[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W mózgu jej,jak mucha w pajęczynie, uwięzły słowa Frani: To za wielki pan dla niej. Zawsze czuławyższość jego nad sobą, wyższość rozumu i elegancji.Teraz przybyło stanowisko.Jakkol-wiek tylko sługa książęcy, wyższego rzędu, był w porównaniu z nią wielkim panem.Nazywałksięcia przyjacielem swoim, rozporządzał się w domu książęcym jak we własnym; kto wie?może był bogatym.Ostatnie to przypuszczenie zabolało ją najmniej.Na dnie przecież miałato uczucie, że chociaż w porównaniu z nim była dziewczyną ubogą i skromną, nie dzieliło ichjednak nic nieprzezwyciężonego. Jeżeli kocha. myślała.W sercu jej śpiewało słowo cza-111rodziejskie: Kocha! kocha! Gdy tylko ojciec jej odszedł do swego pokoju z gazetą poży-czaną od kolegi biurowego i po której przeczytaniu wnet usypiał, Staś już usnął i Frania za-częła przybierać się do snu, wybiegła na ganek.Wieczór był ciepły, ale pochmurny, i gwiazd wcale nie było widać; tym goręcej wśródciemności żarzył się szereg oświetlonych okien pałacu.Wiatr zrywał się spod chmur chwila-mi dość silny, chwilami ustawał zupełnie.Raz zerwał się i rozniósł po obu ogrodach wielkąfalę tonów muzycznych.Zza okien wysokich, wąskich, żarzących się od świateł fortepian iwiolonczela zaczęły lać w ciemność ogrodu muzykę wielkiego stylu, poważną i spokojną.Klara przebiegła ogród i stanęła przy sztachetach, tuż u altanki bzowej.Oparta o sztachety,słuchała i nie myślała już o niczym, tylko czuła rozkosz niewymowną, rozpływającą się pocałej jej istocie.Było w tej rozkoszy uczucie piękna, złożonego z nocy chmurnej, z okien wy-soko świecących w ciemności, z westchnień wiatru, z opływającego to wszystko morza mu-zyki prawie uroczystej.Ale najwięcej było w niej rzewności, wdzięczności, namiętnegowzbijania się duszy ku tym oknom, podobnym do otworów raju, przez które wylewała sięjasność i harmonia rajska.Z oczyma wzniesionymi ku szeregowi punktów świecących pa-trzała i słuchała.W pamięci jej zaszeptały słowa: Dusze nasze będą razem! i z mocąogromną uczuła ich prawdę.Muzyka była duszą jego, która zlatywała do niej z góry i wcho-dziła w nią z pieszczotą palącą i słodką.Zakryła twarz dłońmi i oddychając szybko brała wsiebie tony muzyczne jak powietrze; oddychała nimi myśląc, że oddycha jego duszą.Kwadranse upływały, po czym na minut kilka stało się cicho, w pałacu grać przestano, alepo kilku minutach znowu ozwała się muzyka cichsza, jakby więcej oddalona bo wiolonczelaumilkła i tylko fortepian śpiewał.Zpiewał dość długo, wiolonczela milczała; natomiast w alei,u samych prawie sztachet, ozwało się przyciszone stąpanie.Klara wyprostowała się, jakbyprądem elektrycznym uderzona.Za sztachetami, tuż przed nią stanął mężczyzna wysoki i wciemności nawet zgrabny, wziął w dłonie obie jej ręce i szeptem przemówił: Musiałem koniecznie dziś jeszcze panią widzieć.Grając myślałem ciągle: Pójdę doniej! Przestałem grać i przyszedłem.Powiedziałem jemu: Graj dalej, graj ciągle! , bochciałem rozmawiać z tobą przy wtórze muzyki!.Jaka noc chmurna i jak wiatr szumi!Prawda, że tony muzyki na tle tego szumu tworzą jakiś haft napowietrzny? Posłuchajmy ra-zem.Coraz mocniej ściskał jej ręce w swoich, głowę przybliżał do jej głowy.Chwilę stali słu-chając.Pieśń tęskna i namiętna spajała się z szumem wiatru, który powiał spod chmur i razemz nią uleciał pod chmury.Muzyka lała się dalej w ciemność ogrodu zupełnie cichą. Czy dobrze, że przyszedłem? Musiałem cię widzieć i pożegnać na cały dzień jutrzejszy.Dziś, zaraz, stryj mój przyjedzie i zabierze mię do siebie na całe jutro.Zobaczę cię aż poju-trze.Czym dobrze zrobił przychodząc dziś jeszcze, na chwilkę? Czy dobrze?Upojona, prawie nieprzytomna, szepnęła: O, dobrze!Pociągnął jej ręce tak.że cała pochyliła się ku niemu, i zaczął znowu szeptać: Idz do bramki w sztachetach, ja tam pójdę, spotkamy się, pójdziemy do naszej alei, nanaszą ławeczkę.dobrze?Ona przecząco wstrząsnęła głową i zaszeptała błagalnie: Nie.Niech mię pan nie prosi.o, niech mię pan nie prosi, bo pójdę.Ruchem gwałtownym odsunął jej ręce, ale po sekundzie znowu przyciągnął je ku piersi. Tak! nie idz! Dziękuję, żeś nie poszła! niech rozdzielają nas te sztachety.Ale nie odchy-laj główki.przybliż ją.pochyl.tak! o, moja droga!Głowa jej leżała na jego piersi.W ciemności to wietrznej, to cichej.fortepian śpiewał, tę-sknił, kochał.Z twarzą przy jej twarzy, z oczami w jej oczach zapytał: Kochasz mię?112Kilka sekund milczała, potem jak powiew najcichszy z ust jej, rozchylonych w upojeniu,wyszedł szept: Kocham! O, droga!Lecz w tejże chwili stało się coś nadzwyczajnego.Przed paru już minutami wychyliła siębyła z ciemności postać ludzka i kilka razy to zbliżała się na palcach do pary rozmawiającej,to znowu trwożnie się oddalała.Był to człowiek mający ubranie z guzikami metalowymi,które bielały mu u piersi i rękawów, ilekroć znalazł się w cieniu mniej głębokim.Szeptu parystojącej u sztachet nie mógł słyszeć, może nawet nie widział kobiety, którą zasłaniała wysokapostać męska; ale tę ostatnią rozpoznawał dobrze i przez parę minut krążył za nią w niepew-ności, co ma uczynić.U sztachet mężczyzna pochylony nad głową kobiecą u piersi jego zwieszoną szeptał: Spójrz na mnie!.nie uchylaj mi ust.daremnie.wynajdę.wezmę!.W słowach tych, jakkolwiek bardzo cichych, brzmiał gwałt namiętności i woli człowiekanawykłego do zwyciężania.Ale o kilka kroków za nim zabrzmiał głos pełen uszanowania inieśmiałości, jednak wyrazny: Jaśnie oświecony książę!.Mężczyzna drgnął od stóp do głowy, ręce opuścił i odwracając twarz, machinalnie zapytał: A co tam? Jaśnie oświecony książę stryj przyjechał i rozkazał szukać wszędzie jaśnie oświecone-go.Teraz dopiero ten, do którego stosowały się te słowa, opamiętał się i ogarnął go gniewogromny.Z gestem gwałtownym i głosem drżącym krzyknął: Precz!W alei zaszeleściły kroki oddalające się, bardzo pośpieszne.On obrócił się znowu kudziewczynie, która stała za sztachetami wyprostowana, zesztywniała, jak w ziemię wryta.Próbując uśmiechnąć się, zaczął mówić: Wydało się wszystko!.przeklęty fagas!.nie gniewaj się, bo uczyniłem to z obawy,abyś nie pierzchnęła.Ona z szeroko otwartymi oczyma zaszeptała: Pan.książę?Było w tym szepcie coś prawie obłąkanego.On zaczął znowu: No, tak.ale cóż stąd? Czyż dlatego.I próbował wziąść znowu jej ręce.Ale ona podniosła je ku głowie, zatopiła we włosach i zust jej wypadł krzyk bez słowa.tak głośny, że rozległ się po dwu ogrodach.Jednocześnieodwróciła się i jak w przestrachu śmiertelnym biegnąc zniknęła w ciemnościach113VKsiążę Oskar powrócił z wycieczki na trzeci dzień około wieczora.W godzinę po powro-cie szedł aleją ogrodu, tak chmurny, że aż posępny.Przy ławeczce darniny stanął, patrzył naniskie siedzenie i dokoła.Była to chwila poprzedzająca zmierzch [ Pobierz całość w formacie PDF ]