[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli ktoś by go potem spytał, jak wyglądał, raczej nie potrafił by udzielićwyczerpującej, jednoznacznej odpowiedzi.Był trochę niczym ubrany od stóp do głów w zieleństary Człowiek, albo jak porośnięty mchem głaz w kształcie Człowieka.Ciężko było stwierdzić,czy poskręcane i sklejone pasma zieleni wokół jego głowy są włosami i brodą, czy raczejporostami, wykwitającymi na ścianie zapuszczonego budynku.Nie ruszał się, nie odzywał donich ani na nich nie patrzył.Właściwie najtrafniejszym porównaniem, jakie się nasuwało, byłykamienne lub drewniane posążki bogów, ustawiane nieraz na ołtarzach maleńkich kapliczek przygórskich szlakach.Gdyby był taką właśnie figurką, bóstwo, które by wyobrażał, mogłoby nosićmiano Boga Bez Twarzy.Oblicze jego było bowiem niezwykłe i niewielu mogło patrzeć w niebez drżenia; niewielka, pozbawiona rysów twarz ginęła niemal w plątaninie gęstych i grubych,zielonych pnączy.Wyglądało to tak, jakby ze starego posągu ktoś wyłupił kamienie imitująceoczy, a nieznane koleje losu, może sama przyroda ręką burz, niosących ze sobą spływające pofigurce strugi deszczu; wichur, szlifujących kamień milionem drobnych, niesionych przez siebiekamyczków, zatarły rysunek ust i nosa.Rozsadzające kamień od środka mchy i porosty dokonałydzieła.Była tylko jedna znacząca różnica, na pierwszy rzut oka upewniająca wędrowca, że niema do czynienia z posążkiem.Demon wielkością dorównywał najwyższym drzewom wokół nich.Farys przypomniał sobie opowieści, którymi on i jego bracia straszyli Suri podczas długich,zimowych wieczorów, spędzanych w ciepłej izbie, przy blasku świecy. Leśny dziadek. słowa wyrwały się z jego ust mimo woli. Zamilcz syknęła Elpis, osłaniając swojego ucznia chociaż wyciągniętym ramieniem.Potwór dostrzegł go i poruszył się, jakby przebudzony ze snu.Leśny dziadek.Oboje usłyszeli, jak jego głos rozbrzmiewa w ich głowach.Tak, ktoś takmnie kiedyś nazywał.Jak każdy z nas mam wiele imion.Dziad borowy, leszy, leśny dziadek.Leśny dziadek.To miano nadali mi Ludzie.Złe, małe istoty z toporami i siekierami, karczującedrzewa, zabijające i zjadające zwierzęta.Wściekłe, podobne szarańczy stada, opadające na żyznepola i pozostawiające po sobie martwą, jałową pustynię.Złe i pewne siebie.A przecież takiekruche, tak bardzo żałosne i kruche.Jego słowa były niewyrazne, zniekształcone niczym język kogoś, kto nie ma w zwyczajuposługiwać się artykułowaną mową, mimo iż posiada taką umiejętność.Wysunięty na pierwszyplan i aż nadto czytelny był ładunek gniewu i goryczy, zwiększający się w miarę, jak mówił.Końcówka wypowiedzi nasączona była jadowitą wrogością, tak jawną i głęboką, że Człowiekodruchowo cofnął się o krok.W tym samym momencie Elpis spiesznie wystąpiła do przodu. Potężny duchu lasu, cokolwiek chcesz uczynić, wstrzymaj się, proszę i zechciej mniewysłuchać.Ten Człowiek znajduje się tu za wiedzą i przyzwoleniem Oriole, pani tego kraju.Niejest tu też sam.A ja, mimo iż mogę cię zapewnić o moich jak najbardziej pokojowych zamiarach,nie cofnę się, gdy przyjdzie mi bronić życia mojego ucznia.Gdy wypowiedziała ostatnie zdanie, podeszła do rosnącego najbliżej drzewa i oparłaotwartą dłoń na korze.Leszy zwrócił twarz w jej stronę, jakby dopiero teraz jakimś cudem mógłsię jej przyjrzeć.Elpis nic nie mówiła, stała po prostu bez ruchu, nie odrywając ręki od drzewa.Farys zrozumiał, że niewiele się pomylił, najwyrazniej czarodziejka w ten sposób przekazywałamu informacje o sobie, a mężczyzna, znając ją, mógł przysiąc, że ma do czynienia z cichądemonstracją siły.Duch lasu przez cały czas był skupiony i jakby zadumany, a chwilę przed tym,jak Elpis w końcu odjęła dłoń od kory, Farysowi wydało się, jeśli to było w ogóle możliwe, żejego bezkształtne oblicze się ożywiło i przybrało wyraz radości.Dziewczyna czekała, w każdejchwili gotowa skoczyć i zaatakować, nawet jeśli atak miałby okazać się równie bezowocny, jakrozpaczliwa próba ubicia rozsierdzonego bawoła za pomocą dziecięcego mieczyka z drewna.Znam cię w ich wnętrzach rozległ się jego głos.Czy mogłem się ciebie tu spodziewać?O tak.Spodziewałem się, ale czekałem tak długo, że straciłem rachubę upływającego czasui w końcu przestałem się spodziewać.Jesteś córką dwugłowej Wilczycy, najstarszym dzieckiemNienazwanej, która kiedyś miała imię, dobre imię, ale straciła je i od wielu wieków już go niewymawiamy.Znasz imię Szarej Wilczycy?Czarodziejka pokręciła głową przecząco, bardzo powoli, zbyt zaskoczona, byodpowiedzieć w inny sposób.Leszy pochylił się i przykucnął na wprost nich, a Faryspowstrzymał cisnący mu się na usta okrzyk grozy.Mimo tej zmiany pozycji, jego wysokośćzostała niezmieniona, a raczej zwiększył się on tak, że ostatnie poskręcane niczym sterczące dogóry wiechcie słomy włosy, nadal znajdowały się na poziomie wierzchołków drzew.Elfkarzuciła nerwowe spojrzenie w kierunku swojego towarzysza, ale olbrzym zdawał się byćskupiony tylko na niej.Rozumiem, rozumiem.Minęło wszak wiele lat.Nie znasz więc również swojego imienia.Widać jeszcze nie nadszedł czas.Pamiętam.To było dawno, bardzo dawno, tak.Pamiętam, żepustelnik w szarym płaszczu nazwał cię Nadzieją.Czy nadal nosisz takie właśnie miano? Tak, chociaż zważywszy na wydarzenia ostatnich kilku tygodni, mocno chyba straciłoono na znaczeniu.Pustelnik, o którym mówisz, wyznaczył mi misję.Tak, dawno, bardzo dawno temu.Gdy las był młody, choć już potężny.Wtedy ty, zaczasów mojej młodości, w ciele dziecka, deptałaś jego bezdroża.Często wtedy przecinały sięnasze ścieżki, choć nie potrafiłaś jeszcze stać się Wilkiem.Wilki.Piętno, podstępem wypalonena tej pięknej planecie przez tę, która pierwsza upadła.Tego lasu nigdy jeszcze nie deptał żadenWilk, to jest czas przed nimi, dlatego gdy cię ujrzałem, pędzącą tu w ciele Wilka, pospieszyłem,by wdeptać go w ziemię.Ale to ty, Nadzieja [ Pobierz całość w formacie PDF ]