[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brodaty cz³owiek sta³ chwilê, kln¹c i drapi¹c siê w g³owê, wreszcie podniós³ bat i odszed³.M³odzi in¿ynierowie szli za nim w oddali, kieruj¹c siê ku SródmieSciu.Nagle pos³yszeliza sob¹ st³umione g³osy.Obejrzeli siê i stanêli w zdumieniu.Z czarnych, ubogich domków wypadli mieszkañcy.Jak zgraja g³odnych psów st³oczyli siê przy trupie koñskim.Po chwili rzucili siê na niego.B³ysnê³y siekiery i no¿e, rozleg³y siê krzyki i przekleñstwa.Ludzie odbiegali, nios¹c skrwawione kawa³y koñskiego Scierwa.Inni walczyli ze sob¹, wyry-296waj¹c z le¿¹cego kad³uba wnêtrznoSci.Ma³a dziewczynka skaka³a na jednej nó¿ce i gryz³adymi¹cy och³ap, piszcz¹c drapie¿ne. Stworzy³ Bóg cz³owieka na obraz i podobieñstwo swoje i tchn¹³ w niego ducha swego! szepn¹³ Grzegorz i wzdrygn¹³ siê.Piotr nic nie odpowiedzia³.Tylko zêbami zgrzytn¹³ i bieg³, nie ogl¹daj¹c siê.W pokoju hotelu, gdzie byli ulokowani delegaci fachowi, znalexli przys³ane im materja³yobrad.Po kolacji zaczêli przegl¹daæ stenogramy i protokó³y, gdy nagle ktoS zapuka³ do drzwi.Wszed³ urzêdnik milicji.Takie wizyty nie nale¿a³y zwykle do przyjemnych, wiêc Bo³dyrewy patrzyli na niego zim-nym, nieufnym wzrokiem.Milicjant nagle rozeSmia³ siê g³oSno. Nie poznaliScie mnie? zawo³a³. Jestem in¿ynier Burow. Burow! Szczepan Burow! wykrzyknêli Bo³dyrewy, witaj¹c dawnego kolegê. Sk¹d¿eSsiê tu wzi¹³ i do tego w tak wspania³ej roli? A có¿ mia³em robiæ, moi drodzy? zaSmia³ siê milicjant. fabryki zdech³y, a ja nie mia-³em zamiaru iSæ za ich przyk³adem, wiêc da³em nura do milicji, jako inspektor nad budynka-mi i urz¹dzeniami miejskiemi.Coprawda nie mam z tem wiele roboty! Piszê codziennie podwa lub trzy protokó³y, ¿e ten lub inny dom czyha na to, aby siê zawaliæ, ¿e kanalizacja niedzia³a, bo j¹ zatka³y nieboszczyki.Ludziska w zimie ukrywali siê w tych kana³ach i umiera-li sobie w samotnoSci.Koledzy gwarzyli tak d³ugo, a¿ Burow wsta³ i rzek³: Muszê iSæ.Jestem dziS wyznaczony do zrewidowania ró¿nych podejrzanych miejsc.W³adze obawiaj¹ siê, czy nie run¹ dachy na g³owy goSci tak bardzo po¿ytecznych instytucyj.Mo¿e chcecie, to pójdziemy razem? Warte obejrzenia!.Grzegorz odmówi³, lecz Piotr zgodzi³ siê natychmiast.Wyszli na miasto i wst¹pili do biura milicji.Burow skin¹³ na trzech drabów, graj¹cych w karty na ³awce. Moi podkomendni! szepn¹³, mru¿¹c oko. Powiadam ci, kolego, ch³opy naschwa³!Przetar³o, ugniot³o ich ¿ycie , jak piekarz ciasto.Zdaje siê, ¿e przed wojn¹ pêdzili ¿ywotw katordze.Zbrodniarze, no, a teraz agenci bezpieczeñstwa publicznego!Draby tymczasem ubierali siê, zaci¹gaj¹c rzemienie z wisz¹cemi na nich rewolowerami,i przyczepiali szable.W pobli¿u mostu Kuxnieckiego Burow zatrzyma³ siê przed ciemnym domem dwupiêtro-wym i zapuka³ do drzwi.D³ugo nikt nie odpowiada³.Po trzecim dzwonku rozleg³ siê tupot bosych nóg na schodach.Drzwi, spuszczone na ³añcuch, uchyli³y siê i wylêk³a twarz zajrza³a w szparê. Otwieraj, bo strzelê! mrukn¹³ jeden z milicjantów, przyciskaj¹c nog¹ drzwi.Weszli n(po schodach na drugie piêtro i zadzwonili znowu.KtoS przekrêci³ mosiê¿ne oczko we drzwiach i rozleg³ siê g³os: Ach, towarzysz Burow!Weszli do sieni, a stamt¹d do du¿ej sali, rzêsiScie oSwietlonej lampkami acetylenowemi.Okna by³y szczelnie zas³oniête grubemi draperjami na pod³odze le¿a³ wspania³y, puszy-sty kobierzec, t³umi¹cy kroki.Oko³o stu goSci by³o na sali.297Grali w karty, ruletkê, domino.Kupy z³otych monet, ca³e garScie brylantów i drogich kamie-ni, pierScionków, bransoletek, paczki dolarów i funtów angielskich przechodzi³y z r¹k do r¹k.Wystrojone, obwieszone klejnotami, pó³nagie kobiety w pozach wyuzdanych siedzia³y i le-¿a³y na kanapach i w fotelach, bezczelne, wyzywaj¹ce.Nagie dziewczynki roznosi³y szam-pan, likiery i kawê.Od czasu do czasu ten lub ów z goSci dawa³ znaki oczami i znika³ z jedn¹ z kobiet w g³êbikorytarza; inni szeptali coS do ucha us³uguj¹cym dziewczynkom i przechodzili z niemi dobocznych pokoi.Gra³a pianola w ma³ej salce, tañczy³y jakieS pary; miota³y siê i podrygiwa³y rozpustne, lu-bie¿nie przy wybuchach Smiechu i okrzykach podchmielonych widzów. Co to jest? szepn¹³ Piotr, dotykaj¹c ramienia Burowa. Dla ciebie wszystko, co chcesz, dla mnie z³ota krowa ! odpar³ ze Smiechem.Jednak, jako dawny kolega, ostrzegam: nie graj, bo tu szuler siedzi przy szulerze; u mi³oSci¹te¿ nale¿y byæ ostro¿nym.Ot, naprzyk³ad! Widzisz tê piêkn¹, groxn¹ brunetkê? Jest to ksiê¿-na, najprawdziwsza ksiê¿na z bardzo starej rodziny.Na dworze cesarskim triumfy zbiera³a.Nie zd¹¿y³a zemkn¹æ zagranicê, przesz³a czeka i wszystko, co jest z ni¹ zwi¹zane.Spró-bowa³a ulicy.a póxniej odnalaz³a ten przytu³ek, utrzymywany przez cudzoziemca, bardzorz¹dowi potrzebnego.Ksiê¿na jest chora.no, wiesz na jak¹ chorobê mo¿na byæ chor¹ w ta-kim zak³adzie.Nie leczy siê i, je¿eli zawita tu jakiS komisarz, skusi biedaka i.zarazi.Zwie-rza³a mi siê kiedyS po pijanemu, ¿e teraz tylko w ten sposób mo¿e siê mSciæ za Rosjê.Patr-jotka! Cha! Cha! Te kobiety mieszkaj¹ tu? spyta³ Piotr. Nie! zaprzeczy³ milicjant. JesteS na bankiecie, czy raucie u ormiañskiego bogaczaz Turcji, Awanesa Kustand¿i, wSród jego przyjació³ i goSci.Widzisz tamten stolik przy oknie?Tam szulerzy przegrywaj¹ w tej chwili tysi¹ce dolarów do tego czerwonego wieprza.Jest tofabrykant niemiecki.Wygra³ du¿o, a biedaczyna nie wie, ¿e przegra wszystko, co zarobi³w Rosji, bo sprzeda³ du¿¹ partjê aspiryny, salwarsanu, opjum i kokainy.W tem jest politycz-na idea, mój drogi! Mamy nep , czyli now¹ ekonomiczn¹ politykê.Dopuszczamy cudzo-ziemskie kapita³y, ale dochody z nich, o ile nie mo¿na ich skonfiskowaæ, zarekwiruj¹ w spo-sób prywatny szulerzy, lub te piêkne, a niebezpieczne odaliski, wkoñcu zaS dostojny Ku-stand¿i zerwie swój haracz.Piotr Bo³dyrew obejrza³ siê po sali.Przy wejSciu milicjanci Burowa pili koniak i zajadali chlebem z kie³bas¹.Przy stolikach sz³a gra, kr¹¿y³y pieni¹dze, brylanty i szklanki z winem; ma³e, nagie dziew-czynki siedzia³y na kolanach goSci i bezwstydnie tuli³y siê do nich, dziecinnemi g³osikamiSpiewaj¹c sproSne piosenki i opowiadaj¹c ohydne anegdotki.Po sali przechadza³ siê uSmiechniêty Kustand¿i, ogromny, do s³onia podobny Ormianin.Na lSni¹cej siê twarzy, okrytej czerwonemi plamami i wrzodami, zwisa³ gruby, fioletowynos, zas³aniaj¹cy wierzchni¹ wargê.Ma³e, czarne i przebieg³e oczy Swieci³y siê drapie¿nie,wszystko widz¹c, nad wszystkiem czuwaj¹c.Podszed³ do Burowa i rzek³ piskliwie: DziS marny dzieñ.¯adnego zarobku! Widzê! odpar³ weso³o milicjant [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]