[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przygasając nabierało onobrudnoczerwonej barwy, potem stawało się silniejsze, by pochwili osłabnąć na nowo.— Zostań tutaj na tym krześle, Joe.Zaraz wrócę.Denny pospieszył w kierunku recepcji, Pat pozostała na miejscu.— Czy mogę coś dla ciebie zrobić? — spytała życzliwym tonem,— Nie — odparł.Wypowiedział to słowo z ogromnym wysił-kiem.Zdawało się ono uwięzione wewnątrz znajdującej się w jegosercu jaskini — pustki, która powiększała się z każdą sekundą.—Może papierosa — dodał.Wygłoszenie całego zdania wyczerpałogo; czuł, jak tłucze się w nim serce.Ten nierówny rytm pogorszyłjeszcze jego stan; miał wrażenie, że obciąża go dodatkowe brzemię,jakby ucisk olbrzymiej dłoni.— Czy masz papierosa? — spytał,z wysiłkiem podnosząc wzrok i przyglądając jej się w migotliwymblasku przymglonego czerwonego światła.— Nie mam — odparła Pat.— Bardzo mi przykro,— Co.mi jest? — spytał Joe.— Może to zanik akcji serca — stwierdziła Pat.— Czy myślisz, że mają tu jakiegoś lekarza hotelowego?— Wątpię.— Nie mogłabyś się dowiedzieć? Poszukać go? — udało mu sięwydobyć z siebie słowa.— Myślę, że ma to tło wyłącznie psychosomatyczne.Nie jesteśw gruncie rzeczy chory.Przejdzie ci to.—— Mam dla ciebie pokój, Joe — powiedział, wracając do nich,Don Denny.— Na drugim piętrze, numer 203.— Przerwał nachwilę; Joe poczuł, że przygląda mu się badawczo, z wielkątroską.— Joe, wyglądasz okropnie.Wydajesz się słaby, jakbyśmiał za chwilę ulecieć z wiatrem.Mój Boże, czy wiesz, z czym misię to kojarzy? Tak wyglądała Edie Dorn, kiedy ją znaleźliśmy.— Ależ nic podobnego — odezwała się Pat.— Edie umarła.Joe żyje.Prawda, Joe?— Chciałbym pójść na górę i położyć się — powiedział Joe.Jakimś sposobem podniósł się z miejsca.Jego serce tłukło się jakgdyby z wahaniem; na chwilę przestało bić, potem znowupodejmowało pracę, łomocząc jak pionowo zawieszona sztabażelaza, opadająca na cementową płytę.Każde uderzenie wstrząsałocałym jego ciałem.— Gdzie jest winda? — zapytał.— Zaprowadzę cię do niej — odezwał się Don.Jego dłońzacisnęła się znów na ramieniu Joego.— Jesteś słaby jak dziecko.Co się z tobą dzieje.Joe? Czy możesz mi odpowiedzieć? Czywiesz, co to jest? Spróbuj mi wytłumaczyć.— On tego nie wie — stwierdziła Pat.— Uważam, że trzeba sprowadzić tu lekarza — oznajmiłDenny.— I to natychmiast.— Nie — odezwał się Joe, myśląc: poczuję się lepiej, gdy siępołożę.Czuł, że pociąga go jakaś potężna moc, równa sileprzypływów i odpływów poruszających oceany; nakazywała muona położyć się.Pod jej wpływem odczuwał jedną tylko potrzebę:wyciągnąć się na plecach, znaleźć się samotnie w swoim pokojuhotelowym.Tam gdzie nikt go nie zobaczy.Muszę się stądwydostać — myślał.— Muszę być sam.Dlaczego? — sam nieumiał znaleźć odpowiedzi na to pytanie.Po prostu ogarnęła goirracjonalna, instynktowna potrzeba samotności; nie umiał jejpojąć ani wyjaśnić.— Pójdę po lekarza — powiedział Denny.— Pat, zostań z nimtutaj.Nie spuszczaj go z oczu.Postaram się jak najszybciejwrócić.— Ruszył przed siebie; Joe mgliście widział jego oddalającąsię postać.Miał wrażenie, że Denny kurczy się i maleje; w końcuznikł mu z oczu całkowicie.Pozostała Pat Conley, ale nie czuł sięprzez to ani trochę mniej samotny.Mimo jej obecności miałpoczucie całkowitej izolacji.— No więc, Joe —· odezwała się - - na co masz ochotę?Powiedz mi, co mogę dla ciebie zrobić.— Winda.— wykrztusił.— Chcesz, żebym zaprowadziła cię do windy? Ależ chętnie.—Ruszyła naprzód, on zaś w miarę swych możliwości starał się iśćza nią.Miał wrażenie, że Pat posuwa się niezwykle szybko.Nieoglądała się ani nie czekała na niego; tylko z najwyższym trudemudawało mu się nie tracić jej z oczu.— Czy ona naprawdęporusza się tak szybko? — zadał sobie pytanie.— Czy może tylkotak mi się wydaje? Przyczyn należy chyba szukać we mnie; jestemniezwykle powolny, przytłoczony siłą ciążenia.Czuł się tak, jakby jego ciało było tylko masą.Odbierał siebiewyłącznie jako przedmiot, poddany działaniu ciążenia.To byłajego jedyna cecha; jedyny atrybut [ Pobierz całość w formacie PDF ]