[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Potem powtórzyłeś to w Thorbardinie, a potem była ta łódka.– Tym razem na pewno zginiemy! – ryknął z wściekłością Flint.– Nawet gdybym miał cię własnoręcznie zabić!Ale nie zginęli – przynajmniej jeszcze nie tego dnia.Zawsze jest jeszcze jutro, pomyślał Sturm, przyglądając się krasnoludowi, który opierał się o kamienną ścianę i rzeźbił coś w kawałku drewna.Flint podniósł wzrok.– Kiedy się zacznie? – spytał.Sturm westchnął, przenosząc spojrzenie na wschodni horyzont.– O świcie – odparł.– Jeszcze kilka godzin.Krasnolud pokiwał głową.– Czy zdołamy się utrzymać? – zapytał rzeczowym tonem, trzymając klocek drewna w mocnej dłoni.– Musimy – odrzekł Sturm.– Posłaniec dotrze do Palanthas dziś w nocy.Jeśli nawet zadziałają natychmiast, i tak dzielą nas dwa dni marszu.Musimy dać im dwa dni.– Jeśli zadziałają natychmiast! – burknął Flint.– Wiem.– rzekł cicho Sturm, wzdychając.– Powinnaś wyjechać stąd – zwrócił się do Laurany, która wyrwała się z zamyślenia z drgnięciem.– Jedź do Palanthas.Przekonaj ich o grożącym im niebezpieczeństwie.– Twój posłaniec musi tego dokonać – powiedziała zmęczonym tonem Laurana.– Jeśli nie, żadne moje słowa nie przekonają ich.– Laurano – zaczął.– Czy potrzebujesz mnie? – zapytała nagle.– Czy przydaję się tu?– Wiesz, że tak – odpowiedział Sturm.Zdumiewała go nieustępliwa siła elfiej panny, jej odwaga i zdolności łucznicze.– W takim razie zostaję – powiedziała po prostu Laurana.Otuliwszy się ciaśniej kocem, zamknęła oczy.– Nie mogę usnąć – szepnęła.Lecz po kilku chwilach jej oddech nabrał równie regularnego i cichego brzmienia, co oddech śpiącego kendera.Sturm pokręcił głową, czując, że go ściska w gardle.Popatrzył w stronę Flinta i ich spojrzenia spotkały się.Krasnolud westchnął i ponownie xabrał się do rzeźbienia w drewnie.Żaden nie odezwał się słowem, a obaj myśleli o tym samym.Gdyby smokowcy wdarli się do wieży, czekałaby ich straszna śmierć.Śmierć Laurany mogła być jednak koszmarem.Niebo rozjaśniało się na wschodzie, zapowiadając wzejście słońca.Rycerze zerwali się z niespokojnego snu, obudzeni chrapliwym rykiem rogów.Wstali spiesznie, chwytając za broń i wybiegli na mury, by spojrzeć na pogrążoną w mroku ziemię.Ogniska smoczych armii ledwo się żarzyły.Pozwolono im przygasnąć, bowiem nadchodził świt.Rycerze słyszeli, jak życie budzi się znów w tym potwornym obozie.Zaciskali oręż w dłoniach i czekali.Wtem obrócili się ku sobie ze zdumieniem.Smocze wojska wycofywały się! Choć ledwo co było widać w wątłym świetle przedświtu, nie było wątpliwości, iż czarna fala przypływu cofa się.Sturm obserwował ten widok ze zdumieniem.Wycofujące się armie zatrzymały się tuż za horyzontem.Sturm jednak wiedział, że wciąż tam są.Wyczuwał ich.Niektórzy spośród młodych rycerzy zaczęli wiwatować.– Cisza! – rozkazał surowo Sturm.Ich krzyki boleśnie drażniły jego napięte nerwy.Laurana podeszła, by stanąć obok niego i zerknęła zdumiona.W pełzającym blasku pochodni jego twarz wyglądała blado i mizernie.Wsparłszy dłonie w rękawicach na murze, zaciskał i otwierał nerwowo pięści.Zmrużył oczy, nachylając się i spoglądając na wschód.Zauważywszy narastający w nim lęk, Laurana poczuła chłód ogarniający jej ciało.Przypomniała sobie, co powiedziała Tasowi.– Czy tego się obawialiśmy? – spytała, kładąc mu dłoń na ramieniu.– Módl się, obyśmy się mylili! – rzekł przyciszonym, łamiącym się głosem.Upływały minuty.Nic się nie działo.Flint podszedł do nich i wspiął się na ogromny zwalony kamień, by wyjrzeć przez krawędź muru.Tas obudził się, ziewając.– Kiedy będzie śniadanie? – spytał wesoło kender, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.Nadal obserwowali i czekali.Teraz wszyscy rycerze, przejęci tym samym narastającym strachem stali wzdłuż murów i spoglądali na wschód, nie wiedząc wyraźnie, czemu.– Co to? – szepnął Tas.Wdrapawszy się na kamień obok Flinta, dostrzegł mały, czerwony skrawek słońca, które płonęło na wschodzie.Jego pomarańczowy ogień barwił nocne niebo purpurą i przygaszał gwiazdy.– Na co patrzymy? – szepnął Tas, trącając w bok Flinta.– Na nic – odburknął Flint.– To po co patrzy my.– kenderowi raptownie zaparło dech w piersi.– Sturmie – wyjąkał drżącym głosem.– Co tam? – spytał stanowczym tonem rycerz, odwracając się zaniepokojony.Tas nie mógł oderwać oczu od dostrzeżonego widoku.Pozostali spojrzeli w tym samym kierunku, lecz ich wzrok nie mógł się równać z wzrokiem kendera.– Smoki.– powiedział Tasslehoff.– Niebieskie smoki.– Tak też myślałem – rzekł cicho Sturm.– Smoczy strach.Dlatego wycofali wojska.Ludzie walczący w ich szeregach nie mogli go znieść.Ile smoków?– Trzy – odpowiedziała Laurana.– Teraz już je widzę.– Trzy – powtórzył Sturm głosem pozbawionym wyrazu.– Posłuchaj, Sturmie – Laurana odciągnęła go od murów.– Ja – my zamierzaliśmy nie mówić o tym nikomu.Mogłoby to nie mieć znaczenia, ale teraz ma.Tasslehoff i ja wiemy, jak użyć smoczej kuli!– Smoczej kuli? – szepnął Sturm, tak naprawdę nie słuchając.– Kuli, która jest tutaj, Sturmie! – Laurana nie dawała za wygraną, chwytając go pełna zapału.– Znajduje się w podziemiach wieży, w samym jej środku.Tas pokazał mi ją.Wiodą do niej trzy długie, szerokie korytarze i.– Głos jej zamarł.Nagle, zgodnie z tym, co zanotowała w nocy jej podświadomość, wyobraźnia żywo podsunęła obraz smoków lecących korytarzami.– Sturmie! – krzyknęła, potrząsając nim z podniecenia.– Wiem, jak działa kula! Wiem, jak zabić smoki! Teraz jeśli tylko będziemy mieli dość czasu.Sturm chwycił ją, silnymi rękoma przytrzymując za ramiona.Nie przypominał sobie, by w ciągu tych miesięcy, odkąd ją poznał wyglądała piękniej niż teraz.Jej twarz, pobladła ze zmęczenia, promieniała podnieceniem.– Powiedz mi szybko – rozkazał.Laurana wyjaśniała nieskładnymi słowami, z których wyłaniał się obraz tym dla niej samej jaśniejszy, im dłużej mu o tym opowiadała.Flint i.Tas przyglądali się temu zza pleców Sturma.Na twarzy krasnoluda malowało się przerażenie, zaś na twarzy kendera konsternacja.– Kto użyje kuli? – spytał powoli Sturm.– Ja to zrobię – odrzekła Laurana.– Ależ Laurano – krzyknął Tasslehoff – Fizban powiedział.– Tas, zamilcz! – wycedziła Laurana przez zaciśnięte zęby.– Proszę, Sturmie! – błagała.– To nasza jedyna nadzieja.Mamy smocze lance i smoczą kulę!Rycerz popatrzył na nią, a następnie na smoki, nadlatujące od strony stale rozjaśniającego się wschodniego horyzontu.– Zgoda – powiedział wreszcie.– Flint, pójdziesz z Tasem na dół i zbierzesz ludzi na środkowym dziedzińcu.Pośpiesz się!Posławszy Lauranie ostatnie, zaniepokojone spojrzenie, Tasslehoff zeskoczył z kamienia, na którym stał wraz z krasnoludem.Flint z miną poważną i zamyśloną wolno poszedł w jego ślady.Zsunąwszy się na ziemię, zbliżył się do Sturma.– Czy musisz? – Flint zapytał Sturma bezgłośnie, kiedy ich spojrzenia spotkały się.Sturm skinął głową.Spojrzawszy na Lauranę, uśmiechnął się smutno.– Powiem jej – rzekł cicho.– Zaopiekuj się kenderem.Żegnaj, mój przyjacielu.Flint przełknął ścisk w gardle, potrząsając starą głową.Potem z wyrazem wielkiego smutku na twarzy krasnolud wytarł sękatą dłonią oczy i pchnął Tasa w plecy.– Ruszaj się! – burknął krasnolud [ Pobierz całość w formacie PDF ]