[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz po chwili spostrzegłby w jednym oknie smugę światła wydostającą się spod rolety.Gdyby ten ktoś, przypadkowo przechadzający się o tej porze nocy, był niezwykle ciekawym człowiekiem, mógłby wejść przez furtkę - choć nie miał po co - i zbliżyć się do oświetlonego okna, pod którym rosła rezeda.Gdyby był na tyle niedelikatny, że deptałby rezedę zaglądając przez szparę, aby przez zwykłą ciekawość dowiedzieć się, dlaczego w Fredriksro nikt jeszcze nie śpi mimo tak późnejpory, zobaczyłby dwie starsze panie z papilotami na głowie siedzące na wiklinowej kanapce pod kolekcją broni.A ten, kto nigdy nie widział owego mężczyzny w białej czapce ani nie słyszał nazwiska Łasica i nie miał pojęcia, że detektyw Sventon jest na Wzgórzu Świętojańskim wraz z czterema młodymi pomocnikami, byłby się bardzo zdziwił, dlaczego starsze panie jeszcze są na nogach, mimo tak późnej godziny.Ciekawy nieznajomy nie mógł oczywiście wiedzieć, że panie czekały na dwa małe krzaki bzu i na dwa świerki, które miały wrócić ze Wzgórza Świętojańskiego.Dlaczego ich jeszcze nie ma? Dlaczego to tak długo trwa?Starsze panie siedziały cicho i nadsłuchiwały.Z zewnątrz nie dochodził żaden najmniejszy odgłos.Słyszały tylko skrzypienie i trzeszczenie wiklinowej kanapki.- Nie ruszaj się przez chwilę, kochanie - odezwała się panna Sigrid.- Nic nie słyszę, kiedy tak trzeszczysz.- To nie ja trzeszczę.Ja siedzę bez ruchu.Więc wstały obie, bo trudno było nadsłuchiwać siedząc na kanapce, która trzeszczała przy każdym oddechu.Nawet kiedy wstały, trzeszczała jeszcze przez chwilę, tak sama z siebie.A gdy w końcu przestała, panna Fryderyka powiedziała: “Teraz będzie całkiem cicho".I na wszelki wypadek podniosła ostrzegawczo palec.Stały obie wytężając słuch, ale nadaremnie.- Zobaczysz, że nasze małe świerczki i bzy lada chwila wrócą - rzekła panna Fryderyka.- Naprawdę tak sądzisz, kochanie? - niepokoiła się panna Sigrid.- Jestem przekonana, moja droga.Pan Sventon z pewnością jest już w drodze do Sztokholmu razem z tymi dwoma okropnymi ludźmi.Mówił, że pojedzie dywanem, a nie pociągiem.- I już nigdy więcej nie będziemy musiały oglądać tej strasznej białej czapki za naszym płotem - ucieszyła się panna Sigrid.- Nie, nigdy więcej - potwierdziła panna Fryderyka.Panna Sigrid westchnęła.I dalej nasłuchiwały w milczeniu.Lecz nawet najbardziej się wysilając słyszały tylko melancholijny szum świerków.Gdyby ciekawski nieznajomy był do tego stopnia niedelikatny, że stałby i słuchał tego wszystkiego (a może na dodatek deptał rezedę), mógłby zobaczyć coś niezwykłego, a mianowicie wędrującą grupę drzew.W ciemną, letnią noc maszerowały ścieżką jeden jałowiec, dwa świerki i dwa bzy.Jałowiec niósł dywan.Cały ten wędrujący gaj szedł w stronę willi Fredriksro.Ciekawy nieznajomy byłby się prawdopodobnie drapał w głowę i patrzył jeszcze baczniej przez szparę, żeby zrozumieć wreszcie, co to wszystko znaczy.Na szczęście nie istniał w Lingonboda nikt tak ciekawy.Dla ludzi w tej miejscowości główną rozrywką było pójść na dworzec, kiedy przyjeżdża o osiemnastej pociąg, i przyglądać się podróżnym albo też przechadzać się tam i z powrotem po ulicy Głównej w niedzielę po południu.Ale nikomu nie przyszłoby na myśl podsłuchiwać pod szafranowożółtą willą.Całe szczęście zresztą, bo starsze panie szczególnie dbały o rezedę.Poza tym nie lubiły, żeby ktokolwiek obcy widział je w papilotach na głowie.Więc tym bardziej dobrze się składało.- Moje drogie dzieci! - zawołały ciocia Fryderyka i ciocia Sigrid ściskając w ramionach cztery krzaki równocześnie.- Jakże długo was nie było! - Nagle spostrzegły ze zdziwieniem, że jałowiec Sventon też wrócił do Fredriksro.Dlaczego nie był w drodze do Sztokholmu razem z tymi dwoma łobuzami? Co się stało?Janek, Liza, Bjorn i Krystyna chcieli opowiedzieć szczegółowo, lecz detektyw im przerwał:- Dziękuję wam za pomoc.Spisaliście się bardzo dobrze.A teraz idźcie spać.Nie było rady, musieli iść na górę i do łóżek.- Kochany wujaszku Sventon - zawołała ze schodów Krystyna - jutro znów możemy być drzewami? - Obracała w palcach liść bzu.- Wujaszku Sventon! - krzyczał Janek.- Dobrze udaję świerk, prawda?- Prędzej do łóżek - warknął Sventon tak groźnie, że wszyscy pomknęli po schodach na górę.Ton jego głosu nie wynikał z tego, że za koszulą miał pełno ostrych szpilek jałowcowych.Po prostu tylko on zdawał sobie sprawę, jakie teraz grożą straszne niebezpieczeństwa.Jeżeli dywan nie będzie chciał pofrunąć, nie uda się złapać Łasicy.Nikomu się to dotąd nie udało.Kochane starsze panie będą musiały żyć dalej w nieustannym lęku z powodu Wilhelma Łasicy -Mogą się zdarzyć różne katastrofy.Panie będą na przykład mówić w ten sposób: ,,Sventon.no, tak, przywiózł co prawda znakomite ptysie, ale jako detektyw niewiele był wart".Kiedy dzieci nareszcie znalazły się w łóżkach i zasnęły, stroskane starsze panie wróciły do Sventona, który niecierpliwie przemierzał hali tam i na powrót, wciąż w stroju jałowca.- Dywan nie pofrunął.Nie działał.Byk i Łasica uciekli.Przerażone panie spojrzały na rulon leżący przy drzwiach.- Te arabskie dywany są bardzo trwałe i dobre pod wieloma względami - wyjaśnił Sventon - kłopot jednak z tym, że nie można na nich polegać.- Ach, to okropne! - westchnęły równocześnie obie panny Fredriksson.Były bliskie płaczu.Tyle się spodziewały po cudownym dywanie, tak były pewne, że Sventon był w drodze do Sztokholmu wraz z oboma złodziejami.O tej porze miał już lecieć nad pogórzem Smaland.Nagle panna Fryderyka zaczęła się bacznie przyglądać dywanowi.Wstała, podeszła do drzwi, rozwinęła go i przyjrzała mu się dokładnie.Panna Sigrid również podeszła i obejrzała go z bliska.Potem spojrzały jedna na drugą.- Ależ, drogi panie Sventon! To jest nasz stary dywan z przedpokoju! - wykrztusiła wreszcie panna Sigrid.ROZDZIAŁ CZTERNASTYSventon może polegać na swoim dywanie- Co takiego? Dywan z przedpokoju? - wybuchnął Sventon.Podskoczył i wbił w niego wzrok.- Proszę o trochę więcej światła.- Panie zapaliły wszystkie lampy, jakie były w hallu, i Sventon zobaczył całkiem dokładnie, że dywan leżący przed nim nie był jego dywanem, choć deseń miał bardzo podobny.Dla pewności schylił się i powąchał go.Ani najlżejszego zapachu wielbłąda.- Jak to się stało? - spytał marszcząc brwi.- Położyłem mój dywan tutaj.Dokładnie tu - wskazał na podłogę.- Kto go zabrał?W pokoju panowała absolutna cisza.Sventon patrzył to na jedną, to na drugą panią.- Teraz rozumiem! - wykrzyknęła nagle panna Fryderyka.- Już wiem, co się stało! Dzisiaj był dzień sprzątania i prawdopodobnie wynikła jakaś pomyłka.Najwidoczniej zamiast dywanu z przedpokoju wywiesiłyśmy pana dywan, żeby się wietrzył.- Żeby się wietrzył? - spytał zdziwionySventon drapiąc się w plecy.- Tak - tłumaczyła panna Sigrid.- Zawsze we czwartki wietrzymy dywany.Jestem prawie pewna, że wisi na trzepaku w ogrodzie.Sventon rzucił się do drzwi i wybiegł w ciemną, letnią noc.Na dworze zaczynało dnieć.Rzeczywiście, za willą było specjalne miejsce do wieszania dywanów, które trzepano we czwartki.Już z daleka dostrzegł kontury dywanu kołyszącego się łagodnie na lekkim wietrzyku.I już z daleka poczuł wielbłądzi zapach.Chwycił dywan i przyłożył go do nosa [ Pobierz całość w formacie PDF ]