[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jechali cały dzień - przecież wcale im się nie spieszyło - i zostali przyjęci przez małżeństwo z trojgiem dzieci, zamieszkujące dobrze ogrzany domek na skraju osiedla.Większą część wieczoru spędzili na rozmowach, zgodnie z przewidywaniami Lone.Gaynes czuł się szczęśliwy gawędząc z tymi ludźmi i słuchając opowieści o ich życiu.Byli drwalami, strzegli gęstego lasu, który pokrywał stoki gór.Gaynes powiedział im, kim jest: zbłąkanym, który podróżuje.Tej nocy znów się kochali, odnajdując upajające szaleństwo nocy poprzedniej.11.W sali jadalnej na Postoju siedziało przy stolikach ze trzydzieści osób, jedni kończyli się posilać, inni dopiero zaczynali, a jeszcze inni dawno już zjedli - jak Gaynes i Lone, którzy delektowali się filiżanką kawy i chłonęli ożywioną atmosferę tego miejsca.Gaynes czuł w mięśniach przyjemne zmęczenie po całym dniu jazdy.Lone wydawała się trochę przygaszona, ją także zmęczył ten dzień spędzony w siodle.Wierzchowce zostawili w stajniach-garażach Postoju, spełniając prośbę człowieka z Hochlya, od którego je wypożyczyli.Powiedział: “Jeśli pojedziecie gdzieś dalej, a może się zdarzyć, że w pewnym momencie będziecie mieli dosyć, to nie wiem, czy znajdziecie tam stajnię, w której zaopiekują się końmi.Najbezpieczniej zatrzymać się w Postoju na przełęczy".Oba wierzchowce zostaną zatem tutaj, dopóki inni podróżni nie skorzystają z nich, by zjechać do Hochlya.W ciągu najbliższych dni Gaynes nie byłby zresztą zdolny do konnej jazdy.Upewnił się przynajmniej co do jednego: w przeszłości nigdy nie dosiadał konia.i tej pewności nie zawdzięczał swej pamięci: dowodu dostarczyło mu własne ciało.Zmęczenie rysowało się również na twarzy Lone, chociaż mniej widoczne.Kwestia wieku, oczywiście.Gaynes był dwa razy starszy od swej towarzyszki.Zadrżał.Utkwił wzrok w filiżance ze stygnącą kawą, którą podnosił do ust.Spojrzeniem znad filiżanki ogarnął salę o ścianach z polerowanego drewna i belkowanym stropie.Salę pełną hałaśliwych, ożywionych grupek przy stołach, i kuchnię, gdzie zależnie od humoru można było samemu przygotowywać sobie jedzenie albo zdać się na wesołe grono kucharzy.Kręcone schody w rogu sali prowadziły do pokoi na piętrach; na schodach bawiły się dzieci.Nie wiadomo dlaczego w tym tętniącym życiem przegrzanym wnętrzu odciętym od chłodnej górskiej nocy, zalała Gaynesa nagła fala rozpaczy.Poczucie zupełnej samotności, chociaż w tej właśnie chwili spoczywał na nim tkliwy wzrok Lone.W błysku złośliwie zwolnionego flesza poczuł się nagi i słaby, jak gdyby wszystko, co go otaczało, było tylko dekoracją z kartonu, a ludzie zamienili się w marionetki.Wrażenie to wezbrało, rozpłynęło się i znikło.Postawił filiżankę na stole.- Zmęczony? - zapytała Lone.Udał, że wszystko w porządku, odwzajemnił uśmiech nadrabiając miną, potarł dłonią szczękę pokrytą twardym zarostem.Bawiące się na schodach dzieci rzuciły się do jednego z okien wołając, że pada śnieg.Gaynes spostrzegł, że on i Lone nie są przy stole sami.Przypomniał sobie, że ci dwaj młodzieńcy przysiedli się tu kilka minut wcześniej.Odnajdywał ich teraz w tym samym miejscu, tak jakby na parę sekund przestali istnieć dla jego oczu.Był tym zażenowany, a jednocześnie uszczęśliwiony.Młodzi, weseli chłopcy, zapewne rówieśnicy Lone, tacy jak ona - czyżby to właśnie wywoływało irytację i zazdrość Gaynesa? Dwa razy bliżsi Lone, nie tylko z powodu wieku, lecz także dzięki swej nie zmąconej świadomości.Nazywali się Lou i Gamyan i byli uderzająco do siebie podobni.Może to bracia.Najwięcej mówił Lou.Rozmawiał o Lone, a Gamyan słuchał ich z roztargnieniem, bardziej zainteresowany tym, co się działo przy innych stolikach.Pochodzili z okolic leżących dużo dalej na północy, z żyjącego wśród śniegów klanu Rama.- Tam urodziliśmy się - wyjaśniał Lou.- Tam dorośliśmy i w pewnym momencie przestaliśmy akceptować reguły klanu.Jest to zimny kraj.Członkowie klanu twierdzą, że cierpienia fizyczne zapewnią im zbawienie po śmierci.- A ty w to nie wierzysz? - zapytał Gaynes siląc się na obojętny ton.- Nie - odpowiedział Lou.- A ty w to wierzysz? Gaynes odgadł, że reagując na jego zbyt oschłe pytanie chłopiec podejrzewa go o sprzyjanie poglądom klanu.- Nie, nie wierzę - odrzekł łagodnie.- Reguły klanów są czasem dziwne - wtrąciła Lone.- Dla tych wszystkich, rzecz jasna, którzy ich nie aprobują.Wiem, że sporo ludzi wierzy w inne życie po śmierci.Życie, na które trzeba zasłużyć na tym świecie samozaparciem i poświęceniem, i wieloma innymi odchyleniami od normy.Sądzę, że są oni na swój sposób niebezpieczni.Albo mogą się takimi stać.- My obaj mogliśmy odejść - włączył się do rozmowy Gamyan.- Taka jest zasada klanów, to znaczy: aby żyć w klanie, wystarczy przyjąć określone prawa i przestrzegać ich.Pozwolono nam odejść, nie stawiano żadnych przeszkód.Lone skinęła głową.Po chwili namysłu powiedziała:- Jest wiele klanów, które wydają nam się dziwne.Żyłam jakiś czas w jednym z nich, wszystko tam było wspólne, w sposób absolutny.Nie lubię sypiać z obcymi i pozwalać na pieszczoty różnych mężczyzn i kobiet [ Pobierz całość w formacie PDF ]