RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chan Kokandu podskoczył na dźwięk słów staruszka.Rozwarł gnie­wnie usta.Lecz nie zdążył wypuścić w powietrze nawet sylaby.Poruszył tylko gębą niby karp w pałacowej sadzawce i znieruchomiał.Odczuł dotkliwie szturchaniec-ostrzeżenie.- Spokojnie, panie.Tutaj jesteś zwyczajnym wędrowcem, pogania­czem zwierząt garbonośnych, z którym nikt cackać się nie będzie.Trzy­maj więc język na postronku.Bo możemy oberwać guzów zbyt wiele jak na dwie osoby - szepnął Hodża Nasreddin do towarzysza.Nie na długo chanowi wystarczyło cierpliwości.Wrzucił na język kil­ka ziarenek słodkiego kiszmiszu z granatowych winogron i już po minu­cie zaczepił sąsiada z lewej strony:- A co u ciebie słychać, zacny stróżu zwierząt? Co myślisz o swoim władcy?- Ja? A cóż bym miał myśleć? Nic nie myślę - odpowiedział szczerze pastuchów zniszczonym chałacie, szczęśliwy, że ktoś do niego zagadał.I dodał stanowczo: - W mojej wiosce chan nie rządzi.- Coś ty powiedział, barania głowo? Jak należy rozumieć twoje słowa? - towarzysz Nasreddina podskoczył gwałtownie.- Władza chana nie sięga nawet granic jego własnego kraju? Czy dobrze cię słyszę, po­ganiaczu bydląt?- A tak.W moim kiszłaku chałup dwadzieścia, a nieszczęść dwieście czterdzieści.Największym zaś namiestnik chanowy, przybyły przed ro­kiem z Kokandu.On rządzi ludźmi i dobytkiem, a nie władca wylegują­cy się w odległym pałacu.Tym razem chan bez zmrużenia powiek przełknął gorzką pigułkę.Pytał dalej:- Czy często zmieniają się u was urzędnicy? Czy potrafisz powie­dzieć, zacny stróżu bydląt, ilu ich było za twojej pamięci?- Tylu, ile lat sobie liczę, przyjacielu - odpowiedział czaban bez na­mysłu.- Namiestnicy zmieniali się i zmieniają nadal rokrocznie.Każdy z nich przybywał do wsi na jednym chudym koniu grzechoczącym że­brami, po dwunastu zaś miesiącach opuszczał ją wlokąc za sobą kara­wanę wypasionych wielbłądów, obładowanych bogactwami po same chmury.A wszystko to z danin, podatków i innych urzędowych zło­dziejstw.I tę pigułkę chan jakoś przełknął.Spróbował się nawet uśmiechnąć.- Hm, a jak sądzisz, poganiaczu bydląt, który z chanowych namiest­ników był najlepszy? - rzucił kolejne pytanie.- Trafił się chyba w wa­szym kiszłaku choć jeden o mniejszym, niż u innych, apetycie?Pasterz zamyślił się.Pytanie nie należało do najłatwiejszych.Począł gmerać w zakamarkach pamięci.Wreszcie wykrzyknął radośnie:- A był taki! Był, przyjacielu! Pewnego razu przystano nam z Ko­kandu namiestnika, który już w drodze umarł.Ten był bardzo dobrym namiestnikiem, najlepszym ze wszystkich.Niczego nie zabrał, niczego nie ukradł.Ryk śmiechu wstrząsnął herbaciarnią.Śmiali się ludzie, śmiały się wróble pod powalą, śmiały się nawet czajniki podskakujące na ogniu.Krew uderzyła chanowi do głowy.Oczy zaszły mu mgły.Nic potrafił się już opanować.Długo powstrzymywany przez Hodżę Nasreddina, umknął nareszcie z uwięzi opiekuńczego arkana, “Szabli języka dobył - powiada o takim Wielki Poeta - i w najwyższym gniewie począł ciąć na oślep".- Ach, wy hultaje o skarłowaciałych mózgownicach! - wrzasnął z ca­łej siły.- Osły przebrane za ludzi! Muły bezrozumne! Ładne macie wyobrażenie o tkliwym sercu waszego władcy i o porządkach panujących w jego kraju.Batogiem trzeba by było wcisnąć wam odrobinę szacunku do własnego pana.Oćwiczyć by was wilgotnymi rzemieniami i przetrzy­mać na słońcu godzin dwanaście albo i dłużej.Początkowo tłum zwyczajnych pastuchów i ludzi prostych rzemiosł zamarł zaskoczony, ale zaraz potem z krzykiem oburzenia zerwał się na równe nogi.Wybuchła awantura, jakiej dawno w Kokandzie nie widziano.Ciśnięty zręczną dłonią zgniły melon wylądował na głowie fałszywego po­ganiacza bydląt, momentalnie upodabniając go do sterty świeżego wiel­błądziego łajna.Posypały się nań gęsto zepsute owoce i czerstwe szturchańce.Jakaś laska gorliwie zaczęła masować mu plecy.Wreszcie dwa miłosierne kopniaki wyrzuciły dostojnego przebierańca za drzwi, prze­rywając bolesną gehennę.Hodża Nasreddin ruszył na dwór, aby dźwignąć z ziemi zalepioną do cna kukłę.- A mówiłem, przestrzegałem cię, o szlachetny.Nie posłuchałeś rad człowieka doświadczonego, dobrze znającego swoich rodaków.I oto skutki pochopnej wyprawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl