[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasi rozmówcy byli zbyt grzeczni, aby nas poprawiać, a bawili się przy tym wyśmienicie.Pożegnaliśmy się z tą młodą parą jak z przyjaciółmi, ciesząc się bardzo ich prezentami.Ofiarowali nam bieliznę, sweter i papierosy, prosząc abyśmy bez ogródek powiedzieli czego nam brakuje i obiecali wstawić się za nami.Później syn ministra polecił przekazać nam wiadomość od ojca, z zaproszeniem do zamieszkania w jego domu, gdy tylko nasza sprawa zostanie pomyślnie rozpatrzona.Wszystko to brzmiało bardzo optymistycznie.Wciąż przybywali nowi goście.Jako następny odwiedził nas brat ministra gabinetu Surkhanga, generał armii tybetańskiej.Od razu poruszył temat, który wszystkim leżał na sercu: chciał dowiedzieć się jak najwięcej o Rommlu*.Wyznał, że żywi wielki podziw dla niemieckiego generała i mimo słabej znajomości angielskiego, śledzi w prasie wszystkie wiadomości na jego temat.Poprzez Indie dociera tu prasa z całego świata, a kilka osobistości prenumeruje nawet czasopismo „Life”.Dzienniki indyjskie docierają do Lhasy regularnie, chociaż niekiedy z tygodniowym opóźnieniem.Wizyty wciąż trwały.Urzędnicy duchowni znosili nam podarunki i byli bardzo uprzejmi – niektórzy zostali moimi bliskimi przyjaciółmi.Po pewnym czasie zjawił się członek Chińskiego Przedstawicielstwa Dyplomatycznego i sikkimski urzędnik z Misji Brytyjskiej w Lhasie.Szczególny honor uczynił nam swą wizytą szef tybetańskiej armii, Künzangce, który koniecznie chciał nas poznać, zanim uda się na czele tybetańskiej delegacji z przyjacielską wizytą do Chin i Indii.Był on młodszym bratem ministra spraw zagranicznych, człowiekiem niebywale inteligentnym i wszechstronnie zorientowanym.On także zapewniał, że nasze starania o pozwolenie na pobyt zostaną załatwione pozytywnie i gdy to słyszałem, robiło mi się lżej na duszy.Powoli zdążyliśmy się zadomowić, a z panem Thangme i jego żoną łączyły nas coraz serdeczniejsze więzy.Dogadzano nam, karmiono nas i cieszono się, gdy jedliśmy ze smakiem.Niestety, zaczęły nas nękać rozmaite dolegliwości – zapewne reakcja organizmu na wszystkie niedawno przeżyte mordercze trudy.Aufschnaiter gorączkował, a mnie szczególnie dokuczały ataki isziasu.Z Chińskiego Przedstawicielstwa Dyplomatycznego Thangme sprowadził lekarza, który studiował kiedyś w Berlinie i Bordeaux.Lekarz zbadał nas metodami europejskimi i natychmiast zaaplikował nam kilka lekarstw, a gdy niebawem potoczyła się rozmowa, oczywiście o polityce, przepowiadał nam, że w ciągu najbliższych dwudziestu lat władza nad światem należeć będzie do Ameryki, Rosji i Chin.Rozpieszczanie zbiegówNie ma chyba kraju na świecie, w którym tak by dbano o dwóch zabiedzonych uciekinierów jak w Tybecie.Już po kilku dniach doręczono nam paczkę z ubraniami od rządu z prośbą o wyrozumiałość, że trwało to tak długo.Wyjaśniano, że znalezienie dla nas gotowych ubrań nie było możliwe ze względu na nasz znaczny wzrost w porównaniu z przeciętnym Tybetańczykiem – ubranie oraz buty trzeba było robić nam na miarę.Ucieszyliśmy się jak dzieci, że wreszcie możemy zdjąć z grzbietu nasze stare, zawszone i podarte łachy.Natychmiast zaczęliśmy się przebierać i chociaż nie wszystko pasowało na nas jak ulał, to jednak była to porządna, czysta odzież, w której mogliśmy się wszędzie pokazać.W przerwach pomiędzy przyjmowaniem gości zajmowaliśmy się naszymi dziennikami i sporządzaniem szkiców.Niebawem zaprzyjaźniliśmy się też z dziećmi pana Thangme.Rano, gdy wstawaliśmy, nie było ich już w domu.Chodziły do prywatnej szkoły, gdzie na wzór naszych internatów spędzały pod okiem nauczycieli większość dnia.Wieczorem chętnie pokazywały nam swoje zadania i to mnie szczególnie interesowało, ponieważ sam próbowałem uczyć się pisma tybetańskiego.Aufschnaiter zajmował się tym już wcześniej i w czasie naszej długiej tułaczki zdążył i mnie nieco nauczyć.Ale upłynęło jeszcze wiele lat zanim mogłem w miarę sprawnie posługiwać się pismem tybetańskim.Nauczenie się liter nie jest trudne, kłopoty zaczynają się dopiero przy składaniu i pisaniu sylab we właściwej kolejności.Wiele znaków alfabetu tybetańskiego pochodzi z pisma indyjskiego o tysiącletniej tradycji i dlatego bardziej przypomina on pismo hindi niż chińskie*.W Tybecie pisze się chińskim atramentem na bardzo trwałym i pięknym papierze, podobnym do pergaminu.W samej Lhasie produkuje się z makulatury papier miernej jakości, ale w Tybecie spotyka się także znakomity papier, pochodzący z okolic, gdzie rosną jałowce.Poza tym tysiące ładunków papieru sprowadza się corocznie na grzbietach jaków z Nepalu i Butanu, gdzie papier produkowany jest metodami podobnymi do tybetańskich.Później przyglądałem się często produkcji papieru, która w Lhasie odbywa się na brzegach rzeki Kyiczu.Bardzo rzadką, płynną masę papierową rozsmarowuje się na płachtach lnianego płótna rozpiętych na drewnianych ramach.W suchym powietrzu płaskowyżu masa wysycha w ciągu kilku godzin i gotowy papier odrywa się od płótna.Oczywiście tak uzyskana powierzchnia jest chropowata i nawet dorośli mają kłopoty z pisaniem na takim papierze.Dlatego dzieci uczą się pisać na drewnianych tabliczkach – piszą bambusowymi piórkami i rozcieńczonym atramentem, a zapisane tabliczki ścierają wilgotną szmatką.Dzieciom Thangme nauka pisania szła podobnie jak naszym dzieciakom w pierwszej klasie i musiały mazać zadanie po dwadzieścia razy, zanim było dobrze napisane.Zaczęto nas traktować jak członków rodziny.Pani Thangme przychodziła do nas ze swymi drobnymi i większymi kłopotami, rozmawialiśmy o różnych sprawach, a nasze komplementy na temat jej smaku i pięknego wyglądu sprawiały jej widoczną radość.Jak wszystkie kobiety lubiła ładne stroje i ozdoby i była dumna ze swojej biżuterii [ Pobierz całość w formacie PDF ]