[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest za wiele spraw do załatwienia.Niemogę zrobić tego sama.Potrzebuję kogoś, by mi pomógł, doradził, stał obok, kiedy mnie oskarżają o.- Zaczęła drżeć.-.orywalizowanie.z.Bogiem.- Wielkie nieba! Kto się ośmielił tak powiedzieć?- Kilku kapłanów - nie powiem ci kto, nie pytaj - i niektórzy doradcy finansowi, kiedy wspomniałam o idei miasta.Nie podałamżadnych szczegółów, nawet lokalizacji, powiedziałam tylko, jak cudownie byłoby dać ludziom spokój, ciszę, czas na kontemplację, iszansę spotkania innych, którzy potrzebują tego samego.- I Wyśmieli cię.Przytaknęła ruchem spuszczonej głowy.Floyd wysunął rękę pod podbródek Sybille i podniósł jej głowę, dopóki nie spojrzała na niego.Bladoniebieskie oczy patrzyłyszczerze i pomyślał, że nigdy nie widział tak czystej uczciwości i tęsknoty za zrozumieniem.Silna, odnosząca sukcesy kobieta interesutorująca sobie drogę w świecie mężczyzn, a jednak spragniona miłości i pomocnej dłoni.I tak niewinna, że nie miała pojęcia, ilepieniędzy można byłoby zarobić na tym jej mieście.To dowód, pomyślał Floyd, jakby go rzeczywiście potrzebował, że kobiety mogądziałać stanowczo, jednak mimo kostiumu w prążki i pozornego opanowania są zawsze przerażone, podatne na ciosy i bardziej naiwneod mężczyzn.Poczuł się ważny.Dotykał delikatnego, ostrego, lekko drżącego podbródka Sybille, i napawał się swoją wyższością, siłą,świetnością.- Pomogę ci - oświadczył donośnym i głębokim głosem.- Jeżeli wezwałaś mnie dziś wieczorem, by o to prosić, moja odpowiedzbrzmi: tak.Będę zaszczycony mogąc ci pomóc i nikt więcej nie oskarży nas o zarozumiałość, pychę czy ambicję, bo będziemy działaćdla dobra innych, nie dla własnej satysfakcji czy po to, by napełnić nasze kieszenie.- Och, nie.Nie to.Nigdy.- Sybille przeciągle westchnęła.- Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś dziś nie przyszedł albo odmówił mipomocy.Floyd nabrał wigoru i nie mógł się już powstrzymać.- Nigdy ci nie odmówię - zagrzmiał.- Jestem przy tobie, zawsze tu będę.- Otoczył ją ramionami, porywając i przygniatając do swejtweedowej marynarki.- Nie - szepnęła, odpychając go, by zaczerpnąć powietrza.- Nie, nie mogę, Floyd.- Nie możesz? Możemy wszystko, Sybille, jak długo jesteśmy razem.Zaufaj mi, ja cię rozumiem.- Nie, ty nie wiesz jak.och, do licha.- ukryła twarz w dłoniach- Co? Co? Co do diabła.?- Floyd.- Uniosła twarz, zalaną Izami.- Nie potrafię cieszyć się seksem.Nigdy nie umiałam.Próbowałam, chciałam.Wiem, że cośjest ze mną nie tak, ale.- Nie z tobą! - wybuchnął.- Z tobą wszystko jest w porządku! To ci mężczyzni, których znałaś! Biedna, mała dziewczynko, musiałaśmieć do czynienia z najnędzniejszą gromadą łajdaków po tej stronie Himalajów.Potrzebujesz mężczyzny, który wie, co robi, zna się nakobietach, i zna ciebie.- Znowu ją do siebie przyciągnął i zaczął rozpinać jej bluzkę.-Zajmę się tobą, dziecko.Kochane, biednemaleństwo, od bardzo dawna czekałaś na Floyda.Sybille zadrżała i oparła się o jego ramię, podczas gdy krótkie palce rozchylały jej bluzkę i zsuwały skrawek jedwabiu okrywającypiersi, by chwycić za sutek.Lekki uśmiech zadrżał na jej ustach.Czekała biernie, gdy Floyd zdejmował z niej ubranie, a potem własne i pociągnął na gruby dywan przed sofą.Leżała spokojnie, gdyjego ręce gładziły ją, a palce wsuwały się do wnętrza, a potem, powoli zaczęła poruszać biodrami.- Floyd - szepnęła.Przyciągnęła do siebie jego głowę.Miała zaciśnięte wargi, pozwoliła mu rozchylić je siłą, a wreszcie, jakby nagleodkrywając namiętność, gwałtownie wepchnęła język w jego usta.Uniósł się.- Widzisz? - zawołał ochryple.- Widzisz, co możesz zrobić? - Przerzucił przez nią nogę.- Sybille! - krzyknął radośnie.- Jesteś moja!Biała suknia Lily jaśniała jak latarnia morska na ambonie obok ołtarza w Katedrze Radości.Jej drobna twarz była blada, ręcetrzepotały jak małe ptaszki, gdy wykonywała nimi gesty, aby podkreślić sens zdań.Stała na skrzyni za marmurowym pulpitem ambony.Tak zadecydowała Sybille, by każdy mógł ją dobrze widzieć.- Muszą odczuć twoją potęgę - pouczyła i pokazała Lily, jak pochylać się do przodu w stronę wiernych, by w swej białej lśniącejsukni błyszczała nad nimi jak słońce.- To, czego poszukujemy - obwieściła Lily, a jej wysoki i młodzieńczy głos rozbrzmiewał w pustym, wciąż nie wykończonymkościele - to my sami, nasze ukryte ja, zagrzebane wewnątrz nas - schowane, niewidzialne, niedostępne przez chwilę - oczekujące, by jeodkryć.Kościół był pełen.Tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci przyjechało nawet z Marylandu, Pensylwanii i Zachodniej Wirginii, abywysłuchać kazania.Ci, którzy nie mogli tu dotrzeć, oglądali nabożeństwo w telewizji, jeszcze inni na taśmie, w ciągu tygodnia.Lilywiedziała, że patrzą: przysyłali listy, pocztówki, drobne upominki i pieniądze.Kamery ukazujące Lily i parafian ustawiono w czterech, nie rzucających się w oczy miejscach.W studio w Fairfax reżyser wybierze,która z nich będzie przekazywać program w każdej minucie Godziny łaski".Przez większość czasu na ekranie była Lily, pobożna idziewicza.Makijaż nadawał jej wygląd czysty, słodki i uroczy.Ale kiedy reżyser dostrzegł, jak któryś z wiernych podnosi chusteczkędo załzawionych oczu, spogląda z otwartymi z podziwu ustami albo przytakuje słowom, wydawał polecenie kierownikowitechnicznemu, który przyciskał guzik i ukazywał ten obraz na ekranach milionów telewidzów, sprawiając, że czuli się tak, jakbysiedzieli w tych samych ławkach, zasłuchani, zatopieni, przytakujący, wielbiący i szlochający.- Co możecie zrobić? - zapytała Lily swoją kongregację.- W tym skomplikowanym świecie pełnym sprzecznych informacji - a częstonawet niebezpiecznych, jeśli ich nie zrozumiecie - pochodzących od waszych pracodawców, przyjaciół, tych, którzy są u władzy, nawetod waszych krewnych.co możecie zrobić, by pojąć sens tego świata?Pojąć sens tego świata.To brzmi tak prosto, ale jest trudne, zwłaszcza kiedy już ciąży na was obowiązek znalezienia czasu dla domu,rodziny, pracy, na wieczór z przyjaciółmi, przeczytanie prasy czy obejrzenie telewizyjnych wiadomości, by poszukiwać klucza dozagadki, jaką jest wasz świat.Jesteście tacy zajęci.tyle się od was wymaga.jak możecie pojąć jego sens?Zaczynacie myśleć, że to niemożliwe, że trzeba zostawić to fachowcom.Uważacie, że oni mają więcej czasu niż wy, aby się rozejrzećdookoła, nauczyć.Myślicie, że oni wiedzą więcej.A po chwili po prostu pozwalacie, by wszystkim kierowali.Wydaje się wam, że niejesteście tacy dobrzy jak oni; oni rządzą światem, wy na nim żyjecie [ Pobierz całość w formacie PDF ]