[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielokołowy napęd i potężny silnik niebawem wyciągnęły ich z pułapki.Halla odpoczywała przez chwilę, wspierając się na sterach i bacznie przyglądała terenowi przed nimi.Wypatrzyła jaśniejszy kawałek rozciągający się pomiędzy łachami zdradzieckiego szlamu, po czym wyprowadziła pojazd na twardy grunt.- Na Mimban trzeba nieustannie mieć się na baczności.To zwariowana planeta, na której najbardziej podstępnym przeciwnikiem jest sama ziemia.Jakby w odpowiedzi na jej słowa ziemia pod nimi zadrżała.Luke zmarszczył brwi i spojrzał przez burtę.- Czy ten rejon jest stabilny sejsmicznie? - spytała księżniczka z niepokojem.- Najpierw chcesz, abym była filozofem, a teraz sejsmologiem? - zirytowała się Halla.- Wiem tyle samo, co ty, moje dziecko.Nie ma tu wprawdzie wulkanów, ale.- zamarła i gwałtownie zatrzymała pojazd.- Czułem, że słowo „wstrząs” będzie tu nie na miejscu - stwierdził Luke.Twarda, wijąca się ścieżka, którą jechali, uniosła się przed nimi do góry, odwróciła i teraz obserwowała ich z zainteresowaniem.- Na Moc! - zaskowytała Halla, gwałtownie zawracając pojazd na jego centralnym kole i z największą możliwą prędkością mknąc w kierunku, z którego przybyli.Grunt za nimi zafalował i zaczął podążać ich śladem.Jasnokremowy kolos nie posiadał niczego, co przypominało głowę.Jego tępy koniec, który rozwijał się w ich kierunku, miał tylko około dwudziestu przypadkowo rozmieszczonych, matowych, czarnych plam, podobnych do oczu pająka.Strzępiasta dziura ziejąca poniżej czarnych ślepi była drugą, przykuwającą uwagę rzeczą.Teraz rozwarła się szeroko, ukazując czarne jak smoła zęby, rozmieszczone koncentrycznymi kręgami w bezkresnej gardzieli.Oba Yuzzy, dziko wrzeszcząc, strzelały do potwora, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy.Ich strzały zostawiały wprawdzie czarne pręgi na bladym kadłubie, ale nie były w stanie przeniknąć głębiej.Luke i księżniczka też strzelali ze swoich pistoletów, lecz z jeszcze gorszym skutkiem.Threepio i Artoo desperacko trzymali się uchwytów, by nie wypaść z pędzącego pełzaka.- To wandrella! - wrzeszczała Halla.- Jesteśmy zgubieni!Wielka, tępa głowa ciągle podążała ich śladem.Byli już na twardym gruncie, a nie na grzbiecie potwora, ale pełzak bagienny nie nadawał się na pojazd wyścigowy.Konary i całe drzewa pękały jak zapałki pod naciskiem łba wandrelli, a reszty dokonywał biały taran cielska.Potwór, wydając ochrypłe, syczące dźwięki, nieubłaganie posuwał się do przodu, coraz bardziej zbliżając się do kluczącego między drzewami i trzęsawiskami pełzaka.Niebawem wandrella była już o metry od nich.- Mierzyć w oczy! - zakomenderował desperacko Luke.Tym razem strzały były skuteczniejsze.Stłumione dudnienie dobyło się gdzieś z głębi potwora.System nerwowy wandrelli był jednak zbyt prymitywny, aby zostać szybko porażony wiązkami energii, albo pozbawiony centrum i równomiernie rozmieszczony w całej masie ciała.Cielsko przypominające wielkie, białe drzewo uniosło się do góry i opadło w zwolnionym tempie.Halla próbowała uniknąć ciosu i wtedy pełzak zderzył się z grubym, gnijącym pniem.Pierwsze koło podskoczyło i przejechało, rzucając ich wszystkich na podłogę kabiny, ale drugie nie poradziło sobie z przeszkodą.Pień zaczopował się między pierwszym a drugim kołem napędowym, unieruchamiając pojazd.Koszmarny tułów wandrelli zwalił się prosto na nich.Czarna paszcza wgryzła się w tył pełzaka.Mimo iż bestia wyglądała jak z gumy, chwyt był niezwykle silny.Nikt nie musiał wydawać rozkazu do ewakuacji, gdyż wszyscy zrozumieli to natychmiast.Kee był ostatni.Oddawszy kilka strzałów w głąb częściowo otwartej gardzieli, wyskoczył, kiedy pojazd uniósł się w powietrze.Biegli, nadaremnie rozglądając się za jakakolwiek kryjówką.Nie było tu ani gór, ani jaskiń, a na dodatek musieli uważać, aby pozornie solidny grunt pod ich stopami nie otworzył się i nie pochłonął ich równie łatwo, jak ten gigantyczny robak.Z tyłu dolatywał zgrzyt dartej blachy.Luke spojrzał przez ramię i zobaczył wandrellę przeżuwającą bagienny pełzak tak, jakby to był świeżo zerwany z drzewa owoc.Zrozumiał, że gdyby ktokolwiek z nich zechciał poszukać schronienia na drzewie, spotkałby go identyczny los.Jedyną szansą było znalezienie jakiegokolwiek ukrycia i usunięcie się potworowi z widoku.- Tędy! - zadecydował Luke, skręcając w prawo.Leia podążyła za nim, ale Halla, Yuzzy i roboty nie usłyszeli go i nadal biegli przed siebie.Dopiero po kilku minutach wyczerpującego biegu stara kobieta zwolniła nieco i odważyła się spojrzeć za siebie.Ujrzała fosforyzujące cielsko białego robaka, prześlizgującego się w oddali przez mgłę.Zatrzymała Yuzzy.- Odszedł! - wykrzyknęła.Hin skinął potakująco głową i cała trójka rozejrzała się z obawą.- Możesz już wyjść, Luke! - zawołała Halla.- Potwór dał nam spokój! - Jej głos zamarł we mgle.- Chodź już, Luke - powtórzyła.- To nieładnie tak straszyć starą Hallę.Próbując jej pomóc, Kee zaryczał donośnie.Halla aż podskoczyła z wrażenia i machnęła nerwowo w kierunku krążącego w zaroślach potwora.Kee skinął ze zrozumieniem i tym razem wydał cichy, nosowy głos, nawołując zaginionych towarzyszy.Artoo pogwizdywał żałośnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]