[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet tato czapko oczy wycierajo:A niech panienka przyjedzie do nas latem, zapraszajo.Kto wie, może wpadnę, tak pod koniec lipca.Na Annę, mówio tato, będzie odpust w Turośni.Przyjedzie? Niech przyjedzie!Przyjedzie! śmieje sie ona i macha palcami.To ja lejcami szarpie, ruszamy.Uczycielka jeszcze im ręko pomachuje: rozryczeli sie cało hurmo, wychodze za nami na droge.Objeżdżamy klon.Ona siedzi przy mnie jak żonka.A wzdłuż płotów widze głowy: baby stojo, męszczyzny, rozniosło sie, że ona odjeżdża.Czekajo.Dowidzenia panience! krzyczo za nami.A kiedy przyjedzie?A niech tam o nas nie zapomni!Co złego to nie my!Jaka ładna para!A niechaj sie pani szczęści!Boże prowadź!Niechby na żniwa ostała! Ona coś im odkrzykuje, to to, to tamto, ręko pomachuje, śmieje sie.Dojeżdżamy do Dunajów, tu zeskakuje z fory, gibka to ona jest, a w tej sukience to sie, choroba, przegibuje jeszcze bardziej.Całuje sie z cało rodzino, a z pietnaścioro ich stało: Dunaj, Dunaicha, chłopcy, dzieci, babka, Jozik z młodo żonko.Nie chcemy nikogo innego, pani musi wrócić! dopominajo sie Dunaj.Pani jak nasza druga córka, popłakuje Dunaicha.A babka skrzeczo zza płota: Ładna para, ładna para.Dowidzenia, dowidzenia! mówi ona, wskakuje zgrabnie boczkiem na siedzenie: Dziękuję za wszystko.Dowidzenia, nigdy was nie zapomnę!A niech przyjedzie kiedy w odwiedki! zapraszaj o.Ruszam, ona odkręcona jeszcze macha ręko, odkrzykuje: Może na Annę, na odpust.Dowidzenia!Jeszcze sie ogląda, za wiosko.Ja siedze wyprostowany, naprzód patrze.Jedziem.Na wygonie Filip lata wkoło topolki.Nasze turkotanie posłyszał: Pszczoły, krzyczy, pszczoły, cały rój siedzi! O Jezu, uciekno!Wołaj Maciejka na pomoc! radzę.Uczycielka śmieje sie, macha jemu ręko, ale na pusto, on lata jak opętany, kożuszkiem sie opędza.Wtem myczenie słysze z tyłu! Oglądamy sie: cielak, ciele za furo leci, stąpa sobie jak źrebiaczek! Do kobyły meczy, ona sie ogląda, rży do niego!Nie dziwne to, mówie.Nie straszne?Nic strasznego, na to ona, w jednym chlewie stój o, zżyli sie.Ciele z kobyło?Czemu nie, czytało sie i o dziwniejszych rzeczach.I cichnie, duma.Jedziem, ciele stąpa przy kobyle bok w bok, jak przyprzężone! Objeżdżamy kłodę, bo podrzuci, a boje sie bólu w kości.Jarzębina Jurczakowa.Wierzba co Wrona zamarz.Sokory.Kurhan, mogiłki, stara chwoja, jełowiec z rosochami: żółty, usycha, korzeni ja popodcinał.Z kurhana zjeżdżamy, judaszowa osina, Marysia, dęb.I las już.Nic nie mówimy, nic nie gadamy.Nasza brzezina.Mazurowa.Woź na korzeniach podrzuca, choroba, boli, w kulszy boli.Las kończy sie, już i bagno.Ale co to za bagno! Dzie błoto, wody, dzikie kaczki, czapli? Czemu ciasto nie ciamka na szprychach, nie chlupie o spodówke? Siwka sucho nogo idzie, stąpa sobie równiusieńko jak panienka, jakby szła po gumnie, nie po bagnie, ciele przy niej drypcze, rabe, zgrabniutkie, łasi sie.A wkoło trawy i trawy, łąka, zieloniutko, tylko pierwsze trawy rosno tak zielono.A dlaczego pan jedzie starą drogą, dziwi sie ona.Przecież sucho, można by już na przełaj! Prawdziwie, droga kręci sie, zawija od kępy do kępy, od olszynki do brzezinki, o, niełatwo było kiedyś znaleźć dla woza trochu suchszego gruntu między błotami i grzęzawami.Kręcić trzeba było, chytrzyć, objeżdżać, nawracać.Droga drogo, mówie.To co: będzie pan okrążał wody, których nie ma?Tak wszystkie jeżdżo.A ona:Ale ktoś musi tę nowe droge zacząć! Dojeżdżamy do Topielka.Prawdziwie, jak gadali: ziemia obsiadła, widać to po drzewach, karpy sie wydęli.A błoto porozpękało sie, dziury, szczelubiny, jakby kto siekiero nasiekał, wkoło trawy rosno, pierwsze, ale już całkiem gęsto.Szuwar pod olszyno posiwiał, schnie.Nawet kobyła sie rozgląda, jakby i ona okolicy nie poznawała.Topielko, mówie w głos.Ale czyż to Topielko? Jezu, latem tutaj koń do brzucha grzęznął! Osi w błocie sie chowali.A wiosno, jesienio? Niejednego konia, niejeden woź łańcuchami sie ściągało z tej topieli, ech, była droga! I nima! Ot, psiapary, co zrobili, nima Topielka!Co oni, cholery, wyprawiajo, a żeby ich! Takie bagno, takie okolice zmarnować! Toż tu teraz dzieciak przejdzie, Matkoboska co sie robi.Czy napewno już co było nie odstanie sie, nie wróci? pytam uczycielki: Nie odmieni sie? Ona nic nie gada.Nu pewnie, co dla takiej Topielko.Niby w Taplarach żyła, ale ileż żyła, jak żyła, onaż nie taplarska.Jak sie radowała, że wyjeżdża! Tak to z nimi włóczęgami: przyjedzie, naszkodzi, jedzie dalej.To prawdziwie namyśliła sie pani nie wracać już do nas? pytam sie i słysze, że nie, raczej do Taplarow nie wróci.Czy to u nas tak niedobrze? A może pani na nas obrażona?Nie, bardzo ładnie bede was sobie wspominała, odpowiada, ale chciałoby sie gdzieś w nowe miejsce.A to w nowym będzie lepiej?Nowe miejsce, nowi ludzie.To do nowych miejscow panie ciągnie?Lubie zmieniać, mówi ona, to ciekawe.U nas też by było ciekawie, jakby pani z nami dłużej pobyła, zżyła sie.Nawet kamień jak długo na jednym miejscu, to mchem porośnie, a co gadać o człowieku!Właśnie, odpowiada ona, zasiedziałam sie u was, murszeję.Tak? To woli pani ciągać sie z miejsca w miejsce, od ludziow do ludziow, i pozostać sie kamieniem gołym? Nie zakwitnąć? Ścichła, coś tam myśli, duma, grochowinke wyciągnęła, pogryza.Aż tłumaczy sie, że my, taplarskle, to co innego: siedzim jak kamienie w trawie, nie śpieszym sie, bo mamy w zapasie niebo i wieczność.Ale jak ktoś wie, że po śmierci nic, tylko piach, to żałuje życia na powtarzanie jednego, na nasze kręcenie sie w kółko, taki chce nowego i tylko nowego, jak najwięcej nowego [ Pobierz całość w formacie PDF ]