[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja byłem więzniem.Pozostał tylko Sagramor.Przywiązali moją smycz do ogona Amharowego konia i ruszyli na wschód.Czterdziestu włóczników utworzyło szyderczą eskortę, śmiejącą się za każdym moimpotknięciem.Chorągiew Gwydra walała się w błocie, przywiązana do ogona innegokonia.Zabrali mnie do Caer Cadarn, a kiedy się tam znalezliśmy, cisnęli mnie dochaty.Nie było to więzienie Ginewry sprzed wielu lat, coś wiele mniejszego, zniskimi drzwiami, przez które musiałem się czołgać.Dopomagano mi kopniakami ipchnięciami drzewców.Wpełzłem do ciemnej chaty i ujrzałem innego męża,przywiedzionego z Dumnonii, o twarzy czerwonej od płaczu.Przez chwilę niepoznawał mnie z powodu braku zarostu, lecz po chwili sapnął ze zdumieniem:- Derfel!- Witaj, biskupie - rzekłem ze znużeniem, miałem bowiem przed sobąSansuma i obaj byliśmy więzniami Mordreda.To pomyłka! - powtarzał z uporem Sansum.- Nie powinienem tu być! -Powiedz to im - wskazałem ruchem głowy strażników przed chatą - nie mnie.- Niczego nie zrobiłem.Jeno służyłem Argancie! I patrz, jak mnie nagrodzili!- Bądz cicho.- Och, słodki Jezu! - Upadł na kolana, rozłożył ramiona i wbił spojrzenie wpajęczynę pod strzechą.- Ześlij mi aniołów! Przygarnij mnie do Twego słodkiegołona!- Będziesz wreszcie cicho? - warknąłem, lecz on nadal modlił się i beczał,podczas gdy ja patrzyłem markotny ku mokremu szczytowi Caer Cadarn, gdziewznosił się stos uciętych głów.Były tam głowy moich żołnierzy, obok wielu innych,przywiezionych ze wszystkich zakątków Dumnonii.Na szczycie stosu umieszczonokrzesło okryte błękitną materią, tron Mordreda.Kobiety i dzieci, rodziny włócznikówMordreda patrzyły na ten koszmarny wzgórek, a czasem ktoś zaglądał przez niskiedrzwi naszej chaty i ryczał ze śmiechu na widok mojej twarzy, pozbawionej brody.- Gdzie Mordred? - zapytałem Sansuma.- A skąd mam wiedzieć? - odparł, przerwawszy modły.- To co wiesz? - spytałem.Poczłapał z powrotem na ławę.Uczynił mi drobną przysługę, rozwiązawszysznur na dłoniach, lecz niewiele poprawiło mi to humor, widziałem bowiem sześciuwłóczników strzegących chaty i nie wątpiłem, iż są jeszcze inni, niewidoczni.Właśnie jeden z żołnierzy siadł przed otwartymi drzwiami i zapraszał mnie dowyczołgania się na dwór, tak żebym dał mu możliwość zadzgania mnie.Nie miałemżadnej szansy w walce z nimi.- Co wiesz? - spytałem znów Sansuma.- Król wrócił dwie noce temu z setkami ludzi.- Iloma setkami?Wzruszył ramionami.- Trzema? Czterema? Nie mogłem ich policzyć, było ich tak wielu.Zabili Issęw Durnovarii.Zamknąłem oczy i odmówiłem modlitwę za biednego Issę i jego rodzinę.- Kiedy cię pojmali? - zapytałem Sansuma.- Wczoraj.- Zionął oburzeniem.- I za nic! Przywitałem go gorąco! Niewiedziałem, że żyje, lecz ucieszyłem się na jego przybycie.Wielce się ucieszyłem! Iza to mnie pojmali!- Więc jaki mógł być tego powód?- Arganta twierdzi, że pisałem do Meuriga, panie, ale to nie może być prawda!Nie posiadłem umiejętności pisania.Wiesz o tym.- Twoi skrybowie umieją pisać.Sansum nadął się.- A czemu to miałbym pisać do Meuriga?- Bo spiskujesz, żeby zapewnić mu tron, Sansumie.I nie zaprzeczaj.Rozmawiałem z nim dwa tygodnie temu.- Nie pisałem do niego - powiedział nadąsany.Wierzyłem mu.Mysi Król był za sprytny, by uwieczniać swoje zamysły napapierze, lecz nie wątpiłem, że słał gońców.I jeden z nich lub może dworzaninMeuriga zdradził go przed Argantą, która niewątpliwe pożądała Sansumowego złota.- Zasługujesz na wszystko, co cię spotka - rzekłem.- Spiskowałeś przeciwkokażdemu władcy, który okazywał ci dobroć.- Pragnąłem jedynie tego, co najlepsze, dla mojego kraju i dla Chrysta!- Ty żabo stoczona przez robaki! - Splunąłem na podłogę.- Jedyne, czegopragnąłeś, to władza.Uczynił znak krzyża na piersi i posłał mi nienawistne spojrzenie.- To wszystko wina Fergala - oświadczył.- Czemu jego?- Bo chciał być skarbnikiem!- Chcesz powiedzieć, że zapragnął dorównać ci bogactwem?- Dorównać bogactwem? Mnie? - Sansum wytrzeszczał oczy z udawanymzdziwieniem.- Przysięgam na Boga, odkładałem jedynie psi pieniądz na wypadek,gdyby królestwo było w potrzebie! Byłem zapobiegliwy, Derflu, zapobiegliwy.-Usprawiedliwiał się tak i stopniowo zdałem sobie sprawę, iż wierzy we wszystko, cobełkoce.Mógł zdradzać, mógł knuć mordercze spiski, tak jak knuł zamordowanieArtura i mnie, kiedy udaliśmy się na aresztowanie Ligessaka, i mógł osuszyć skarbiecdo ostatniej sztuki złota, ale przez cały ten czas potrafił usprawiedliwić przed sobąkażdy popełniony występek.Jego jedyną zasadą była ambicja i kiedy ten dzień nędzyi rozpaczy przechodził w noc, dotarło do mnie, że kiedy ze świata znikną mężowiepokroju Artura i królowie pokroju Cuneglasa, naonczas wszelka władza przejdzie wręce takich kreatur jak Sansum.Jeśli Talezyn miał rację, nasi bogowie znikali, a znimi druidzi, a po nich wielcy królowie, aż wreszcie miało zapanować nad namiplemię Mysich Królów.Następny dzień przyniósł słońce i niestały wiatr, który pchał smród gnijącychgłów ku naszej chacie.Nie wolno nam było jej opuszczać, tak więc musieliśmyzałatwiać się w kącie.Nie dostawaliśmy pożywienia, jedynie ciśnięto nam pęcherz zcuchnącą wodą.Warty zmieniały się, lecz nowi żołnierze byli równie czujni jakpoprzedni.Amhar raz zjawił się przed chatą, lecz po to tylko, aby się pysznić [ Pobierz całość w formacie PDF ]