RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ach – wzdychała Marianna – jakby to było dobrze, gdyby jeszcze która z naszej dawnej gromadki tu przyjechała! Mogłybyśmy co dzień w polu mówić o Talbothays i o nim, i o tych pięknych chwilach, jakie tam przeżyłyśmy, i o wszystkich znanych nam sprawach i rzeczach, aż zdawałoby się nam prawie, że te czasy wróciły! – Przy wywoływaniu tych wspomnień spojrzenie Marianny łagodniało, a głos brzmiał marząco.– Napiszę do Izy Huett – rzekła – ona jest teraz u matki i pewnie nie ma w domu nic do roboty, napiszę do niej, że tu jesteśmy i żeby do nas przyjechała.Może i Retty, jeżeli czuje się dość dobrze.Tessa nie miała nic przeciw tej propozycji i po paru dniach projekt wspólnego wspominania dawnych radosnych chwil w Talbothays zaczął się urzeczywistniać, gdyż Marianna zawiadomiła ją, że Iza odpowiedziała na list i obiecała wkrótce przyjechać, jeśli tylko będzie mogła.Takiej zimy nie było już od lat.Przyszła skradając się miarowym krokiem niby figura szachowa w ręku gracza.Pewnego ranka nieliczne samotne drzewa i ciernie na żywopłotach wyglądały tak, jak gdyby zmieniły swą powłokę roślinną na zwierzęcą.Wszystkie gałęzie pokryły się białym puchem, niby futrem wyrosłym przez noc na ich korze, powiększając czterokrotnie swą zwykłą objętość; cały krzak czy drzewo rysowało się ostrymi, białymi liniami na posępnej szarości nieba i widnokręgu.Pajęczyny ujawniły swą obecność na szopach i ścianach domów, gdzie nikt ich nie dostrzegał, póki nie zostały uwidocznione przez osiadający na nich śnieżny pył; zwisały tak niby festony białej wełnianej przędzy ze wszystkich wystających belek domów, ze słupów i bram.Po tym okresie zlodowaciałej wilgoci nastąpił krótki okres suchego mrozu; wtedy na płaskowzgórze Flintcomb-Ash zaczęły cicho nadlatywać dziwne ptaki; były to wychudłe, upiorne stworzenia o tragicznych oczach.Oczy te patrzyły na grozę żywiołowych kataklizmów w niedostępnych regionach polarnych o trudnej do wyobrażenia wspaniałości, o lodowatej temperaturze, jakiej żaden człowiek nie zdołałby znieść.Ptaki te słyszały trzask gór lodowych i przesuwanie się zwałów śniegu w olśniewającym blasku zorzy polarnej; oczy ich były na pół oślepłe od odmętu rozszalałych huraganów i zaburzeń na lądzie i wodzie, a wyraz ich zdawał się zachowywać wspomnienie tych straszliwych wizji.Te bezimienne ptaki podchodziły zupełnie blisko do Tessy i Marianny, lecz nie wyjawiały nic z tego, na co patrzyły, a czego oczy ludzkie nigdy nie będą oglądać.Nie miały w sobie ambicji podróżnika lubiącego opowiadać o swych przygodach i z niemą obojętnością wyrzucały z pamięci wspomnienia doznanych przeżyć, od których ważniejsze były dla nich obecne zdarzenia na tym pozbawionym wszelkiego powabu płaskowzgórzu, ot, choćby zwykłe ruchy obu dziewcząt przewracających motykami grudy ziemi i wydobywających spod nich coś, co dla tych gości stanowiło smakowite pożywienie.Potem pewnego dnia powietrze tej otwartej przestrzeni nasiąkło dziwną wilgocią nie pochodzącą od deszczu i zimnem nie wywołanym przez mróz.Zimno to mroziło gałki oczne dziewcząt, paliło czoła, przenikało do kości, działając mniej na skórę niż na organy wewnętrzne.Dziewczęta wiedziały, że to zapowiedź śniegu, i w nocy istotnie spadł śnieg.Tessa, mieszkająca nadal w chacie, której ciepła szczytowa ściana radowała każdego chroniącego się pod nią wędrowca, obudziła się w nocy i usłyszała na słomianym poszyciu dachu hałas, jak gdyby dach ten stał się miejscem spotkania wszystkich wichrów.Gdy rano wstając zapaliła lampę, zobaczyła, że śnieg przeniknąwszy przez szczeliny we framudze okiennej utworzył wewnątrz biały wał najdelikatniejszego śnieżnego pyłu; przedostał się także przez komin do wnętrza pokoju, gdzie ułożył się na podłodze warstwą grubości podeszwy, tak że chodząc po pokoju Tessa zostawiała na podłodze ślady stóp.Na dworze zamieć była tak gwałtowna, że utworzyła w kuchni śnieżną mgłę, lecz za oknem było jeszcze zbyt ciemno, by można było coś dostrzec.Tessa wiedziała, że w tych warunkach praca przy kopaniu brukwi jest niemożliwa, i rzeczywiście, gdy przy samotnej lampce kończyła jeść śniadanie, weszła Marianna mówiąc, że obie wraz z innymi kobietami mają udać się do stodoły i tam aż do zmiany pogody wyciągać ze snopów słomę i oddzielać ją od kłosów.Gdy tylko jednostajny płaszcz mroku zaczął przybierać na dworze mętną, szarą barwę, zdmuchnęły lampkę, włożyły najgrubsze czapki z nausznikami, owiązały szyje i piersi wełnianymi chustkami i wyruszyły do stodoły.W ślad za ptakami wicher przygnał z kręgu polarnego białą chmurę śniegu, tak gęstą, że nie można było rozróżnić pojedynczych płatków.Zamieć pachniała lodowymi górami, arktycznym oceanem, wielorybami i białymi niedźwiedziami, a gnała przed sobą śnieg w takim pędzie, że tylko muskał ziemię i nie gęstniał na jej powierzchni.Dziewczęta posuwały się z trudem naprzód, zgięte wpół, przemykając się przez pokryte jedwabistym puchem pola, pod osłoną żywopłotów, które służyły raczej za sita niż za parawany [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl