[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaraz po południupójdę nad Zatokę %7łbików.Fatygowała się tam niepotrzebnie, służący Erdsonapozostał niewidzialny , jak był nim dla gości Krysi Motyłłozawsze, a już przed panią Oleńką krył się najtroskliwiej.Nietylko dlatego, że tak nakazał Erdson, kiedy dowiedział się odAbdula, co go dawniej z nią łączyło; Abdul Bagal nazbytstęsknił się za przyrzeczonym mu przez Forbana honorarium,aby chciał ryzykować spotkanie, które mogłoby zniweczyćwszystkie jego dotychczasowe wysiłki. Ty mi zresztą nie uciekniesz, ptaszynko mruczał,patrząc z kryjówki na dawną kochankę. Gdy zainkasujętych sto tysięcy dolarów, odbiorę cię makaroniarzowi,choćby mi go przyszło zakatrupić.Oby tylko mój kiepskoochrzczony towarzysz powrócił jak najprędzej!W dwa dni pózniej, czyli w Wielki Piątek, wpadłoBagalowi do głowy, że Erdson nie wróci tu już nigdy, żezapewne skradł plany wynalazku, wobec czego w znacznejmierze osiągnął zamierzony cel.Plany było munieporównanie łatwiej stąd wywiezć, niż tyle osób, z którymimiałby tysiące kłopotów po drodze, nie mówiąc już oszmuglowaniu ich do Stanów Zjednoczonych; przecież żadnaz tych osób me posiadała paszportu! Ten gudłaj z pewnością od początku reflektował tylkona plany lub ich kopie, a wszystko, co gadał o statku, osamolocie, o żądaniu Forbana, by mu przywiózł koniecznieBaldiego, było łgarstwem! Agarstwem obliczonym na to, bymnie wykiwać! O, ty parchu!Godzinny monolog w tym stylu rozdrażnił Bagala tak, żegdyby wówczas ujrzał Erdsona, zmasakrowałby go, zanimbytamten zdążył cokolwiek rzec na swoje usprawiedliwienie.Lecz Erdson znajdował się na statku i, nie mniejzniecierpliwiony niż wszyscy tutaj, czekał na uspokojenie sięmorza, bez czego realizacja jego planu była niemożliwa.Nieznalazłszy kozła ofiarnego, Bagal musiał zadowolić siękonfiskatą pozostawionego przezeń na stryszku bagażu;przeglądając go stwierdził, że duży termos napełniony jestcieczą, przypominającą kolorem kawę, a w smaku gin. Ki diabeł? Dżyn, czy nie dżyn?Sumienna analiza podejrzanego płynu wykazała, żetermos nie był umyty po kawie, zanim do niego wlano gin,który w trakcie tych badań Abdul wysączył do dna.Gin tobardzo mocna wódka, więc po tej libacji Bagal zasnął odrazu i zbudził się dopiero nazajutrz po południu. Czy teraz jest wczoraj, czy dziś? zastanawiał sięprzez chwilę, gdyż pamiętał, że kiedy zasypiał, ciężkiedeszczowe chmury zakrywały niebo, które obecnie byłoniepokalanie błękitne. I gdzie podział się mój nadwornykucharz? Na pewno znów zasnął z wędką w brudnej łapie.Poszedł szukać Zahaszczuka, zaledwie jednak wkroczyłpomiędzy wysokie trzciny porastające tu większą częśćbrzegu rzeki, z lasu wyszła pani Oleńka.Była ubranaodświętnie, zapewne ze względu na rezurekcję, lecz minęmiała posępną, jak nigdy.Z wzrokiem wbitym w ziemię szłazamyślona tak, że raz po raz zbaczała ze ścieżki; dopiero gdyzahaczyła suknią o jakiś maleńki świerk, zaczęła iść niecouważniej, kierując się w stronę dawnej leśniczówki, gdzieprzedtem mieszkał Erdson. Miałem nosa, żem stamtąd wyprysnął.To by byłwpadunek, no! pomyślał Abdul Bagal, ale zaraz zmieniłzdanie. Jaki wpadunek?! Skoro Erdson nabił w butelkę naswszystkich, to moje spotkanie z nią nic by już zaszkodzić niemogło.Krzyknęłaby dziewczynka na mój widok, hm,zapewne.O, krzyczałaby długo, głośno, rozpaczliwie, leczktóż to usłyszy tutaj? Chyba tylko Dmytro Zahaszczuk, którynie ośmieli się mi przeszkadzać.Gdy weszła do dawnej leśniczówki, Bagal zacząłskradać się w tamtym kierunku jak najostrożniej, co zabrałomu trochę czasu.Wynurzył się z oczeretów dopiero podrugiej stronie domu, w którym wciąż panowała zupełnacisza, chociaż zazwyczaj pani Oleńka nuciła tu sobie lubgłośno przyzywała stale niewidzialnego służącego Erdsona. Nie przypuszczając, że tym służącym jestem ja,zaczaiła się dziś na niego szelmutka i czeka ją wielkaniespodzianka mruczał z humorem Abdul Bagal,posuwając się na palcach wzdłuż tylnej ściany domu kuoknu, które było na roścież otwarte od rana.Uklęknąwszy przed nim, powoli podniósł głowę tak, abymógł zajrzeć do wnętrza izby.Na jej środku stała leciwa,pokryta kilimem otomana służąca za łóżko Erdsonowi, którązaraz po objęciu tej kwatery odsunął od ściany ze względuna wilgoć.Na tej otomanie twarzą ku drzwiom zwrócona,leżała teraz pani Oleńka, więc Bagal na razie widział jedynietył jej głowy i jej włosy niezle ułożone w loczki, i splecionena karczku dłonie, które przez ciągłą pielęgnację (z brakuinnego zajęcia) doprowadziła w Motyliczach do ideałupiękności, spotykanego chyba tylko na kolorowychplakatach reklamujących kremy do rąk.Już sam widok tychowalnych paznokietków lśniących różowym lakierem wśródjasnych jak len włosów, działał podniecająco, cóż więcdopiero mówić o zapachu odurzających perfum, który dziękiprzeciągowi płynął stale ku oknu.Bowiem okno toznajdowało się dokładnie naprzeciw drzwi, również szerokootwartych, a wiosenny wietrzyk dął już znowu, igrając zwłosami leżącej kobiety, która w pewnej chwili westchnęłagłośno. Patrzy na skrawek nieba myślał Abdul szuka nanim samolociku, który miał ją wyrwać stąd i przenieść doupragnionego Eldorado.Jeszcze łudzi się biedulka, jeszczewierzy w obietnice Erdsona.Wbrew tym przypuszczeniom jej myśli płynęły obecniecałkiem innym korytem.Balsamiczna woń puszczy, zapachmchów, sitowia, traw, trzcin, wodnych lilii parujących wsłońcu, ciepłe podmuchy wiatru, radosny świegot ptaków,barwa wody, koloryt leśnego krajobrazu, słowem wszystko,wszystko przypominało jej teraz inny dzień innej, dawniejszejwiosny.Mieszkała wówczas w Berlinie, a ów niezapomnianydzień spędziła nad jednym z okolicznych jezior, nad Wann-See, nie sama oczywiście! Był z nią pewien student,cudzoziemiec, poznany na jakiejś szampańskiej zabawie,podczas której z żartu przyrzekli sobie wzajemnie niewypytywać się nigdy o przeszłość, nawet o nazwiska [ Pobierz całość w formacie PDF ]