[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobrze mi u was, bardzo dobrze i nigdy was niezapomnę, ale muszę wracać do rodziny.Lucia wybuchnęła: Ależ my cię kochamy jak swoją! Stefa, czyż nie jesteś jak w rodzinie? I ja cię kocham,i dziadzio, i mama cię często wspominała.Tęskniłam do ciebie jak do siostry.Stefciu, rzuć temyśli! Widzisz, zaraz po świętach Bożego Narodzenia wyjeżdżamy na Riwierę do Nizzy, doWłoch, do Rzymu, do Wenecji, będziemy i w Paryżu, i w Wiedniu, i w Szwajcarii.Stefciu,bój się Boga! i ty byś miała z nami nie jechać? Ja tak o tym marzyłam.Nie widziałam jeszczetamtych krajów, a z tobą tak by nam było przyjemnie.Stefa! zastanów się! Nie tylko my je-dziemy, ale jedzie i dziadzio, i Waldy, a już jak on będzie z nami, możemy być pewne świet-nej zabawy.Będziemy używały, Stefa! Ale.jak nie pojedziesz, to i Waldy zostanie.Stefcia drgnęła. Co ty pleciesz, moja Luciu! Wcale nie plotę, mówię prawdę.Jak ty pojedziesz, pojedzie i Waldy.W przeciwnymrazie nie już ja to wiem.Stefcia spojrzała ukradkiem na zapłakaną twarzyczkę Luci: ujrzała na niej smutek i za-myślenie.Więc już i to dziecko czegoś się domyśla? Stefcię ogarnęła rozpacz. Muszę uciekać, muszę!.Ale stanęły jej w myśli nieznane kraje, morza, góry, wielkie miasta, centra cywilizacji, októrych tyle marzyła.I ona byłaby wśród tych cudów i.z nim! Tyle szczęścia, takie niesły-chane spełnienie marzeń, i wszystko od niej zależy, od jej postanowienia, od jej woli.UstaStefci uśmiechnęły się, już chciały wypowiedzieć: zostanę.Lecz nagle jak na jawie ujrzałaprzed sobą Waldemara.Jego spojrzenie oblało ją warem.W uszach słyszała słowa Luci: Jakty pojedziesz pojedzie i Waldy.Chwila wahania minęła.Stefcia podniosła hardo głowę irzekła z mocą: Nie mogę.Muszę wracać! Będę z tobą, dziecko, korespondowała.Bądz ze mną szczerą,wszystko mi zwierzaj, co cię boli i cieszy.Smutno mi opuszczać twoją młodą duszyczkę, któ-ra się tak ładnie budzi do życia, ale muszę, Luciu, muszę!W parę dni potem był wielki obiad proszony w Głębowiczach z powodu wyboru Walde-mara na prezesa towarzystwa rolniczego.Ze Słodkowic pojechał pan Maciej, baronowa i panKsawery, Stefcia z Lucią zostały.Pod wieczór kazały sobie zaprząc do małych sanek i pojechały na spacer.Stefcia powo-35ziła parą siwych kuców.Jechały ostro po wybornej sannie, śnieg skrzypiał pod płozami, spodkopyt koni wylatywały zbite grudki śniegu, rozsypując się na szafirowej haftowanej siatce.Dzień był jasny, mrozny, pełen bieli, błękitów i przestworzy powietrznych.Stefcia zapo-mniała na chwilę o swych zmartwieniach i dała się porwać urokowi ślicznej pogody zimowej,rozmawiając dość wesoło.Lucia, zasępiona, rzucała ponure spojrzenia na towarzyszkę.Naglewybuchnęła głośnym płaczem; Luciu, co ci to? pytała Stefcia czego płaczesz? Bo ja nie mogę myśleć, że ty chcesz wyjechać, i tak mi smutno, a tyś wesoła nic jaciebie nie obchodzę. Ależ, dziecko, i mnie ciężko.oj! jak ciężko! Rozweseliłam się, bo tak ładnie na świe-cie.Czy myślisz, że mi wesoło was porzucać? oj, Lucia! Lucia!.Tyle prawdziwego żalu brzmiało w jej głosie, że dziewczynka spojrzała na nią ciekawie. Więc czemu jedziesz?Stefcia zacięła kuce i nic nie odpowiedziała.Lucia pokręciła głową. Ty coś przede mną ukrywasz, Stefa, nie chcesz być szczerą, a ja.ja może lepiej zga-duję, niż sądzisz, powody twej ucieczki.I tak mi żal! Ja już wiem, jak tu smutno bez ciebie.%7łebyś wiedziała, jak tu było ponuro przez te trzy tygodnie twej nieobecności! Ach Boże!dziwię się, że nie zwariowałam. Luciu, przesadzasz! zawołała Stefcia, udając swobodę.Wstrząsnęło nią słowo ucieczka. Przesadzasz powtórzyła. Ani trochę! Nie masz pojęcia, co za smutek! Najpierw zaraz po twym odjezdzie, możezaledwo wyjechałaś za bramę, zachorował dziadzio.Miał jakiś straszny atak nerwowy.Waldygo na rękach przyniósł do sypialni.Mama się przestraszyła, dostała spazmów i także zacho-rowała.Waldy chodził ponury, zły, bałam się do niego przemówić.Przez cały czas chorobydziadzia prawie go nie odstępował.Odwiedzał i mamę, ale rzadko.Raz przemówili się z ma-mą dość ostro.Słyszałam, jak mama mówiła: To dzieciństwo, niewarte pamięci , a Waldy,bardzo widać oburzony, odrzekł: Trzeba nie mieć sumienia, żeby tak sądzić jak ciocia.Jawiem, o co się sprzeczali, bo ja wiele rzeczy odgadłam i usłyszałam.Wiem, co spowodowałochorobę dziadzia, ale nic nie mówię, bo ciągle i ty przede mną milczysz.Potem, kiedy jużdziadzio wyzdrowiał, ciągle był smutny.Waldy przyjeżdżał rzadko i zawsze zły.Tylko przeztelefon dowiadywał się o zdrowie dziadzia.Pewnego dnia przyjechał po obiedzie, kiedywszyscy spali [ Pobierz całość w formacie PDF ]