[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— To bardzo nieładnie! — zawołała Zuzanna oburzona.— Czyż Sir Samuel Hughes nie liczy się zupełnie z naszymi uczuciami? Też pomysł, żeby wysyłać kochanego chłopca do Europy i nie pozwolić mu przedtem zobaczyć się z najbliższymi! Gdybym była na pańskim miejscu, drogi panie doktorze, napisałabym o tym do gazet.— Może tak i lepiej — wtrąciła rozczarowana pani Blythe.— Wątpię, czy mogłabym przeżyć drugie rozstanie, teraz kiedy jestem pewna, że wojna nie minie tak szybko.Och, gdyby tylko — nie, nie chcę tego wymówić! Tak samo, jak Zuzanna i Rilla — dorzuciła z uśmiechem — postanowiłam być bohaterką.— Wszystkie jesteście dzielne — rzekł doktor.— Dumny jestem z moich niewiast.Nawet Rilla, moja „lilia polna”, zajęła się zorganizowaniem Czerwonego Krzyża i wychowuje przyszłego żołnierza Kanady.W każdym razie stała się pożytecznym członkiem społeczeństwa.Rillo, prawowita córko Ani, jakie zamierzasz nadać imię swemu wojennemu niemowlęciu?— Czekam na wiadomość od Jima Andersona — odparła Rilla.— Może on sam będzie chciał nadać imię swemu dziecku.Lecz chociaż jesień minęła, ani słowo wiadomości nie przyszło od Jima Andersona, o którym nic nie słyszano od chwili, gdy wyruszył z Halifaxu i dla którego widocznie los żony i dziecka był rzeczą zupełnie obojętną.Wreszcie Rilla zdecydowała się nadać dziecku imię Jan, a Zuzanna zaopiniowała, że na drugie imię trzeba mu dopisać „Kitchener”.Tak więc wśród mieszkańców Złotego T3rzegu wyrastał Jan Kitchener Anderson, którego imiona były bardziej imponujące niż własna jego wątła osóbka.Postanowiono skrócić to imię i nazwano dziecko „Jasiem”, lecz Zuzanna po kryjomu nie nazywała’go inaczej, tylko „Mały Kitchener”.— Jaś nie jest odpowiednim imieniem dla chrześcijańskiego dziecka, droga pani doktorowo — mówiła z niezadowoleniem.— Kuzynka Zofia twierdzi, że imię to jest za figlarne, i po raz pierwszy w życiu muszę jej przyznać słuszność.Co do maleństwa, to u—ważam, że nareszcie przybrało wygląd normalnego dziecka, i przyznać trzeba, że Rilla wychowuje je doskonale, chociaż nie należy jej wbijać w dumę.Nigdy nie zapomnę, droga pani doktorowo, tej chwili, kiedy ujrzałam maleństwo leżące w niebieskiej wazie, owinięte w jakieś brudne flanelowe szmaty.Wszyscy wiedzą, że Zuzanna Baker rzadko kiedy zapomina języka w ustach, ale wówczas naprawdę języka zapomniałam, może mi pani wierzyć.Zdawało mi się, że śnię.Natychmiast pomyślałam: „Nigdy jeszcze nie słyszałam, żeby się komuś śniło niemowlę w wazie od zupy, więc to jednak musi być rzeczywistość”.Gdy usłyszałam, jak doktor zwrócił się do Rilli, że będzie musiała sama zajmować się dzieckiem, myślałam, że to są żarty, bo ani na chwilę nie wierzyłam, że ona będzie do tego zdolna.Widzi pani jednak, jak się dziewczynka wyrobiła i stała się prawdziwą kobietą.Tak już jest, droga pani doktorowo, że gdy się do czegoś przymusimy, to spełniamy to zazwyczaj jak najlepiej.Zuzanna potwierdziła swoje słowa przykładem, który nadarzył się pewnego październikowego dnia.Doktor i doktorowa byli nieobecni.Rilla rezydowała po południu przy kołysce Jasia, śpiewając, kołysząc go i robiąc jednocześnie skarpetki.Zuzanna siedziała na bocznej werandzie, łuskając groch, w czym dopomagała jej kuzynka Zofia.Spokój i cisza panowały w całym Glen.Niebo pokryte było drobniutkimi, srebrzystymi obłoczkami.Dolina Tęczy spoczywała również w ciszy, przystrojona szatą jesiennych pożółkłych liści.Zuzanna zatonęła na chwilę w zapomnieniu, chociaż poprzedniej nocy nie mogła zasnąć, dowiedziawszy się, że „mały kochany Jim” wyruszył na Atlantyk okrętem kanadyjskim.Nawet kuzynka Zofia wyglądała mniej melancholijnie niż zwykle, nie mogąc nic zarzucić temu pięknemu dniowi, choć niewątpliwie zwiastował on burzę.— Jest chyba za wielka cisza, aby miało to trwać długo — mówiła.Jakby dla potwierdzenia jej słów piekielny trzask rozległ się tuż za nimi.Trudno opisać hałas, brzęk tłuczonego szkła i porcelany oraz dziki skowyt, który dobiegł od strony kuchni.Zuzanna i kuzynka Zofia spojrzały na siebie z przerażeniem.— Co, u licha, tam się stało? — wyszeptała kuzynka Zofia.— Na pewno to przeklęte kocisko do reszty zwariowało — mruknęła Zuzanna.— Zawsze oczekiwałam tego.Rilla zbiegła na dół, również przerażona.— Co się stało? — zawołała.— Sama nie mam pojęcia, lecz to na pewno ten wasz dziki kocur wyprawia harce — odparła Zuzanna.— Lepiej się do niego nie zbliżać.Uchylę drzwi i zajrzę do kuchni.Zawsze mówiłam, że diabeł siedzi w tej bestii, i miałam rację.— Według mnie ten kot musi mieć wściekliznę — odparła uroczyście kuzynka Zofia.— Opowiadano mi raz o kocie, który oszalał i pogryzł troje ludzi.Wszyscy oni umarli w okropnych męczarniach, a po śmierci byli czarni jak atrament.Mimo tych ostrzeżeń Zuzanna uchyliła drzwi i zajrzała.Podłoga była zasypana, skorupami potłuczonych talerzy, bo widocznie rozegrała się tu straszna tragedia zapoczątkowana na wysokim kredensie, gdzie Zuzanna ustawiała zawsze umyte i wytarte naczynia.Dokoła kuchni biegał oszalały kot z głową uwięzioną w czerwonej blaszanej puszce po konserwie z łososia.Na oślep tarzał się po podłodze z głośnym miauczeniem, usiłując uwolnić się ze szponów puszki, lecz na próżno wierzgał uzbrojonymi w pazury łapami.Widok ten był taki zabawny, że Rilla mimo woli wybuchnęła śmiechem.Zuzanna spojrzała na nią wzrokiem pełnym nagany.— Nie widzę w tym nic śmiesznego.Bestia potłukła wielki, błękitny wazon pani doktorowej przywieziony jeszcze z Zielonego Wzgórza.Niemała to strata, ale najgorsze to, w jaki sposób wyswobodzić kocisko z tej puszki.— Nie waż się go dotykać! — zawołała kuzynka Zofia gorączkowo.— Możesz się pożegnać z życiem.Zamknij drzwi i poślij po Alberta.— Nie zwykłam posyłać po Alberta przy byle głupstwie — odparła z dumą Zuzanna.— Biedne kocisko, musi bardzo cierpieć, a ja nie mogę patrzeć na czyjś ból.Nie oszalał przecież, a przynajmniej nie jest bardziej szalony, niż był dotychczas.Idź, Rillo, do swego Małego Kitchenera, ja już tu sama sobie poradzę.Zuzanna wsunęła się ostrożnie do kuchni, ściągnęła z gwoździa deszczowy płaszcz doktora i po pewnych trudach udało jej się przykryć tym płaszczem kota i nieszczęsną puszkę.Po czym nożem do otwierania konserw powiększyła otwór puszki, gdy tymczasem Rilla trzymała wyrywające się zwierzę, owinięte płaszczem.Podobnych wrzasków, jakie wydawał Doc przy tej operacji, nie słyszano jeszcze nigdy w całym Glen [ Pobierz całość w formacie PDF ]