RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Co to była za ogniowa kulka? — spytał Doktor Fi­zyka.Obaj patrzyli w górę.W gondoli poruszały się nie­wyraźne cienie, zamglone, jakby złożone we dwoje.— Wyglądała na mały piorun kulisty — z wahaniem powiedział Fizyk.— Ależ wypuściło ją to zwierzę!— Tak, widziałem.Może to jakieś tutejsze elektrycz­ne —; uważaj!Ażurowy wielokąt drgnął nagle i brzęknął, okręcając się wokół swej pionowej osi.Omal nie upadł, bo wspierają­ce go z boku łapy rozsunęły się bezradnie.W ostatniej chwili, kiedy pochylił się groźnie, znowu coś brzękło, tym razem ostrym wysokim tonem, cała konstrukcja roztopiła się w migotliwym wirowaniu i słaby powiew owionął pa­trzących.Krąg wirował to szybciej, to wolniej, ale nie ru­szał z miejsca.Rozryczał się, jak motor wielkiego samolotu, kombinezony stojących opodal załopotały w nierównych podmuchach, cofnęli się jeszcze dalej, jedna, potem druga wspierająca łapa uniosła się i znikła w świetlistym wirze.Naraz jak wystrzelony z procy, wielki krąg pognał bruzdą, wyskoczył z niej i zwolnił raptownie.Rył i wyrzucał zie­mię, rycząc przeraźliwie, choć posuwał się wolno.Kiedy w pewnej chwili na powrót wskoczył w bruzdę, pomknął nią zawrotnie i w kilkanaście sekund zmalał do drżącego światełka na stoku pod lasem.Wracając, jeszcze raz wypadł z przetorowanej bruzdy i znowu pełzł leniwie, jakby z wysiłkiem, otoczony u pod­stawy chmurką wyrzucanej w powietrze, mielonej zie­mi.Zabrzęczało, z świetlistego wichru wyłonił się cienki ażur konstrukcji, gondola otwarła się i Koordynator, wy­chylony, zawołał:— Chodźcie na górę!— Co! — zdumiał się Chemik, ale Doktor pojął już.— Pojedziemy tym.— Zmieścimy się wszyscy? — pytał Cybernetyk.Trzy­mał się metalowego wspornika.Doktor piął się już w górę.— Jakoś się pomieścimy, chodźcie!Kilka kręgów przemknęło pod zagajnikiem, ale żaden nie zdawał się zwracać na nich uwagi.W gondoli było bar­dzo ciasno, czterej jeszcze by się jakoś usadowili, ale dla sześciu nie było miejsca — dwaj musieli położyć się płasko na zaklęsłym dnie.Znany, gorzkawy zapach nieprzyjemnie załechtał nozdrza, uświadomili sobie naraz wszystko, co za­szło, ich ożywienie prysło.Doktor i Chemik położyli się —· nie widzieli teraz nic.Mieli pod sobą łódkowato sczepione, podłużne płyty, nad ich głowami rozległo się przenikliwe brzęczenie i poczuli, że pojazd rusza.Niemal natychmiast płyty, na których leżeli, stały się prawie całkiem przezro­czyste i zobaczyli z wysokości dwu pięter równinę, jakby płynęli nad nią balonem.Dokoła jazgotało, Koordynator porozumiewał się gorączkowo z Inżynierem, obaj musieli przyjąć nienaturalne, bardzo męczące pozycje przy* płetwia­stym wyniesieniu w przedzie gondoli, aby zawiadywać jej ruchami.Co kilka minut jeden zastępował drugiego, odby­wało się to w największym tłoku, Fizyk i Cybernetyk musieli wtedy prawie kłaść się na leżących u samego spodu.— Jak to działa? — spytał Chemik Inżyniera, który, wprowadziwszy obie ręce w głębokie otwory płetwiastego wypuklenia, utrzymywał pojazd na prostej.Poruszali się szybko, sunąc bruzdą, wyoraną wśród pól, Z gondoli nie było w ogóle widać wirowania — można było sądzić, że płynie powietrzem.— Pojęcia nie mam — stęknął Inżynier.— Bierze mnie kurcz, teraz ty! — usunął się i jak mógł, zrobił miejsce Koordynatorowi.Olbrzymi, huczący wokół nich krąg zachwiał się, wysko­czył z bruzdy, gwałtownie przyhamował i zaczął ostro za­kręcać.Koordynator przemocą wtłaczał ręce w otwory ste­rującego urządzenia, po chwili wyprowadził gigantycznego bąka z zakrętu i udało mu się wskoczyć w bruzdę.Pomknęli szybciej.— Dlaczego to jedzie tak wolno poza bruzdą? — spytał znowu Chemik.Żeby utrzymać równowagę, opierał się o plecy Inżyniera; między jego rozstawionymi nogami leżał Doktor.— Mówię ci, że nie mam zielonego pojęcia — wyrzucił Inżynier.Masował sobie przedramiona, na których czer­wieniały krwawe odciśnięcia w miejscach, gdzie wtłoczył siłą przeguby w głąb maszyny.— Równowagę utrzymuje na zasadzie żyroskopu, a co do reszty, nic nie wiem.Byli już poza drugim łańcuchem wzgórz.Teren, widzia­ny z wysoka, zdawał się przejrzysty — zresztą poznali go już częściowo w czasie pieszej wędrówki.Wokół kabiny świszczał ledwo dostrzegalny krąg, bruzda zmieniała nagle kierunek, musieli ją opuścić, jeśli mieli wracać do rakiety.Szybkość spadła natychmiast, nie robili nawet dwudziestu kilometrów na godzinę.— One są właściwie bezradne poza bruzdą, o tym trzeba pamiętać! — zawołał Inżynier, przekrzykując świst i brzę­czenie.— Zmiana! Zmiana! — wołał Koordynator.Manewr poszedł tym razem dość gładko.Wznosili się na stromy stok, bardzo powoli, niewiele szybciej niż dobry piechur.Inżynier odszukał w dali wykrot, który prowadził ku równinie.Wjeżdżali właśnie pod nawisłe gliniastą zerwą drzewa, kiedy chwycił go kurcz.— Chwytaj! — krzyknął przenikliwie.Wyrwał ręce z otworów.Koordynator rzucił się niemal na oślep, aby go zastąpić, ogromny krąg przechylił się i zbli­żył niebezpiecznie do rudego urwiska.Naraz coś zgrzytnęło i trzasnęło przeraźliwie, świszczący młyniec dosięgną! obrzeżem korony drzewa, w powietrzu zawirowały potrza­skane gałęzie, gondola podskoczyła gwałtownie i z piekiel­nym hurgotem zwaliła się w bok.Wyrwane z korzeniami drzewo zamiotło koroną po niebie, ostatnie poruszające się ramię ściągnęło je w dół, tysiące pęcherzykowatych liści eksplodowały z sykiem, nad połamaną konstrukcją, zarytą kikutami w obryw, wzniosła się chmura białawych, pur­chawkowatych nasion i wszystko ucichło.Gondola wgnie­cionym bokiem opierała się o urwisko.— Załoga? — mechanicznie powiedział Koordynator, potrząsając głową, bo uszy miał jak nabite watą — był mocno ogłuszony.Zarazem patrzał ze zdziwieniem na kłęby białawych pyłków, które fruwały mu wokół twarzy.— Pierwszy — stęknął Inżynier.Gramolił się z podłogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl