[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Janis, w Kolumbii przygotowujesię coś wielkiego.Na niespotykaną dotychczas skalę.Wygląda na to, że w dżungli odkilku miesięcy gromadzi się niesłychane zapasy kokainy.- Jak duże to zapasy?Peter zawahał się przez chwilę.- Wezmie mnie pani za głupka.- Trudno, niech pan powie.- Setki ton.Janis zaczęła mu się uważnie przyglądać.- Poruczniku, proszę odpowiedzieć tak lub nie.Wbiła wzrok w jego oczy i spytała:- Czy pan w to wierzy?- Nie wiem.- Tak czy nie?- Tak.- Może mi pan powiedzieć dlaczego?- Intuicja.- Setki ton.- powtórzyła w zamyśleniu.- Skąd ten Zizi Mac Cormick wie o tym?- Był tam.Pogłoski.- A według pana, poruczniku, zakładając, że to prawda, czemu miałyby służyć takogromne ilości koki?Peter rozłożył bezradnie ręce.- Czy w minionych dziesięciu latach produkcja koki chociaż raz się zmniejszyła?- Ani razu.- Czy rynek zawsze był zaopatrywany w wystarczającym stopniu?- Bez problemów.- A więc, czy widzi pan chociaż jeden powód, dla którego kartel podjąłby ryzykozgromadzenia tak nieprawdopodobnych zapasów?- Logicznie rzecz ujmując, żadnego.- A jednak pan utrzymuje, że zostało to zrobione?311- Tak.Zgarnęła machinalnie kilka kostek cukru z tacy i pogryzła je.- Niech pan mi powie, Peter, czy zastanawiał się pan nad tym, ile pieniędzy jestwarta taka ilość kokainy?- W granicach pięćdziesięciu miliardów dolarów.- Jak zawsze, zgadzam się z panem.Zakładając, że cały kartel zjednoczył się, abyzrealizować tę nadzwyczajną operację, czy myśli pan, że mają wystarczające zasobypieniężne, aby zamrozić tak wielki kapitał?- Nie.- A sfinansować tak ogromną operację?- Też nie.Janis westchnęła głęboko.- Ma pan absolutną rację.Musimy więc założyć, podtrzymując wiarygodność hipo-tezy o istnieniu tej kokainy, że została zgromadzona na zamówienie jakiegoś nieznane-go klienta.- Kogo?Uśmiechnęła się z rozbawieniem.- To moje pierwsze pytanie.- Nie wiem.- To jednak jest dość proste.Kto może zrealizować coś, czego nie mogą zrobić sła-be jednostki?Niestety, jego otępiały ze zmęczenia mózg nie był w stanie dać właściwej odpowie-dzi.Janis przyszła mu z pomocą.- Zbiorowość jednostek, Peter.- To znaczy?- Naród.I dodała pogodnie:- Sądzę, że zgadnie pan jaki.- Kuba?- Zbyt mała.Ale ciepło, ciepło.- Związek Radziecki!- Jeżeli to, o czym się mówi, jest prawdą, tylko oni mają taki kapitał.Opierając się rękoma o stół, pochyliła się, w jego stronę i powiedziała zdecydowa-nym głosem, tonem, którego do tej pory jeszcze nie słyszał:- Teraz rozumie pan, dlaczego tak bardzo interesuje mnie Kostia Własow?312- Jakie jest drugie pani pytanie? - zapytał Peter.- Jeżeli Kolumbijczycy rzeczywiście zmagazynowali kokę na zamówienie komuni-stów, to na pewno nie po to, aby sprzedawać ją w detalu.Nabrała powietrza, aby zaznaczyć wagę słów, które miała wypowiedzieć.- Zrobili to, ponieważ Sowieci znalezli sposób, aby jednym transportem przerzucićją na nasze terytorium!Jej tok myślenia był zbyt szybki.Peter poczuł się nagle bardzo zmęczony.Wycią-gnęła palec w jego stronę.- Oto moje drugie pytanie: jak to zrobią?Popatrzył na nią ze zniechęceniem.- To niemożliwe, Janis.Po prostu niemożliwe.- To pan powiedział! Ale w takim razie wszystko, o czym mówiliśmy, traci sens.Drgnęła gwałtownie, spojrzała na zegarek i podniosła się.- Boże, mój samolot!Poszperała w torebce, wyciągnęła wizytówkę, na której coś nabazgrała, i podała mują.- Pod tymi dwoma numerami znajdzie mnie pan zawsze, w dzień i w nocy.Powta-rzam: w dzień i w nocy.Wyciągnęła rękę.- Proszę nie zapominać o naszej umowie, Peter.Pan i ja gramy zawsze w otwartekarty.Pan będzie mi przekazywał wszelkie informacje, a ja będę pana informować owszystkim w najdrobniejszych szczegółach.Zgoda?- Daję słowo.Zaczęła się zbierać.- Janis.Spuściwszy głowę, machinalnie bawił się jej wizytówką.- Ja też mam pytanie.W Stanach Zjednoczonych są setki rosyjskich uciekinie-rów.A jednak tylko jeden z nich zaprząta pani myśli - Kostia Własow.Dlaczego?Odpowiedziała mu w taki sam sposób jak on, gdy go spytała, dlaczego wierzy w ist-nienie zmagazynowanej kokainy:- Intuicja.34.W sobotnie wieczory odbywało się święto.Bary wypełniały służące fabryki snów :maszynistki, sekretarki, asystentki, które przez pozostałe sześć dni tygodnia przygoto-wywały się do spotkania z księciem z bajki.Nieważne były jego dane personalne i po-chodzenie.Chodziło po prostu o m ę ż c z y z n ę.Ponieważ w Los Angeles, raz wtygodniu, m ę ż c z y z n a był równie potrzebny dla higieny życia kobiety, jak tartamarchewka, dietetyczna żywność, aerobik lub bezalkoholowe napoje.Mężczyzni byli tego świadomi.W sobotę wieczorem opuszczali swe kryjówki i od-grywali rolę łatwej zdobyczy.Była jedenasta w nocy.Sunset roił się od samochodów, z których dobiegały dzwiękimuzyki.Nawoływano się i wymieniano numery telefonów.Organizowano spotkanianaprędce, w atmosferze podniecenia wywołanego śmiechami, nerwowym oczekiwa-niem i pożądaniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]