RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Większość miejsc była zajęta przez dzieciaki ze średniej szkoły.W powietrzu wisiał zapach wilgotnej bawełny.Max przeszedł do działu geografii, wyciągnął wszystkie atlasy, jakie udało mu się znaleźć, i zaniósł je na stół.Jezioro Agassiz było największym spośród wszystkich plej-stoceńskich jezior Ameryki Północnej.Właściwie było to morze o powierzchni stu dziesięciu tysięcy mil kwadratowych.Utworzyły je wody spływające z kontynentalnego lodowca pod koniec ostatniej epoki lodowcowej.Jednak po kilku tysiącach lat ten sam lodowiec, cofając się na północ, odkrył połączenie z Zatoką Hudsona i wody jeziora spłynęły do morza.Na terenie północnych stanów wciąż istniały pozostałości tamtego wielkiego morza: jezioro Leśne, rzeka Assiniboine, jezioro Deszczowe, jezioro Czerwone w Minnesocie, Czerwona Rzeka Północy, jezioro Winnipeg.Jednak w dniach swej świetności jezioro Agassiz miało ponad trzysta stóp głębokości.Max sprawdził też, kiedy na tym terenie pojawili się Indianie.Byli tu dość wcześnie, by zobaczyć Agassiz.Co jeszcze widzieli?Świerkowe drzazgi w linach cumowniczych świadczyły o tym, że łódź została przymocowana do nabrzeża, a nie zakotwiczona.To z kolei oznaczało, że na brzegu jeziora istniała jakaś przystań.Gdzie mogła znajdować się taka osłonięta przystań?Gdzie nieznani żeglarze zbudowaliby molo?Rozmiary linii brzegowej były imponujące.Ciągnęła się od środkowo-północnej części Saskatchewan do wodospadów św.Antoniego w Minneapolis.Prawdopodobnie około dziesięć tysięcy mil.Beznadziejne zadanie.Istniała jednak i taka możliwość, że przycumowana do nabrzeża łódź zerwała się w czasie sztormu i wkrótce potem utonęła.Nie była to może najbardziej prawdopodobna wersja wydarzeń, ale nie była też całkiem absurdalna.W takim przypadku przystań musiałaby leżeć gdzieś w pobliżu.Może gdzieś przy zachodnim wybrzeżu, między Fargo i Winnipeg.Przez długi czas przyglądał się mapom.Jakie warunki musiała spełniać taka przystań? Przede wszystkim woda powinna znajdować się na odpowiednim poziomie.Powstawał więc problem wysokości.W porządku, mógł to sprawdzić.Przystań powinna była też zapewniać schronienie przed wiatrem i prądami morskimi.Musiała także być dość głęboka, by łodzie nie osiadały na dnie podczas odpływu.Należało więc brać pod uwagę tylko strome zbocza.Takich miejsc nie było chyba zbyt wiele.Przynajmniej miał taką nadzieję.Max oderwał się od płyty lotniska, wzbił na odpowiedni pułap i zakręcił na zachód, wypatrując linii brzegowej.Nie odnalazł jej.Dolina Czerwonej Rzeki wznosi się na południu, a pasmo Pembina Escarpment, tak wyraźne przy granicy, tutaj staje się praktycznie niewidoczne.Gdyby spoglądał nań z powierzchni jeziora, brzeg wydawałby mu się całkiem płaski.Jezioro musiało być tutaj bardzo płytkie, nikt więc nie budowałby przystani w tym miejscu.Zawrócił na północ i leciał nad pokrytymi śniegiem polami.Mijał wielkie spichlerze i miasteczka, połączone cichymi dwupasmowymi drogami.Dopiero po kilkunastu minutach lotu, gdy przekroczył granicę okręgu Cavalier, zobaczył starą Unię brzegową.Obok zapory Herzog droga numer 5 biegnie przez jakiś czas wzdłuż grzbietu urwiska.Max obniżył lat do czterech tysięcy stóp, by przyjrzeć się temu dokładniej.Pola uprawne leżały odłogiem, porzucone na czas zimy, a jedynym ruchomym punktem w śnieżnym krajobrazie była samotna ciężarówka, nadjeżdżająca od wschodu.Być może na tym urwisku istniała kiedyś przystań.Max przeleciał nad nim kilka razy, lecz nie doszedł do żadnych konkretnych wniosków.Jeśli nawet tutaj znajdował się cel jego poszukiwań, niewiele już z niego zostało.Max zrobił kilka zdjęć i poleciał dalej.Znalazł jeszcze jedno miejsce, które spełniało wszystkie warunki, na południe od Walhalla, przy drodze 32.I jeszcze jedno w Kanadzie.Razem trzy możliwości.Walhalla leżało najbliżej farmy Laskera.Zaczniemy od tego, pomyślał, zakręcając na wschód.Zadzwonił do April z samolotu.- To nic wielkiego - mówił - ale być może uda nam się coś znaleźć.- Jasne.- April nie odnosiła się do tego projektu z wielkim entuzjazmem.- Może powiedzie nam się lepiej niż na farmie Toma.Do kogo należy ta ziemia?- Mogę się dowiedzieć, jeśli chcesz, żebym robił to dalej.- Tak.Zajmij się tym.Trzeba załatwić pozwolenie na prowadzenie poszukiwań w tym miejscu.Tom spotkał się z nim w Fort Moxie.On także nie był zachwycony pomysłem, ale wzruszył tylko ramionami, uznając, że i tak nie mają nic lepszego do roboty.- Możemy pojechać tam już teraz, jeśli chcesz - powiedział.Ruszyli drogą numer 11 na zachód, minęli farmę, a potem wjechali na Pembina Escarpment, gdzie skręcili na południe, na drogę 32.Wzgórza i pagórki po zachodniej stronie drogi tworzyły solidny łańcuch.Większość szczytów porastały lasy, a u podnóży wznosiły się pojedyncze skały czy grupy głazów.Właśnie w tej okolicy znajdowało się Walhalla, bogate miasteczko, którego mieszkańcy trudnili się głównie handlem drewnem i artykułami spożywczymi.Dziesięć mil na południe od miasteczka kończył się las, a droga wychodziła na wielki kanion w kształcie końskiej podkowy.- To Johnson's Ridge - powiedział Lasker.Południowe i zachodnie ściany kanionu były bardzo strome i niemal całkowicie pozbawione roślinności.Północne zbocze wznosiło się łagodniej i podobnie jak dno doliny porastały je drzewa.Kanion miał dwieście jardów szerokości i prawie dwa razy tyle głębokości.Przy przeciwległej ścianie zwężał się mniej więcej o jedną trzecią.Droga dojazdowa odbijała od autostrady, ginęła miedzy drzewami i pięła się na północne zbocze całą serią serpentyn.Lasker podjechał na skraj kanionu i zatrzymał samochód.Słońce zniżało się już nad zachodnią krawędzią, niższą o jakieś pięćdziesiąt do stu stóp niż szczyty po obu stronach.- Na jakiej wysokości znajdowała się powierzchnia wody? -spytał.- To zależy od okresu.Nigdy nie była dość wysoko, by południowy brzeg mógł służyć za przystań.Ale przez długi czas mógłbyś podpływać pod tamtą krawędź - wskazał na przeciwległą ścianę - przycumować tam łódź i spokojnie zejść suchą stopą na ziemię.Lasker przymrużył powieki, chroniąc oczy przed blaskiem słońca.Dojrzał stado jakichś ptaków, przelatujących nad szczytem góry.- Może i tak było - westchnął.- Zdaje się, że ta ziemia należy do Indian - dodał.Biuro prawne Arky Redferna znajdowało się w budynku na przedmieściach Cavalier, siedziby władz okręgu.Otaczały je gabinety ortodontów i doradców podatkowych.Sam budynek pokryty był szarymi kamiennymi płytami.Lasker zatrzymał się na niewielkim parkingu, obok miejsca przeznaczonego dla niepełnosprawnych kierowców.We wnętrzu powitała ich młoda, energiczna kobieta, która przeglądała właśnie jakieś informacje w komputerze.- Dzień dobry panom.Czym mogę służyć?Zapisała ich nazwiska i podniosła słuchawkę telefonu.Piętnaście minut później weszli do Redferna.Naprzeciw drzwi stało mahoniowe biurko, obok niego komplet skórzanych mebli oraz przeszklone regały na książki.Ściany obwieszone były dyplomami i fotografiami; poczesne miejsce na ścianie za biurkiem zajmował łuk i pięć strzał.Arky Redfern był szczupłym młodym mężczyzną, ubranym w szarą tweedową marynarkę.Dość wysoki, miał ciemne, nieprzeniknione oczy, skórę barwy miedzi i gęste czarne włosy.Prosto ze studiów, pomyślał Max.Redfern wszedł do biura bocznymi drzwiami, przywitał się serdecznie z Laskerem, wypytując go o rodzinę, i uścisnął dłoń Maksa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl