RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cóż - powiedział Jim, czując, że należy coś powie­dzieć - dziękuję wam, smoki z Cliffside, wszystkim razem i każdemu z osobna.Będę bardzo dbał o te klejnoty i zwrócę je wam wszystkie bez uszczerbku.Jedyną odpowiedzią ze strony zgromadzenia było pow­szechne, ciężkie westchnienie.Smoki, nie wyłączając Gorbasha, przyglądały mu się ponuro, gdy z Secohem u boku wspinał się po stopniach amfiteatru i wyszedł przejściem, którym tu przybył.W kilka chwil później unosił się już na skrzydłach, przyciskając szponiastą łapą do pokrytej łuską piersi worek klejnotów, i kierował się z powrotem do Malencontri.Głos Secoha wyrwał go z zamyślenia.- Jimie!Odwrócił głowę i spojrzał na smoka szybującego obok niego.- No to ja zmykam - powiedział Secoh.- Dostałeś swój paszport.Wiedziałem, że tak będzie.Byłeś świetny, kiedy im groziłeś, że pozamieniasz ich w żuki.Swoją drogą należałoby im się! W każdym razie, Jamesie - powodzenia we Francji!Po tych słowach Secoh wszedł w obrót na skrzydle i odleciał, zostawiając Jima, by sam kontynuował podróż w stronę swego zamku.Jim czuł, że słowa błotnego smoka nie całkiem ukoiły jego cokolwiek nieczyste sumienie.Coś w jego wnętrzu uparcie mówiło mu, że uzyskał te paszportowe klejnoty nie tylko podstępem, ale wręcz terroryzując smoki z Cliffside.Stłumił w sobie ten głos i postanowił, że kiedyś im się za to odwdzięczy.A potem przypomniał sobie, jak Smrgol próbował namówić je, żeby przybyły i wsparły jego, Secoha, Carolinusa, Briana i innych pod Twierdzą Loathly, a one nie przyszły.W pewnym sensie pożyczenie teraz w ten sposób ich klejnotów mogłoby być uznane za zadość­uczynienie za tę odmowę pomocy.Ale chociaż była to prawda, faktem było, że nie poczuł się od tego ani trochę lepiej.Rozmyślania trwały zaledwie parę minut, zanim nie obniżył lotu, by wylądować na szczycie wieży wznoszącej się nad Wielką Sienią, tuż powyżej jego i Angie słonecznej sypialni.Samotny strażnik stojący na wieży, widząc zbliżającego się Jima, ustawił włócznię w pozycji bojowej, a później zasalutował mu nią.Jak wszyscy inni w zamku wiedział, że Jim nosi czasami smoczą skórę i był zdecydowany nie okazywać trwogi na widok tego wielkiego potwora o potęż­nych zębach, który wylądował parę stóp od niego.- Dobrze - powiedział Jim - teraz możesz mnie tu zostawić samego.Strażnik natychmiast zniknął na schodach, zbiegając przez poziom słoneczny w dół do Wielkiej Sieni.Powód, dla którego Jim wydał mu rozkaz odejścia, prawdopodobnie nie brzmiałby zbyt sensownie dla ludzi z zamku; ale z drugiej strony nie musiał tak brzmieć.W gruncie rzeczy, pomyślał Jim przenosząc się z powrotem z ciała smoczego w swoje własne i ostrożnie podnosząc worek z klejnotami, chodziło po prostu o to, że nie przyzwyczaił się do paradowania nago nawet przed ludźmi ze swego własnego zamku.Średniowieczne nastawienie wobec takich spraw było całkiem odmienne.Ubrania, jak zdawali się sądzić ci ludzie, służyły ciepłu i wygodzie; i myśleli bardzo dobrze.Ale skromność była pojęciem, które musiało się dopiero wśród nich zakorzenić.Nie miałoby to dla nich znaczenia, gdyby Jim przyjął zwyczaj nienoszenia ubrań przez więk­szość czasu.Byłoby to zaledwie jednym z dziwactw ich pana.Ale Jim osobiście odczuwałby to inaczej.Zaniósł klejnoty na dół, do słonecznej komnaty, postawił w kącie i przykrył kilkoma futrami - choć był całkiem pewien, że tak czy inaczej będą zupełnie bezpieczne w tym pokoju.Po pierwsze, nikt z ludzi z jego zamku nie odważyłby się dotknąć żadnej z jego rzeczy, czując przed nim jako czarodziejem nie mniejszy strach, niż przedtem czuły smoki.Po drugie, widok wora tych rozmiarów, pełnego klejnotów niewiarygodnej wielkości, wystarczyłby, żeby każdy ewentualny złodziej zastanowił się raz jeszcze.Jim naciągnął nogawice, koszulę, kaftan i buty, po czym ruszył w dół po kamiennych, kręconych schodach bieg­nących wzdłuż ścian wieży, do Wielkiej Sieni.Gdy wszedł tam, zdziwił się widząc Angie siedzącą przy wysokim stole z drugim z ich niespodziewanych gości.Carolinus.- Magu! - wykrzyknął, śpiesząc do tego końca wyso­kiego stołu, gdzie siedzieli naprzeciw siebie czarodziej i Angie.Dostawił krzesło dla siebie.- Właśnie ciebie pragnąłem ujrzeć!- Oni wszyscy mi to mówią - zamruczał Carolinus.- Właściwie wstąpiłem, bo miałem ci coś do powiedzenia, chociaż nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć co.- Carolinus dopiero co przybył, Jimie - powiedziała Angie.Z wdziękiem zwróciła się z powrotem do czarodzieja.Mag jak zwykle odziany był w długą, czerwoną, dość wyświechtaną szatę i czarną myckę, kontrastującą z jego rzadką siwą brodą, ułożoną w szpic.Znad brody jego niebieskie oczy rzucały groźne spojrzenia na nich oboje.- A może napijesz się mleka? - zapytała go Angie.- Nie, zdaje się, że demony wrzodu udało się całkowicie wyegzorcyzmować dzięki temu twojemu mlecznemu za­klęciu, Jamesie - rzekł Carolinus.Do kubka przed sobą nalał wina ze stojącego na stole dzbana.- Muszę powie­dzieć, że mnie cieszy, iż mam to z głowy.Mleko to pokarm najbardziej paskudnie smakujący ze wszystkich, jakie kie­dykolwiek wynaleziono.A wmuszają go w bezbronne dziatki! Barbarzyństwo!- Myślę, że dzieci odnoszą się do tego nieco inaczej niż ktoś taki jak ty, Magu - powiedziała Angie uspokajająco.- Są jeszcze zbyt małe, by myśleć; oto dlaczego - tłumaczył się czarodziej.Odstawił kubek z winem, upiwszy z niego nieduży łyk.- O czym to ja miałem ci wspomnieć? To w związku ze sprawą twojego wyjazdu do Francji.- Och - powiedział Jim - słyszałeś o tym?- Któż by, gdziekolwiek w promieniu pięćdziesięciu mil, o tym nie słyszał? - odparł Mag.- Nie żebym musiał czekać i dowiadywać się tego ze zwykłych plotek.Wiado­mość doszła do mnie natychmiast, gdy podjąłeś decyzję, by pojechać.To wtedy uderzyło mnie, że jeśli masz zamiar zrobić coś podobnie głupiego, to trzeba cię ostrzec przed.- Przerwał bębniąc nerwowo czubkami palców o blat sto­łu.- Właśnie, przed czym? - zapytał sam siebie i zamilkł, najwyraźniej zajęty przeszukiwaniem własnej pamięci.Jim i Angie grzecznie siedzieli cicho przez parę chwil, a potem, jako że Carolinus zdawał się kompletnie zagubiony we własnych myślach, Angie znów się odezwała.- Rozumiem, że nie całkiem pochwalasz wyjazd Jima do Francji, Magu - zagaiła.- Ach! To! - powiedział Carolinus ocknąwszy się z drgnięciem.- Och, nie wiem.Niezłe doświadczenie, i tak dalej.Zwłaszcza dla młodego czarodzieja, który i tak wiele się jeszcze musi nauczyć i to na każdym polu.Spojrzał surowo na Jima.- Tylko nie daj się czasem zabić! - przestrzegł.- Skończone marnotrawstwo, ludzie dający zabijać się na prawo i lewo, bez żadnego powodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl