RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy wszyscy już poszlina śniadanie powoli przetarłem oczy.Szybko pobiegłem do łazienki.Miałem szczęście, żejeszcze było trochę ciepłej wody w bojlerze.Wziąłem szybki prysznic, ogoliłem się iruszyłem do kuchni w schronisku, żeby sobie coś zrobić na śniadanie.Krążyły tam jużharcerki, a mnie pozostało jedynie przyjąć zaproszenie do stołu instruktorów.- Co się stało, panie Pawle? - dopytywał się Sarmata.Nie wdając się w szczegóły opowiedziałem o napadzie w twierdzy.Instruktor Krypkatylko kręcił głową, a Sarmata patrzył na mnie podejrzliwie.- Jacka już bierzemy pod swoją opiekę - powiedział Sarmata wstając od stołu.- PanPaweł ma przed nami wiele tajemnic, może coś opowie przy ognisku, na które serdeczniezapraszamy - dodał już na odchodnym.Gdy opustoszała sala stołówki podeszła do mnie Zosia.- %7łeglarze już zabierają rzeczy i idą na przystań odebrać łódki - powiedziałaprzyglądając mi się uważnie.- A co my będziemy robić? - zapytała.- Najpierw pójdziemy na spotkanie z przesympatycznym staruszkiem -odpowiedziałem.Wyszliśmy ze schroniska i krokiem spacerowym poszliśmy wzdłuż wewnętrznegowału twierdzy.Przeszliśmy tunelem na dziedziniec bastionu Ludwig.Skręciliśmy na tyłykoszarowca, gdzie w słońcu wygrzewał się Bogusław Domaniewski.- Dzień dobry! - grzecznie przywitałem się ze staruszkiem.- Dzień dobry! Jak się pan czuje? - spytał przyglądając się nam i zakrywając dłoniąoczy przed słońcem.Zosia spojrzała na mnie zaskoczona, że dziadek pytał mnie o samopoczucie.Ja zaśprzedstawiłem Zosię.Miałem ukryty cel tej wizyty.Oprócz podziękowania za uratowanie mojej skóry chciałem zapytać staruszka, czy nie słyszał o czymś ukrytym w twierdzy.Zacząłem naszego gospodarza wypytywać, jak trafił do Giżycka.- Urodziłem się w Zamościu - staruszek rozsiadł się wygodnie, położył laseczkę obokna ławeczce.- Mój dziadek był Francuzem, który przyjechał do Polski, żeby walczyć wpowstaniu styczniowym.Gdy ustały walki przodek związał się z bogatą panną i został wnaszym kraju.W chwili wybuchu pierwszej wojny światowej w naszym domku zakwaterowałsię gubernator okręgu.Gdy Rosjanie wycofywali się z miasta to mały byłem, alezapamiętałem wspaniały widok.Kozak na czarnym koniu przeskoczył przez prawiedwumetrową bramę prowadzącą na nasze podwórze.Szablą uderzył w okno i krzyknął: Uciekajcie, bo będziemy %7łydów wyrzynać!.Po dwunastu godzinach do Zamościa wkroczyłsztab armii austriackiej.Razem z armią Franciszka Józefa do miasta przybył rotmistrzWojciech Kossak.Pani pamięta tego malarza? - pytał Zosię.- Ależ oczywiście, lubił malować konie - od razu odpowiedziała.- A jest pani harcerką? - pytał nasz gospodarz.- Nie, ale mój brat żegluje z harcerzami - powiedziała nieco zaskoczona pytaniami.- Moja przysięga harcerska odbyła się na cmentarzu, przy pochodniach.Jakaś kobietaopowiadała rzędowi młodzieży o skautingu.Pózniej wśród harcerzy rozeszła się wieść, żebyła to Zofia Nałkowska.Po odzyskaniu niepodległości do Zamościa przybył Józef Piłsudski.Przedzierał się przez tłum gapiów stojących na zamojskim rynku.W ciżbie stałem i ja.Piłsudski pogłaskał mnie po głowie mówiąc  Chłopaczku, zrób mi przejście.Potem niechciałem dać umyć głowy, której dotykał taki bohater.Z harcerskich przygód głęboko wpamięci utkwiły mi spływy tratwami do Morza Czarnego.Razem z drużyną kupowaliśmy odleśniczego w Karpatach Wschodnich kilka bali drewna.Na nich budowaliśmy szałas z tarcicyi płynęliśmy Dunajem.Na wybrzeżu sprzedawaliśmy drewno i mieliśmy za co wrócić dodomu.Ej, to były czasy.Człowiek łowił pstrągi, manewrował tym drągiem co za ster i wiosłorobił - rozmarzył się pan Bogusław.- Również w Karpatach odkrywaliśmy ślady starożytnejkultury Daków.Nauczyliśmy się zbierać złoto.Dawni mieszkańcy tamtych terenówwydobywali maleńkie okruchy kładąc na dnie potoków nie wygarbowane skóry baranie, takzwane runo.- Stąd powiedzenie o złotym runie? - dopytywała się dziewczyna.- Może i tak.Złoto cięższe od piasku zaplątywało się w sierść.Potem wystarczyłoskóry wysuszyć i wytrząsnąć złote okruszki.Kilka dni spędzonych na takim zbieractwiezwracało z nawiązką koszty wyprawy.W czasie wojny polsko-bolszewickiej przed naszymdomem stała barykada.Jej obrona trwała trzy dni.Pózniej do miasta wkroczyli kawalerzyści Budionnego.Po kilku dniach Rosjanie uciekali w samych kalesonach przed polską odsieczą.Po odejściu okupantów zostało mnóstwo broni.Nawet mali chłopcy chodzili do szkoły zrewolwerami w kieszeniach.Jak zwykle młodzieńcy zabawiali się wrzucaniem amunicji doognisk.W czasie takich zabaw jeden z chłopców zginął.A wiecie, kto mnie uczył polskiego?- zapytał nagle dziadek.Zasłuchani w jego opowieść nie potrafiliśmy wydobyć z siebie słowa.- Na polski przychodził do nas Bolesław Leśmian.Kazał wszystkim na głos czytać Iliadę.Sprowadzał do szkoły innych poetów z grupy poetyckiej  Skamandra.PrzychodziliMłodożeniec, Lechoń, Wierzyński i %7łeromski.Ten ostatni próbował dzieciakom czytać Popioły.Szło mu to bardzo nieskładnie.W pamięci mam też nauczyciela łaciny o nazwiskuEnglert, dziadka znanego aktora.Pan Bogusław zaczął pięknie deklamować fragmenty wojennych wspomnień Cezaranajczystszą łaciną.- Znajomość łaciny przydała się także w czasie wypraw na tereny dawnych Daków.Językiem starych górali była właśnie nieco zmodyfikowana łacina.Pamiętam jeszcze swojąwyprawę kajakiem na Bałtyk.Będąc w czasie wakacji u swojego wuja, instruktora w szkoleorląt w Dęblinie, dużo czasu spędzałem w kajaku.Pewnego dnia na lotnisku doszło dowypadku.Samolot miał złamane skrzydło.Wuj spytał mnie, czy nie spróbowałbym zrobićsobie łódki z drewnianych i brezentowych elementów samolotu.Zrobiłem sobie kajak,namówiłem na wyprawę nauczyciela wychowania fizycznego z gimnazjum i we dwóchwybraliśmy się kajakiem Wisłą na Bałtyk.Plonem podróży była książka i nagroda literackaprzyznana przez rząd II RP.Z gratulacjami do mojej mamy przyszedł nawet polonista zgimnazjum, który wcześniej wzywał ją do siebie i mówił:  Z tego chłopaka nic nie będzie.Nadaje się tylko do szewca.- I co, został pan pisarzem? - zapytała Zosia.- Po skończeniu gimnazjum w 1931 roku zostałem wcielony do wojska, do ułanów.Pózniej ukończyłem studia i otrzymałem dyplom biologa.Jeszcze przed wojną odbyłem kilkapodróży za koło polarne, na Grenlandię.W 1939 roku walczyłem na wschodniej granicyPolski, a po ustaniu walk musiałem ukrywać się i przed NKWD, i przed gestapo.Uciekłem doWarszawy, gdzie wstąpiłem do 7.pułku AK w Mińsku Mazowieckim.Zostałem skierowanydo pracy w leśnictwie Chrzęsno niedaleko Tłuszcza.Codziennie przechodziłem koło rabatkiuwiecznionej na obrazie Podkowińskiego  Dzieci w ogrodzie , znajdującej się w ogrodachhrabiny Wincentyny Karskiej.We dworze wszyscy pracownicy byli zakamuflowanymiczłonkami AK.Do mojego lasu na szkolenia przychodzili chłopcy ze sławnych batalionów  Parasol i  Zośka.Uczyli się tam strzelać, składać i smarować broń oraz podkładać ładunkiwybuchowe.Pewnej nocy do leśniczówki razem z innymi przyszedł Krzysztof KamilBaczyński.Nauczyłem go odbezpieczać granat.Dziesięć lat po wojnie dowiedziałem się, żeto był poeta.W tym samym lesie przyjmowaliśmy zrzuty broni i cichociemnych.Za dolarydostarczane przez aliantów można było wykupić więzniów i nabyć broń od przekupnychNiemców [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl