadkową strzałą od swoich koleżków.To pewnie znowu żołnierskie żarty.Nie powiedział jednak nic i ruszył razem z hersztem, podążając trasą okrążającą obóz uchodźców.– Czy twoi ludzie dobrze strzelają z łuku? – zapytał skrytobójca po paru chwilach.– Jak żmije, Mekralu.– I pewnie mają mniej więcej ten sam zasięg – wymamrotał Kalam.– Nie chybią.– Nie wątpię w to.– Boisz się, Mekralu? Taki wielki mężczyzna o groźnym wyglądzie, z pewnością wojownik? Jestem zaskoczony.– Mam dla ciebie większą niespodziankę – oznajmił Kalam, wyciągając rękę i podrzynając Bordu gardło.Trysnęła krew.Herszt bandytów zabulgotał i zachwiał się w siodle.Jego głowa zatrzepotała makabrycznie.Skrytobójca schował nóż.Podjechał bliżej akurat na czas, by podtrzymać zabitego w siodle, obejmując jedną ręką jego plecy.– Będziesz mi towarzyszył jeszcze przez pewien czas – mruknął Kalam – i niech Siedmiu Świętych obedrze ze skóry twą zdradziecką duszę.Tak samo jak moją, kiedy nadejdzie czas.Przed sobą widział migotliwe ognisko.Odległe krzyki świadczyły, że bandyci ruszyli do ataku.Kopyta uderzały głośno o twardy grunt.Kalam zmusił wierzchowca do galopu.Koń Bordu dotrzymywał mu kroku.Ciało bandyty chwiało się w siodle, a jego głowa przetoczyła się na bok, dotykając uchem barku.Wjechali na stok wzgórza, który z tej strony był łagodniejszy i wolny od przeszkód.Napastnicy byli już widoczni.Wpadli w krąg ognia, szyjąc z łuków do owiniętych w koce postaci siedzących wokół ogniska.Odgłos trafiających w cel strzał natychmiast przekonał Kalama, że pod kocami nie ma ciał.Okazało się, że żołnierz zna się jednak na rzeczy.Zastawił pułapkę.Skrytobójca wyszczerzył zęby w uśmiechu.Zepchnął Bordu z siodła i klepnął jego konia po zadzie.Zwierzę wpadło w krąg światła.Skrytobójca szybko zatrzymał własnego wierzchowca, zsunął się na ziemię tuż poza zasięgiem blasku i ruszył bezgłośnie naprzód.Rozległ się ostry dźwięk zwalnianej kuszy.Jeden z bandytów spadł na ziemię przez koński zad.Pozostali zatrzymali się, wyraźnie zbici z tropu.W ognisko wpadł jakiś mały mieszek, który uderzył o węgle, wzbijając iskry w powietrze.Po chwili noc rozświetlił oślepiający blask.Reszta napastników ostro rysowała się na tle płomieni.Kusza zabrzmiała po raz kolejny.Bandyta krzyknął, usiłując wyrwać sterczący z pleców bełt.Po chwili oklapł z głośnym jękiem.Jego zdezorientowany koń kręcił się w kółko.Kalam zdołał się ukryć, lecz nagły rozbłysk oślepił go w znacznym stopniu.Skradał się naprzód, przeklinając pod nosem.W jednej ręce trzymał długi nóż, a w drugiej obusieczny sztylet.Usłyszał, że z boku zbliża się szybko kolejny jeździec.Obaj bandyci zawrócili konie, by stawić czoło napastnikowi.Spłoszone zwierzę zwolniło.W siodle nie było nikogo.Bijący z ogniska blask słabł już [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl