[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale cóż się stanie ze mną? Boże, jakaż ja będę samotna i nieszczę-śliwa.A jednak to twoja wina! bluznęła mu niespodzianie w twarz jadem wyrzutów.Oczyjej zapłonęły ponurym ogniem Nemezydy. Moja wina? cofnął się, jakby przepaść otwarła się pod jego stopami. Twoja wina! Gdybyś mnie kochał, nie oddałbyś nikomu! Nie kochałeś mnie nigdy! Z te-go poszły wszystkie moje nieszczęścia! nienawidziła go w tym momencie. Więc twoje zdrady i twoi kochankowie, i całe twoje życie to moja wina? Ja cię nie ko-chałem? Na Boga, miejże choć iskrę sumienia! wybuchnął strasznym rozżaleniem. Sewer! Przebacz! wystraszyła się dzikim obliczem jego boleści. Już sama nie wiem,co mówię.Nie patrz tak na mnie! Nie przeklinaj, bo ci tu skonam u stóp twoich! Przebacz miwszystko! %7łebyś wiedział, jak teraz piekielnie cierpię! Tak, to moja wina, moja! Jakże mistraszliwie żal! A odrobić już nie można niczego! Zapomnij mi krzywd! Rozstańmy się jakprzyjaciele! Dla mnie wszystko się skończyło! Jeśli cofniesz swoją braterską dłoń, na resztę125życia nie pozostanie mi nic, nawet nadziei.Leć swoim górnym szlakiem, rycerzu i bohatyrze,leć, orle wielbiony! Twoich podniebnych lotów nie może pętać żadna miłość! Moja duszanieodstępnym śladem pójdzie za tobą.Będzie żyła okruchami twojej sławy i szczęścia! mówiła ze wzniosłą i heroiczną rezygnacją, pokazując zarazem nadludzką moc panowanianad sobą, chociaż serce pękało z boleści i duszę szarpały wszystkie furie rozpaczy.Zabijała wsobie nawet nadzieję.Takiej, jaką się objawiła w tej chwili, nie znał jeszcze i zapamiętał na zawsze.Przystała na wszystko, co proponował dla jej bezpieczeństwa.Stanęła pomiędzy nimi ci-cha, uroczysta zgoda, zapieczętowana braterskim uściskiem dłoni.I zdobywali się na niesły-chane męstwo przy rozstaniu.Rozchodzili się przyjaciółmi, ale ciężko im przychodziło roze-rwać splątane dłonie.Ciążyli do siebie z nieprzepartą mocą.Usta szukały ust, ramiona wycią-gały się do siebie, w przymglonych oczach wrzały nieugaszone, głodne wary pożądań.Ko-cham, śpiewały błyskawice spojrzeń.Kocham, dyszały spieczone wargi.Kocham, łomotałyserca! Nie ulegli jednak sile oślepłej miłości.Przezwyciężyli własne uczucia.Jakiś nieprze-zwyciężony nakaz trzymał ich od siebie w przystojnej odległości.I przez gwałt nad sobą,przez mękę, na żywym grobie miłości utwierdzali przyjazń dozgonną.Rozumieli jeno, że takbyć musi.Przy rozstaniu nie padło ani jedno słowo żalów ni skarg.Mężnie przenieśli ostatniąchwilę. A niechże wszystkie amory zatrzasną pioruny! klął Zaręba, pędząc co koń wyskoczyna Krakowskie do pałacu Mokronowskich.Na szczęście brakło mu czasu na rozmyślania.Warty stojące przed bramą wpuściły go do środka.Pomimo tak póznej godziny w całympałacu panował wielki ruch.Służba wystraszona, prawie nieprzytomna, kręciła się na wszyst-kie strony w gorączkowym pośpiechu.Gdzieś z głębi domu dolatywały babskie lamenty ipłacze.Frontowe komnaty stały już powywierane, puste i zaniesione błotem i wapienną ku-rzawą.Obicia ze ścian były pozdzierane i wszelkie sprzęty wyniesione.Kilkunastu gemej-nów, przysłanych do obrony, pracowało nad barykadowaniem bram i frontowych okien, za-bijanych deskami i materacami.Pomiędzy oknami wybijano strzelnice.Opatrywano broń iznoszono naboje, widły i siekiery.Zaprowadzono go do generałowej; siedziała w izdebce zawalonej po sufit gratami, przyłojowej świecy, zajęta pisaniem wiersza Na wybuch powstania.Nie omieszkała mu też prze-czytać przydługiego nieco wstępu.Chwalił gorąco, nie rozumiejąc zresztą, do czego zmierza.Była to bowiem oda, naszpiko-wana imionami bogów i wzywająca ich pomocy dla Polski i Kościuszki.Odważył się wresz-cie wyłożyć prośbę i życzenia Mokronowskiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]