RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu jednak musieli.Ason był za słaby, pozbawione przez długi czas ruchu nogi nie chciały go dźwigać.Gdy nie pomogło kłucie włóczniami, Atlantydzi ponarzekali trochę i pociągnęli jeńca po schodach.Przed pałacem stali strażnicy, kręcili się różni ludzie.Ason ledwie zdążył zerknąć na mury, gdy znalazł się w mroku wnętrza.Potem znów ujrzał słońce.To megaron z fontanną.I Themis na leżance.Strażnicy puścili Asona.Zatoczył się, ale ustał, chociaż chwiał się przy tym jak źdźbło na wietrze.- Podobała ci się podróż? - spytał Themis popijając wino ze złotego kielicha.Ason odchrząknął i splunął w kierunku prześladowcy.Nie dosięgnął.- Co za barbarzyńskie zwyczaje.Myślałeś, że jesteś księciem wśród swoich i królem dla Yernich? Dzikus.- Czemu mnie nie zabiłeś? - spytał chrapliwie Ason.- Raz już zacząłem, ale Posejdon mi przeszkodził - zapiszczał Themis tracąc zimną krew.- A ty uderzyłeś mnie tchórzliwie.Zapłacisz za to, jak nikt nigdy jeszcze nie zapłacił.Mówiąc to dostał drgawek i uronił kilka kropli napoju.Te nieliczne włosy, które widać było obok złotej płytki, miał całkiem siwe.Niezbyt przypominał niegdysiejszego pięściarza i atletę.Wychudł, zaś noga, którą powłóczył, była wyraźnie bardziej patykowata.Ason spojrzał na niego zimno.- Niewiele zostało w tobie z mężczyzny - powiedział.- Też żałuję, że jeden z nas nie zginął tego dnia, bo twoje życie już nic nie jest warte.Jeśli chcesz mnie zabić, to dalej, ale przestań gadać.- Zrobię co zechcę! Będę cię torturował, zaznasz cierpienia, o jakim nawet jeszcze nie słyszałeś.Połamię ci kolejno wszystkie kości, obedrę skórę po kawałku, uszy zaleję płynnym metalem.- Zachłysnął się i musiał przerwać dla nabrania oddechu.- I kto tu jest barbarzyńcą? - spytał spokojnie Ason.Z całych sił starał się nie upaść.- Potrafisz tylko jak baba gadać o torturach i zemście.Mimo bielonych wąsów i skłonności do przechwałek, Yerni lepsi są od ciebie.Pogardzam tobą, Themisie, tobą i twoją Atlantydą.Ason odwrócił się plecami do Themisa i spojrzał na morze.Było ciepłe, błękitne, pachniało ojczystymi stronami.Coś zastękało z tyłu, ale Mykeńczyk nawet nie spojrzał.Całą uwagę skupił na wielkiej, białej mewie, która bez poruszania skrzydłami szybowała nad urwiskiem.Rozglądała się na boki.Przeleciała blisko, spojrzała na Asona i zniknęła gdzieś w dali.Czyjaś dłoń dotknęła ramienia Mykeńczyka.- Siadaj na ławie - polecił Atlantyd, młodzieniec w obłożonej złotem zbroi.- - Mój krewniak, dobry Themis, dostał ataku duszności, ale wkrótce dojdzie do siebie.Nie chciałbym zanosić mu wiadomości, że rzuciłeś się do morza.Gdyby tak się stało, to chociaż jestem tu domownikiem, zapewne musiałbym zająć twoje miejsce w sali tortur.Słowa te wypowiedziane zostały całkiem spokojnie i Ason bez sprzeciwu padł na wyściełaną ławę.Dwóch lekarzy pochyliło się nad Themisem i obmyło mu skórę octem i wodą.Coś zagrzmiało w oddali, słabo, ale zaraz potem grunt zadrżał.Ason znów spojrzał na morze, a Atlantyd wskazał na północ.- To Thera jęczy, pluje dymem i popiołem.Gdy byłeś tu poprzednio, odezwała się po raz pierwszy i od tamtej pory już nie milknie.Ludzie wrócili, ale znów zaczynają uciekać.- Zmarszczył brwi.- Niektórzy mówią, że to zły znak, bo Thera to królewska wyspa.Ale Kreta jest o wiele większa i teraz tutaj jest nasz dom.Tak się rzeczy mają.- To znak, że Atlantyda nie jest już tak silna jak kiedyś.Macie kłopoty z Argolidą.- Zamilcz, przybyszu z gór! Nie wszystko, co usłyszałeś od niewolników na galerze, musi być prawdą.Owszem, przegraliśmy kilka bitew, ale wciąż panujemy na morzu.Nasza flota jest nawet jeszcze większa.Jesteśmy górą.Rogi zagrały i umilkły.Służba rozbiegła się i w pole widzenia wkroczyło dziesięciu ludzi w znakomitych zbrojach.W dłoniach trzymali nagie miecze.Themis poruszył się i medycy odeszli.Ktoś dźwignął Asona na nogi.Do pomieszczenia wkroczył ciężko król Atlas, za nim wsypała się jego świta.Król miał plwociny na płaszczu.Smagnął cholewkę buta biczykiem, jakiego używa się przy powożeniu rydwanem.- Proszę, mój syn Themis wrócił z wojny.Dostrzegłem twój statek i pospieszyłem, by cię powitać.Bałem się o ciebie, gdy byłeś w tej dalekiej krainie.I o twoje zdrowie.Ojciec wita cię z radością.Themis wstał z wysiłkiem i objął ojca.Tylko stary, tłusty i pomarszczony Atlas mógł dostrzec w tym koślawcu ukochanego syna.Themis opadł ciężko na leżankę, król zasiadł obok.Spojrzał tam, gdzie wskazywał drżący palec.- Wyspa Yern jest nasza, ojcze.Wojownicy, którzy jej bronili, nie żyją, kopalnia dobywa szary metal dla nas.A ten, co sprzeciwiał się Atlantydzie, został moim jeńcem.Atlas obrzucił Asona chłodnym spojrzeniem i odwrócił oczy.- Godna to zdobycz, Temisie, chociaż wielkiej siły potrzebowałeś by go pokonać.Ale jesteś księciem Atlantydy i kapitanem floty.Zrobiłeś co trzeba.Zabij to ścierwo i wracaj do pałacu, gdzie wszystkim nam brakuje twojej obecności.- On umrze powoli.Całe lata będzie umierał.- Jak chcesz - mruknął Atlas i wzruszył ramionami uznając, że to nie jego sprawa.Spojrzał raz jeszcze na Asona, obecnie z niesmakiem.- Chętnie widziałbym tu tego pirata, jego ojca.- Jakieś kłopoty z Argolidą, wielki Atlasie? - spytał z uśmiechem Ason.- Czyżby barbarzyńcy z gór zdołali zajść ci cierniem za skórę?- Twoi barbarzyńcy nauczyli się walczyć, dość mieli czasu, gdy wojowali we własnym gronie.Ale poradzimy sobie z nimi.- Odwrócił się.- Albo to oni poradzą sobie z Atlantydą - zawołał Ason i roześmiał się głośno.- Jak dotąd musiałeś walczyć z nami w Argolidzie i na wyspie Yern.Niedługo spotkasz nas w innych miejscach.Aż któregoś dnia umrzesz, Atlasie, a wtedy rządy obejmie ta kreatura, twój syn.I to będzie koniec Atlantydy.- Zaraz go zabiję - warknął Atlas i sięgnął po miecz.- On jest mój! - wrzasnął Themis.Ason znów się roześmiał i jakby w odpowiedzi grunt zadrżał im pod stopami.Tym razem jednak łoskot nie zamarł od razu, tylko narastał, aż posadzka zakołysała się niczym statek podczas sztormu, tynk i malowane kafelki sypnęły się z sufitu.Ktoś blisko okien wskazał bez słowa na morze.Przerażenie odebrało mu głos [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl