[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziałem rozmaite rzeczy, których nie może wiedzieć ptak.Popatrzyłem na drzewa w podwórzu i zrobiło mi się żal, że nie fruwam właśnie tam.We śnie, w klatce, nauczyłem się fruwać tak, jak zawsze chciałem.Tej samej nocy, zasypiając, zmuszam się, by myśleć tylko o tamtym śnie.Odtwarzam wszystkie zapamiętane szczegóły.Nie chcę myśleć o niczym innym między jawą a zasypianiem.Zasypiam i śni mi się sen.Kiedy budzę się rano, pamiętam wszystko.Ujarzmiłem sen.Po śniadaniu idę karmić i doglądać ptaki.Jest normalny dzień szkoły, więc wszystko robię w pośpiechu.Widzę osiem nowych jajeczek.Wydobywam je z gniazd, a do trzech innych gniazd wkładam komplety jajek.W tej chwili już dziesięć ptaków wysiaduje.Za tydzień powinny się zacząć wykluwać pierwsze pisklęta.Zaglądam do dużej klatki, w której fruwam nocą.Szkoda, że nie mogę być teraz w swoim śnie i fruwać tam w środku, zamiast krzątać się na zewnątrz i szykować do szkoły.Przez cały dzień nie mogę się doczekać powrotu do ptaków, a jeszcze bardziej powrotu w sen.Dzień w szkole ma w sobie więcej ze snu niż tamten sen.Wszystko stanęło na głowie.Najrealniejszą rzeczą na świecie jest mój sen, następne w kolejności jest obserwowanie ptaków.Szkoła, wypracowania z angielskiego, lekcje biologii czy rozmowy z ludźmi nie mają w sobie nic rzeczywistego.Wszystko, co przydarza mi się za dnia, na jawie, stało się tym, czym kiedyś był sen.Wiem, że poszczególne zdarzenia mają miejsce, ale nie zależy mi na nich na tyle, bym cokolwiek pamiętał.Mijają dnie i noce.W gniazdach zaczynają się wykluwać młode.Samiczki składają drugi rzut jajek.Każda z par jest już mocno zaawansowana.Średnia liczba jaj w gnieździe przekracza cztery.Wszystkie ptaki wyglądają na zdrowe.Ponieważ w snach prowadzę z ptakami rozmowy, czuję się z nimi bardzo związany, zwłaszcza z samcami, gdyż ciągle jeszcze fruwam w zbiorczej klatce samców.Ciekawe, jak to będzie, kiedy sen dogoni jawę i pozostanę sam w dużej klatce.A może znajdę się z samiczką w jednej z klatek rodzinnych? Tylko że przecież nie ma nadprogramowych samiczek.Nie kontroluję snu: mogę jedynie czekać, co się wydarzy.Za dnia próbuję rozmawiać z samcami, tymi, z którymi rozmawiam we śnie, zwłaszcza z Alfonsem, ale one mnie ignorują.Rozpoznają we mnie jedynie Ptaśka-chłopca.Czuję się przez to odrzucony, osamotniony.Całymi dniami obserwuję przez lornetkę poszczególne ptaki, bo to mnie do nich zbliża, odgradza wszystko inne: ptaki wypełniają całe pole widzenia.Są takie jak w snach: realne, moich rozmiarów.Czuję, że jestem im pokrewny fizycznie, a i one przestają być jedynie opierzonymi stworzonkami.Z coraz większą odrazą odrywam oczy od lornetki, żeby popatrzeć na siebie i wszystko dookoła.Moje dłonie, moje stopy są groteskowe; staję się obcy sobie samemu, obcy we własnej klatce, obcy moim ptakom.Przerywam naukę latania.Skoro fruwam we śnie, nie potrzebuję już fruwać w prawdziwym świecie.Gotów jestem pogodzić się z myślą, że i tak nie ma sposobu, abym zdołał oderwać się od ziemi.Zapewne dopracowałbym się wreszcie umiejętności przedłużonego szybowania, ale latać bym nie latał.Stwierdzam też, że nie tyle chcę latać — przynajmniej nie jako chłopiec machający ciężkimi skrzydłami — co być ptakiem.W snach jestem ptakiem i tylko to się liczy.Papkę z jajka ucieram trzy razy na dzień, zużywam już blisko tuzin jaj dziennie.We wszystkich gniazdach są pisklęta.Przy tej liczbie ptaków frajda przestaje być frajdą.Kiedy się od czegoś odsunąć na dużą odległość, kiedy tego czegoś zaczyna być zbyt wiele, widać tylko zewnętrzność, a przyjemność staje się pracą jak każda inna.Z wielkim drżeniem biorę ptaki do ręki.Czuję się jak niezdarny olbrzym: ptak to w końcu tylko garstka puchu, który trzepie się i szamoce w mojej dłoni.Cała niezwykłość gdzieś się zatraca.Po jakimś czasie we śnie zaczyna się dziać coś nowego.Dalej jestem w klatce zbiorczej, inne samce razem ze mną.Podfruwam i oblatuję żerdź górą, nie lądując na niej.To Alfonso nauczył mnie tej sztuczki.Alfonso chwilę mnie obserwuje, po czym zaprasza na dół na kilka ziarenek.Frunę za nim i ląduję na niskiej żerdzi przy naczyńku z jedzeniem.Jest późne popołudnie i na nową podłogę awiarium pada słońce.Zaglądam przez siatkę w tę część awiarium, gdzie mieszczą się klatki rozrodcze.Widzę siebie samego usadowionego na krześle z lornetką! Twarzy nie mogę dostrzec, tylko bluzę i nogi w spodniach, które tego dnia nosiłem.Podfruwam do samej siatki i patrzę uważniej.Odzywam się do siebie: piip — ale się nie odwracam.Mogę na siebie patrzeć, ile chcę.To ja.Na głowie mam czerwoną wełnianą czapkę.Nad krawędzią krzesła widzę swoją rękę zajętą ustawianiem lornetki.To tak jakbym patrzył na własnego trupa.Zdaje się, że ja, ten na zewnątrz, nie wiem nic o sobie w klatce, uczepionym drucianych prętów.Boję się opuścić wzrok i sprawdzić, czy mam ptasie ciało; boję się, że przerwałbym sen na zawsze.Jak to możliwe, abym się widział w dwóch miejscach naraz? Tego już za wiele, nawet jak na sen.Jeśli siedzę tam, taki wielki, i patrzę przez lornetkę, to gdzie ja naprawdę jestem — i kim jestem? Nie mam odwagi spojrzeć na siebie.Lecę do Alfonsa.— Al, kto to jest, ten tam, za klatką? Alfonso rzuca niedbale spojrzenie poprzez pręty.Łuska kolejne ziarenko i połyka środek.— On nas tutaj trzyma, daje nam jeść, przenosi z miejsca na miejsce.Kiedyś mnie tutaj przyniósł.I przyniósł także Ptasię.Wszyscy go znają.— No dobrze, ale kim on jest?Chcę dociec, ile Alfonso wie.Chcę dociec, na ile Alfonso ze snu jest tylko mną samym.— Nie wiem.Lepiej nie pytać.On po prostu jest.Bez niego nie byłoby nic.Lecę z powrotem na górną żerdź.W moim śnie Alfonso nie wie, wiem tylko ja sam.Mąci mi się w głowie i tym razem nie mam już pewności, że śnię.Sen się zmienia.Po raz pierwszy jestem dwiema oddzielnymi istotami.I coraz bliżej od jawy do snu.Po przebudzeniu długo leżę w łóżku; jest sobota.Muszę wysprzątać wszystkie klatki rodzinne.Muszę dać świeży pokarm, oczyścić system doprowadzania wody, utrzeć jajka, wymyć wszystkie miseczki na papkę.Czy ptaki w ogóle się zastanawiają, skąd przybywa jedzenie? Żadne z ziaren, które dostają, nie wyrośnie w promieniu setek mil od awiarium.Wszystko jest takie sztuczne, udawane.Moje ptaki żyją tylko dlatego, że ja chcę, aby żyły.W naszym świecie jest pewnie tak samo.Przy śniadaniu biorę grzankę i smaruję ją masłem.Nie mam pojęcia, jak się robi masło albo chleb.Nie wiem, jak się hoduje krowy i jak się je doi.Nie umiałbym zasiać zboża, zebrać, wymłócić ziarna, zemleć, upiec.Sroczka, co kaszkę warzyła, przerasta mnie o głowę.Kto wygrywa? Co znaczy wygrać? Najlepszy sposób, żeby przegrać, to wiedzieć, że się musi wygrać.Jedno wiem na pewno.Życie wymyka się człowiekowi jak piskorz [ Pobierz całość w formacie PDF ]