[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mógł wyobrazić sobie ból targający jej pokaleczonymi rękami, prawie czuł, ile ją kosztowało każde uniesienie i opuszczenie wiosła…Jęknął, gdy zwaliła się na niego lodowata fala.Bałwan przetoczył się ponad nimi, ale oto już zbliżał się następny, zalewając łódkę.— Czerpcie wodę! — ryknął Nordis.— Czerpcie albo utoniemy!Tarlach skoczył wykonać ten rozkaz, Una również.Pracowali gorączkowo, aż łódź zrobiła się lekka i wioślarze znów mogli nią kierować.Nie mogli wszakże odpocząć, ani teraz, ani w następnych; godzinach.Deszcz lał jak z cebra, był to prawdziwy potop wystarczająco obfity, by wypełnić łódkę, a w dodatku wydawało się, że co trzecia fala wlewa się przez burty.Owej straszliwej nocy Nordis i Santor dali dowody swoich żeglarskich umiejętności i wielkiej odwagi.To oni walczyli z rozkołysanym stateczkiem, sterowali nim, starali się zwrócić go dziobem do fal, żeby nie nabierał wody.Tarlach i pani Una, skuleni na rufie, niejeden raz widzieli w dziwnym, przerażającym blasku rozdzieranego błyskawicami nieba, jak obaj żeglarze to unosili się nad nimi prawie pionowo, gdy łódź wspinała się na kolejną wielką falę, to pod sobą, kiedy spadała później w gigantyczną wodną dolinę.Tarlach oparł czerpak na kolanie opróżniwszy łódź z wody po raz tysięczny, przynajmniej tak mu się zdawało.Wiedział, że nie zdąży odpocząć, zanim znów będzie musiał unieść rękę.Wtedy właśnie wyczuł pustkę.Drugi umysł już nie kontaktował się z jego umysłem.— Nie! — jęknął.Ciało znikło.Nie miał nawet tego, nawet tego nie zdołał uratować.— Tak nie jest! — Una zacisnęła lodowate pałce na jego dłoniach.— Nie wierz w to, jeszcze nie.Na pewno któreś z nas wyczułoby jego śmierć, Tarlachu.On… Czy rzeczywiście było z nim tak źle, kiedy ostatni raz się nim zajmowałeś?— Nie.Spojrzał na nią.Z całej duszy chciał mieć nadzieję i obawiał się cierpienia, jeżeli wszystko okaże się tylko pobożnym życzeniem.— Więc gdzie…— Może poleciał po pomoc.— W taką zawieruchę? — zapytał pogardliwie.— Przyznaj przynajmniej, że będzie się starał ze wszystkich sił, tak jak my.Nie mógł pomóc nam tutaj, ale jeśli był w stanie polecieć mimo przemoczonych skrzydeł… Chyba uwierzysz, że będzie próbował?— Tak, wciąż mógł latać — przyznał po chwili — i ten sztorm nie jest taki niebezpieczny jak tamten.— Zamknął oczy.— Niech Rogaty Pan strzeże go i mu pomaga.— I Gunnora.Uciszyła ją kolejna fala i oboje rzucili się w wir nie kończącej się walki z morzem.Wstał świt i przeminął, nim sztorm przycichł, i słońce dawno już wzeszło, nim deszcz przestał padać.Cała czwórka siedziała zgarbiona na swoich miejscach, zbyt zmęczona, by radować się odpoczynkiem.Tarlach zacisnął usta.Nie, to nie było właściwe sformułowanie.Nadal doświadczali niewygód, choć zmieniła się ich natura.Wciąż musieli walczyć ze wzburzonym morzem i ostrym wiatrem, a jeśli deszcz przestał ich nawet dręczyć, to wkrótce jego miejsce zajmie pragnienie.Una zobaczyła, jak zlizuje sól z warg, i dotknęła jego ramienia.— Zdołałam złapać trochę deszczówki.Wyciągnęła do niego jeden z czerpaków.— Przykro mi, ze wystarczy jej tylko na parę łyków, ale nie mogłam jej łapać, póki łódź ciągle nabierała wody, a deszcz przestał padać zaraz potem.— Przykro? Pani, wróciłaś nam nadzieję! Może ta woda uratuje nam życie.Wziął od niej czerpak.Rzeczywiście było tam tylko niewiele życiodajnego płynu.Wypił jeden łyczek.Lecz zanim go przełknął, najpierw opłukał nim usta i dopiero potem pozwoli! mu się sączyć do spragnionego gardła.Woda miała słonawy smak, ale nigdy tak się nie rozkoszował wybornym winem w dobrych czasach jak teraz tą odrobiną deszczówki.Zaraz potem oddał czerpak Unie.Ona również wypiła tyle sarno co on, po czym wyciągnęła naczynie do pozostałych towarzyszy.Ci spostrzegli, jak niewiele pozostało w nim wody i potrząsnęli przecząco głowami.— Już niedługo będziemy w domu, pani — powiedział Nordis.— Wypij za nas.— Napijcie się obaj — rozkazał ostro dowódca Sokolników.Obaj żeglarze zesztywnieli,— Nie mamy w zwyczaju odbierać słabszym od nas… Sokolnik podniósł ręce do góry, żeby ich uspokoić.— Pani na Zamku potrzebuje teraz naszej siły.Źle jej się przysłużymy sami się osłabiając dla jej chwilowej wygody.Marynarze opuścili oczy i wypili resztę wody, po raz ostatni, zanim dotrą w bezpieczne miejsce, po raz ostatni, jeżeli nie zrobią tego bardzo szybko.Godziny mijały powoli.Początkowo uciekinierzy niepokoili się spodziewanym pościgiem, gdyż sztorm, chociaż gwałtowny, nie powstrzymałby statku Ogina, gdyby tylko jego kapitan tego zapragnął, ale później się odprężyli.Uważali, żeby nie pozostawić żadnych śladów na pokładzie „Gwiazdy Dionu”.a brak łódki, jeśli rozbójnicy w ogóle to zauważą, złożą na karb złej pogody.Nie zoczą też brakujących ubrań, bo najwyraźniej nie przeszukali kajuty, z której je zabrano, rozbitkowie zaś wzięli ze sobą swoje rzeczy.Nie, nie musieli bać się Kruczego Pola, chyba że los znów zacznie ich prześladować i wrogowie ich odnajdą.Sokolnik i Kobieta z Dolin ponownie chwycili za wiosła, aby dać odpocząć zmęczonym marynarzom, lecz byli tacy słabi, że mogli to robić zaledwie parę godzin, zanim znów musieli je oddać.Wiosłowanie przychodziło im z wielkim trudem, a przecież nie odważyli się robić przerw dłuższych niż kilka sekund podczas zmiany zespołu.Morze wciąż było wzburzone — sztorm prawdopodobnie wcale nie ustał, tylko przycichł na jakiś czas — i fale atakowały łódkę, jakby rozgniewane, że walka trwa tak długo [ Pobierz całość w formacie PDF ]