RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przykro przyznać, ale nigdy nie udało mi się po­jąć sensu zagadkowej opowieści.A tym bardziej ciekawie opowie­dzieć.Po prostu nie mam do tego głowy.- A jednak powiedziałeś zagadkę, o siwobrody - powtórzył Hodża Nasreddin.- Wystarczy ją tylko wyłowić ze strumienia słów, które tu przed chwilą płynęły.Pomogę wam, czcigodni.Bibi-Chanym wyruszyła na spotkanie małżonka w chwili, gdy orszak Timura znajdował się o trzysta, a może o dwieście osiem­dziesiąt mil od Samarkandy.W tym samym czasie wyruszył na szlak główny opiekun żon emirowych.Zastanówcie się teraz i odpowiedzcie: ile mil więcej od swej pani przebył na zwierzęciu garbonośnym opiekun haremu, jeżdżąc od orszaku Bibi do orsza­ku Timura i z powrotem dopóty, dopóki obydwie kawalkady wo­zów podążające z jednakową prędkością nie spotkały się pośrodku.drogi? A może mniemacie, czcigodni, że jest to problem zbyt tru­dny dla głów ociężałych pod wpływem tak wielu posiłków?Przez najbliższy kwadrans stękanie napełnionych żołądków by­ło jedyną odpowiedzią na pytanie bucharskiego mędrca.Później runęła lawina chytrych wykrętów i pomysłów nieoczekiwanych.Pod gościnnym dachem czas przestał się liczyć.Noc mroczna drzwi domostw już dawno zaparła, a goście Madrasułowi popijali zieloną herbatę, bajali i zgadywali.Bajali, zgadywali i popijali herbatę.Bo wiadomo przecież, że gdy słowo pociągnie słowo, a to znów ciągnie następne, przez długie godziny potrafi umykać tasiemiec intrygujących wschodnich opowieści.*Co rychlej pospiesz tropem zagadki Usmana Dżurakuła, czło­wieka o trzeźwej głowie.Szukaj wyjścia, zanim głód posadzi cię do wypełniania nadmuchanych kiszek, obniżając lot myśli potrze­bny do uchwycenia właściwego rozwiązania.SAMARKANDZKIE WYŚCIGIOpowieść trzynasta o wielbłądzichwyścigach, jakich świat nie widział, orazo podstępie Hodży, który zmusiłleniwe zwierzęta do galopu na złamanie karkuJuż trzeci dzień wędrował Hodża Nasreddin po Samarkandzie i wciąż jeszcze nie mógł nasycić głodnych oczu.W towarzystwie przyjaciela z lat młodzieńczych, poczciwego Jusupa Madrasuła, mieszkającego od dwudziestu pięciu zim w tym mieście, mę­drzec spacerował wolno ulicami “promieniejącego punktu świa­ta", mijał bogato zdobione budowle, niezwykłe twory mistrzów architektury, przystawał w cieniu starożytnych minaretów i pod strzelistymi portalami medres, na każdym niemal kroku podzi­wiając dzieło rąk ludzkich.A było czym wzrok cieszyć.Oto przepyszne mauzoleum Gur-Emir, o którego kopule powiadali ludzie sztuki, że można ją po­równać jedynie ze sklepieniem niebios.Oto fantastyczny, potęż­nych rozmiarów meczet Bibi-Chanym, wzniesiony przez zakocha­nego architekta na polecenie umiłowanej małżonki srogiego Timura.Oto wspaniała medresa Szirdor, na której widok, gdy ją ukończono - co zauważył Poeta - “niebo ze zdumienia i zawi­ści ugryzło księżyc w palec".Tak wędrując, u schyłku trzeciego dnia Hodża dotarł na tyły Registanu, głównego placu Samarkandy.Tutaj zaskoczył go obraz niezwykły.Wzdłuż traktu wiodącego w kierunku zachodniej bramy miasta kroczyły powoli - bardzo powoli - cztery wielbłądy.Nawet czło­wiek dotknięty kurzą ślepotą musiałby spostrzec, iż jeźdźcy do­siadający zwierząt imali się przeróżnych wybiegów, aby tylko, któreś z garbonośnych nie wysunęło się do przodu.Towarzysząca zwierzętom gromada wrzaskliwych wyrostków wyczyniała co prawda cuda, pragnąc zmusić wielbłądy choćby tylko do truchtu.Ale wszystko na próżno.I jeźdźcy, i zwierzęta zbytnio byli zajęci utrzymywaniem żółwiego tempa, aby zwracać uwagę na wysiłki gołobrodych gapiów.Były to wyścigi czterech wielbłądów z najbogatszych stajen samarkandzkich.Ażeby ubiegać się o nagrody ufundowane przez miejscowego bogacza, właściciele stadnin umyślnie dobierali zwierzęta najwolniejsze, opasłe grubasy o flegmatycznym usposobieniu.Bo przedziwne to były gonitwy.Zamiast jak na całym świecie pędzić z wichrem w zawody po zwycięstwo wierzchowce noga za nogą, bezustannie powstrzymywane przez jeźdźców, niczym olbrzymie garbate ślimaki przesuwały się po wyznaczonej trasie w stronę mety.Trzy tysiące widzów niecierpliwiło się, sarkało pod nosem i na głos, rozmaicie starając się oszukać czas nierychliwy.Jedni grali w kości lub kamyki w oczekiwaniu na rezultat, inni warzyli w kociołkach smakowity płow, aby zaspokoić głód, zrodzony pod­czas wyścigów.Godziny przemijały pomaleńku, a wielbłądy jeszcze wolniej, krok po kroku, ścigały się.ścigały.ścigały.Hodża przetarł powieki ze zdumienia.Wreszcie nic nie rozumiejąc zwrócił się do przyjaciela:- Pierwszy raz widzę coś podobnego, choć źrenice moich oczu przez lat kilkadziesiąt były świadkami wielu rozmaitych dzi­wactw i niezwykłych wydarzeń.Wyścigi, w których nikomu nie zależy na wygraniu.Kto przy zdrowych zmysłach wpadł na ten szatański pomysł? To chyba nie ma najmniejszego sensu? Po cóż więc męczyć i ludzi, i zwierzęta?- Tsss, ciszej, afandi.Błagam cię, ciszej - towarzyszący Nasreddinowi Jusup Madrasuł na widok zbliżającego się ukradkiem strażnika czym prędzej pociągnął filozofa za chałat.I szeptem zaczął mu wyjaśniać:- Strzeż się urazić dumę Kamalbeka, najbogatszego człowieka w Samarkandzie, a ponadto zięcia samego kuszbegi.Jemu właś­nie zawdzięczamy, że już od pierwszych dni wiosny skazani je­steśmy na to dziwaczne widowisko.A zapobiec temu w żaden sposób się nie da.Tu przecież także chodzi o pieniądze.Bo wiedz, o afandi, że Muchammadorif Kamalbek jest nie tylko człowie­kiem bogatym i wpływowym, ale i niezwykle złośliwym.Wyzna­czył nagrodę nie temu, kto pierwszy przybędzie na linię mety, lecz temu, czyj wielbłąd osiągnie ją ostatni.Drugą i trzecią na­grodę, tej samej wysokości co i pierwsza, otrzymują właściciele zwierzęcia przedostatniego i drugiego w wyścigach.Jedynie wła­ściciel pierwszego, najszybszego wielbłąda nie dostanie za swój wysiłek nic, nawet marnego miedziaka.Nikomu przeto nie opłaci się być pierwszym na mecie.Oto tajemnica braku pośpiechu w za­wodach.- I myślisz, że tego odwrócić się nie da?Madrasuł rozłożył bezradnie ręce.- Nikt nie próbował, afandi.Bo jaki sposób znaleźć na przy­spieszenie wielbłądziego galopu wbrew interesom właścicieli zwierząt? Poganiacze nie sprzeciwią się wszakże poleceniom swych panów.- A gdybym mimo to usiłował namówić jeźdźców do zwię­kszenia tempa wyścigu?- Ludzie obserwujący zawody byliby ci wdzięczni.Oszczę­dziłbyś im długich godzin oczekiwania w straszliwej spiekocie na końcowy rezultat.- A zatem spróbuję.- Nie chcesz chyba przekupić poganiaczy, afandi? - zanie­pokoił się Madrasuł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl