RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko jedno go pocieszało: jeśli mu się nie uda, nigdy się o tym nie dowie.***Na ziemi smok wyglądał gorzej.W powietrzu był żywiołem, pełnym gracji nawet wtedy, kiedy starał się wypalić czło­wieka do butów.Na ziemi stawał się tylko strasznie wiel­kim zwierzęciem.Jego ogromna głowa uniosła się na tle szarości świtu.Lady Ramkin i Vimes wyjrzeli ostrożnie zza poidła.Vimes zaci­skał palcami pysk Errola.Mały smok piszczał jak zbity szczeniak i próbował się wyrwać.- Wspaniała bestia - stwierdziła lady Ramkin głosem, który uważała prawdopodobnie za szept.- Wolałbym, żeby przestała pani to powtarzać.Rozległ się zgrzyt - to smok ciągnął swe cielsko po bruku.- Wiedziałem, że go nie zabił - syknął Vimes.- Nie było żad­nych kawałków.Wszystko rozegrało się zbyt czysto.Założę się, że ktoś go gdzieś odesłał, używając magii.Proszę na niego spojrzeć! Jest przecież niemożliwy! Potrzebuje magii do życia!- O co panu chodzi, kapitanie? — spytała lady Ramkin, nie od­rywając spojrzenia od pancernych boków.O co mu chodziło? O co? Zastanowił się szybko.- Chodzi mi o to, że taki smok nie jest fizycznie możliwy - wy­jaśnił.- Coś tak ciężkiego nie może latać ani ziać ogniem.Mówi­łem przecież.- Wygląda na rzeczywistego.Wie pan, stworzenia magiczne po­winny chyba prześwitywać.-Jest rzeczywisty.Rzeczywisty jak licho - mruknął z goryczą Vimes.— Ale przypuśćmy, że potrzebuje magii tak jak my.jak my.słońca? Albo pożywienia?- Sugeruje pan, że jest taumatożercą?- Chcę powiedzieć, że zjada magię i tyle.- Vimes nie odebrał klasycznego wykształcenia.- Proszę pomyśleć: gdyby wśród tych smoków bagiennych, zawsze na skraju wyginięcia, w prehistorycz­nych czasach któryś z nich nauczył się korzystać z magii?- Kiedyś sporo było naturalnej magii — stwierdziła po namyśle lady Ramkin.- No właśnie.W końcu różne stworzenia używają powietrza al­bo morza.Jeśli jest pod ręką jakieś naturalne źródło, ktoś z niego skorzysta.Wtedy nie musi się przejmować złym trawieniem, cięża­rem ani wielkością skrzydeł, ponieważ wszystko to rozwiąże magia.O!Ale musi jej być dużo, pomyślał.Nie był pewien, ile magii po­trzeba do takiej zmiany świata, żeby tony opancerzonego cielska mogły śmigać po niebie jak jaskółka.Ale był pewien, że dużo.Wszystkie te kradzieże.Ktoś dokarmiał smoki.Zerknął na gmach Biblioteki Niewidocznego Uniwersytetu, pełnej magicznych ksiąg - największy na Dysku zbiór wydestylowa-nej mocy magicznej.A teraz smok nauczył się żywić samodzielnie.Nagle uświadomił sobie, że lady Ramkin się poruszyła.Z prze­rażeniem zobaczył, że kroczy w kierunku smoka, wysuwając pod­bródek niczym kowadło.- Co pani wyprawia, u licha? — szepnął głośno.-Jeżeli pochodzi od smoków bagiennych, to potrafię chyba nad nim zapanować - odparła.- Trzeba tylko patrzeć im w oczy i przemawiać stanowczo.Nie potrafią się oprzeć surowemu ludz­kiemu głosowi.Brakuje im siły woli.To duże pieszczochy.Zawstydzony Vimes odkrył, że jego nogi nie życzą sobie mieć nic wspólnego z szaleńczym skokiem i ściągnięciem jej z powrotem.Dumie wcale się to nie spodobało, ale ciało zauważyło tylko, że to nie duma wystawia się na ryzyko rozsmarowania na ścianie najbliż­szego budynku.Czerwone ze wstydu uszy przekazały do mózgu jej słowa:- Niegrzeczny chłopczyk!Echa tej surowej przygany zadźwięczały na całym placu.Bogowie, myślał, czy tak się szkoli smoki? Trzeba pokazać sto­pioną kałużę na podłodze i pogrozić, że wetknie się w nią ich nos?Zaryzykował szybkie spojrzenie zza koryta.Smoczy łeb obracał się wolno niby ramię dźwigu.Zwierzę z tru­dem skupiało spojrzenie na lady Ramkin, stojącej wprost pod nim.Vimes widział, jak wielkie czerwone oczy mrużą się, próbując zezo­wać ponad nosem.Smok wyglądał za zdziwionego.Ale nie był zasko­czony.- Siad! - huknęła lady Ramkin tonem tak rozkazującym, że no­gi Vimesa przygięły się mimowolnie.- Grzeczny maluch! Chyba mam tu gdzieś kawałek węgla.- Poklepała się po kieszeni.Kontakt wzrokowy.To było najważniejsze.Nie powinna nawet na chwilę odwracać głowy.Smok leniwie uniósł szpon i przycisnął ją do ziemi.Vimes próbował poderwać się ze zgrozą, gdy Errol wyrwał się i jednym susem przefrunął nad poidłem.Skakał po bruku, wściekle machając skrzydłami i rozdziawiając paszczę.Wydawał przy tym zgrzytliwe beknięcia i próbował zionąć ogniem.Odpowiedzią na to była struga niebieskobiałego płomienia, któ­ry stopił kamienie w bulgoczącą kałużę średnicy kilku stóp, jednak nie trafił w przeciwnika.Trudno było zestrzelić go w powietrzu, po­nieważ Errol wyraźnie nie miał pojęcia, gdzie znajdzie się za chwilę ani wjakiej pozycji tam trafi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl