[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Aha!Ostatni wykrzyk brzmiał tryumfem. Pewno ropucha.Ropuchy, kiedy rozgniewają się na ludzi, tak samo mleko krowom od-bierają. A-le! Un, to pewno ropucha. A ropucha, bo żeby nie ropucha, toby wiedzma na ogień przyszła.nie ty!. A-l-e.Spijże z Bogiem, babulo. Spij spokojnie, zuzulu ty moja, śpij.Nazajutrz była niedziela, a wiadomo, że w niedzielę chłopu i chłopce wszystko na świeciejaśniej i piękniej wygląda, bo choć i dnia tego jaką taką robotę dokonać muszą, lecz po jejdokonaniu nie schylają już twarzy nad zagonem lub tokiem stodoły, nad balią albo nićmi roz-piętymi na krośnach.Przez połowę dnia najmniej patrzeć sobie mogą na słońce, niebiosa iwszystko, co z ziemi wysoko wyrasta, chodzić, siedzieć, śmiać się, gadać i śpiewać co ktochce.Tej niedzieli pogoda była piękna.Pietrusia wody ze studni przyniosła i ogień w piecuroznieciła w tej jeszcze chwili poranku, gdy nad brzozowym gajem jutrzenka rozwinęła ró-47żową szarfę, a pierwsze promienie słońca z dołu w górę strzelając złote podszewki dawałyliściom ogrodu.Potem nad staw pobiegła i przyniósłszy stamtąd pęk pachnącego ajeru roz-rzuciła go po podłodze izby, wprzódy już czysto wymiecionej i białym piaskiem posypanej.Kiedy kowal obudził się, stara babka na pościeli swej usiadła i dzieci gwarzyć zaczęły, wchacie od ajeru pachniało jak na łące, przez dwa otwarte okna lały się strugi słonecznychświateł, a Pietrusia w białej koszuli spiętej u szyi błyszczącym guzikiem, w kwiecistej perka-lowej spódnicy i czerwonej chustce na włosach przed ogniem stojąc kartofle oskrobywała złupin, które starannie do cebrzyka zrzucała, aby nie szpeciły niedzielnej podłogi.Kowal oczyze snu otworzywszy spojrzeniem powiódł dokoła, na żonę popatrzył i wyciągając nad r a d ne m potężne swe ramiona, a szeroko jeszcze poziewając, zawołał: Oj, zuzula ty moja, zuzula!Ona za całą odpowiedz zaśmiała się głośno i garść łupin kartoflanych tak zręcznie nań rzu-ciła, że zasypały mu one twarz i piersi.Do samego prawie południa krzątała się po chacie.Pożywieniem obdzieliła całą rodzinę, babkę i starsze dzieci myła, czesała i w czystą odzieżubierała, malutkiego Adamka piersią swą karmiła i w ramionach kołysała, męża do miastecz-ka na dzień cały wyprawiając zaopatrywała go w zapas żywności i o tym, co miał tam naby-wać i sprzedawać rozważnie i po przyjacielsku z nim rozmawiała.Po południu dopiero Sta-siuk w czystej i kolorowym pasikiem przewiązanej koszuli prababkę do ogrodu poprowadził.Malutką swą ręką trzymając jej żółtą, kościstą rękę spełniał on czynność przewodnika z po-wagą i uwagą wielką, z wydętymi wargami, w milczeniu.Stara szła za nim kijem wciąż ziemiprzed sobą dotykając, w samodziałowej, sinej kapocie, w płytkim obuwiu i świątecznymczepcu, którego błyszczący galonik świecił na słońcu dokoła białych jej włosów.Pod dzikąjabłonią na trawie usiadła w zwykłej postawie swej wyprostowanej i tak sztywnej, że czyniłają ona podobną do figury wyrzezbionej z drzewa czy kości.Nie widziała nic, ale czuła ciepłewietrzyki muskające jej twarz i głowę, słyszała szczebiot ptactwa i głosy prawnuków, czułapod ręką świeżą miękkość trawy.Szeroki więc uśmiech rozciągnął jej wąskie i bezbarwnewargi, a białe oczy zdawały się z natężeniem i rozkoszą wpatrywać w ten piękny świat.Pie-trusia wyniosła przed chatę r a d n o, na które wczoraj uzbierane zioła zsypała, i usiadłszy naniskim kamieniu tuż przy progu chaty poczęła dobierać je i gatunkować.W kupki osobneukładała cząber, brunelkę, dziewannę, krwawnik, macierzankę i inne jakieś różne trawki ilistki.Tą robotą zajęta, od czasu do czasu przyśpiewywała sobie półgłosem, czasem na ziołapatrzeć przestawała i wzrok puszczała po pustym polu, na którym już zboża nie było, a dziś iludzi nie było.Ciche i drzemiące leżało dziś ono pod złotą płachtą słońca jakoby na wzór lu-dzi w niedzielę odpoczywając.Od wsi za to przylatywały gwary złożone z głosów zwierzę-cych i ludzkich; przed karczmą, którą z dala od innych domostw rozróżnić było można, rójludzki poruszał się i huczał.Pietrusia w stronę wsi patrząc zmarkotniała trochę.Wąska, krętaścieżka, która pomiędzy stodołami a opłotkami ogrodów od wsi do chaty kowala wiodła, pu-stą dziś była.Tylko usychające w ogrodach konopie wychylały zza opłotków swe rozczo-chrane głowy albo wyjrzał przez nie żółty kwiatek piżma, albo kura głośno zagdakała i kogutzałopotał skrzydłami i zapiał.Ale ludzkiej duszy nie było dziś na ścieżce ani jednej.Przecieżkażdej prawie niedzieli kobiety z Suchej Doliny licznie Pietrusię odwiedzały; jedne po radęprzychodziły, inne tak sobie na pogadankę i z lubienia.Przychodziła tu zwykle w niedzielęmłoda Aabudowa i chłopców swych z sobą do Stasiuka przywodziła; przychodziła córkaMaksyma Bodruka, którą Pietrusia kiedyś d z i e w i ę c i o r a n k ą swą w ciężkiej słabościratowała, i inne, i inne.Dziś żadna nie przyszła i żonie kowala markotno zrobiło się koło ser-ca [ Pobierz całość w formacie PDF ]