RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie byłem pewien, co bardziej budziło we mnie strach, sama wspinaczka czy to, że mogę być dostrzeżony i uznany za ducha, ale i tak nie było czasu na żarty.Armand już zaczął się wspinać, jego but znalazł szczelinę między kamieniami, jego dłonie, pewne niczym szpony, szukały pęknięć w ścianie.Zacząłem posuwać się za nim, przytulony do muru, nie ośmielając się spojrzeć w dół.Przylgnąłem na moment do grubego łuku nad oknem dla odpoczynku, zerkając przez szyby do środka, na płonący ogień, ciemne zgarbione plecy klęczącej przed kominkiem postaci grzebiącej pogrzebaczem w palenisku, postaci poruszającej się wewnątrz i całkowicie nieświadomej tego, że jest obserwowana.Dalej.Wyżej i wyżej wspinaliśmy się, aż dotarliśmy do okna już w samej wieży.Armand szybko je otworzył.Po chwili jego długie nogi zniknęły w czeluści nad parapetem.I ja uniosłem się za nim, czując otaczające mnie jego ramiona.Westchnąłem bezwiednie, gdy już znalazłem się w pokoju, rozcierając łopatki i ramiona.Rozejrzałem się wokół po tym wilgotnym i dziwnym miejscu.Poniżej srebrzyły się szczyty dachów, gdzieniegdzie widać było strzeliste wieżyczki przedzierające się przez szeleszczące korony drzew, w oddali błyszczał jasny łańcuch świateł bulwaru.Pokój zdawał się równie wilgotny jak noc na zewnątrz.Armand grzebał przy kominku, usiłując rozpalić ogień.Ze sterty mebli wyciągnął właśnie krzesło, łamiąc je bez widocznego wysiłku na kawałki, mimo pozornej solidności mebla.Było w nim teraz coś groteskowego, podkreślonego gracją ruchów i niezakłóconym spokojem białej twarzy.Robił to, co potrafił każdy wampir: rozłamywał grube kawałki drewna na drzazgi, a przecież robił to, co tylko wampir taki jak on potrafiłby zrobić.W jego postaci nie było nic ludzkiego, nawet jego piękne rysy i ciemne włosy były tylko atrybutami Anioła Śmierci, który jedynie zewnętrznym podobieństwem przypominał resztę nas.Szyty na miarę surdut był mirażem.I choć poczułem jego przyciąganie, silniej niż kiedykolwiek w stosunku do innych żyjących istot, poza Klaudią, ekscytował mnie inaczej, w sposób nieco przypominający uczucie obawy i strachu.Nie byłem zaskoczony, że skończywszy, przysunął mi ciężkie dębowe krzesło.Sam wycofał się pod marmurowy kominek i usiadł tam, grzejąc dłonie nad ogniem, którego płomienie rzucały czerwone cienie na jego twarz.- Słyszę mieszkańców tego domu - odezwałem się do niego.Ciepło było przyjemne.Czułem, że skóra moich butów wysycha, czułem ciepło w palcach rąk.- Wiesz zatem, że i ja ich słyszę - odpowiedział cicho i choć w jego głosie nie było śladu wyrzutu, zdałem sobie sprawę z konsekwencji własnych słów.- A jeśli tu przyjdą? - upierałem się, bacznie mu się przyglądając.- Czy moje zachowanie nie uspokaja cię? - zapytał.- Moglibyśmy siedzieć tutaj całą nic, nie wspominając nawet o nich.Chcę, żebyś wiedział, że jeśli będziemy o nich mówić, to tylko dlatego, że ty tego chcesz.- A gdy nie odpowiadałem, gdy wyglądałem być może na nieco pokonanego, dodał łagodnie, że już dawno temu właściciele zapieczętowali tę wieżę i nie zapuszczają się tutaj nigdy, i że nawet gdyby naprawdę ujrzeli dym z komina czy światło w oknie, to i tak żaden z nich nie odważy się zajrzeć tutaj przed nastaniem dnia.Teraz dopiero dostrzegłem, że obok kominka i biureczka było w pokoju kilka półek z książkami.Stronice były u góry zniszczone.Na stoliku stał kałamarz i leżało kilka piór.Mogłem sobie wyobrazić ten pokój jako bardzo wygodne i przytulne miejsce, jeśliby na zewnątrz nie było burzy, a ogień osuszył zupełnie powietrze.- Widzisz - odezwał się Armand - nie ma potrzeby, żebyś wynajmował te pokoje w hotelu.Tak naprawdę, to nie potrzebujesz wiele.Ale, każdy sam musi rozstrzygnąć, jak wiele mu potrzeba.Ci ludzie w tym domu mają dla mnie własne imię, spotkanie ze mną powoduje plotki, które powtarzane są potem przez dwadzieścia lat.Dla mnie to tylko jakiś moment w moim życiu, nie mający żadnego znaczenia.Nie mogą mnie zranić, a ja używam ich domu, by znaleźć samotność.Nikt w „Theatre des Vampires” nie wie, że tu przychodzę.To moja tajemnica.Przyglądałem mu się z uwagą, gdy mówił, i myśli, które przychodziły mi do głowy wtedy, w jego celi, znowu cisnęły mi się do głowy.Wampiry się nie starzeją.Zastanawiałem się, na ile jego młodzieńcza twarz i jego maniery mogły różnić się od tych sprzed stu czy dwustu lat.Jego twarz bowiem, choć nie było na niej widać upływającego czasu, z całą pewnością nie była maską.Zdawała się wyrażać niezmiernie wiele, podobnie jak jego wyważony, nie narzucający się głos.W końcu zupełnie zagubiłem się, próbując to zanalizować.Wiedziałem tylko, że znów jestem, jak poprzednio, w sferze jego silnego przyciągania, i słowa, które wypowiadam, są w pewnym stopniu wybiegiem.- Ale co cię trzyma przy „Theatre des Vampires”? - zapytałem.- Potrzeba, oczywiście.Ale ja wiem, czego potrzebuję - powiedział.- Dlaczego mnie unikasz?- Nigdy cię nie unikałem - powiedziałem, próbując ukryć podniecenie, jakie wywoływały we mnie te słowa.- Rozumiesz chyba, że muszę ochraniać Klaudię, że ona nie ma nikogo poza mną.Czy raczej nie miała nikogo, zanim.- Zanim Madeleine nie zamieszkała z wami.- Tak.- odrzekłem wolno.- Ale teraz Klaudia zwolniła cię z tego obowiązku, a przecież nadal jesteś z nią, związany z nią jak z jakąś kochanką - powiedział.- Nie, ona nie jest moją kochanką.Nie rozumiesz - powiedziałem.- Jest raczej moim dzieckiem i wcale nie wiem, czy może sama zwolnić mnie z tego obowiązku.- To były zresztą myśli, które od dawna nie dawały mi spokoju.- Nie wiem, czy dziecko ma taką władzę, by zwolnić rodziców z tego obowiązku.Nie wiem, czy nie będę z nią związany tak długo, jak długo będzie.Przerwałem.Chciałem powiedzieć: „tak długo, jak długo będzie żyła”, ale zdałem sobie sprawę ze śmieszności tej prawdy.Będzie żyła zawsze, tak jak i ja będę żył zawsze.Ale czyż tak nie jest i dla śmiertelnych rodziców? Ich córki żyją w ich życiu zawsze, bo rodzice umierają pierwsi.Nagle przystanąłem bezradny, nie wiedząc, co powiedzieć.Choć byłem całkowicie świadomy tego, jak odbiera mnie Armand, a słuchał mnie w taki sposób, w jaki życzylibyśmy sobie, aby nas słuchano.Jego twarz zdawała się odzwierciedlać każdą wypowiedzianą uwagę.Nie czekał, by wskoczyć ze swoimi uwagami w pierwszą pauzę.Jaką zrobię, by zapewnić mnie o tym, że zrozumiał, zanim jeszcze myśl została wyrażona do końca, ani nie kłócił się - nie robił nic z tych rzeczy, które często czynią dialog niemożliwym.Odezwał się po dłuższej chwili.- Chcę ciebie.Chcę ciebie bardziej niż czegokolwiek na świecie.Przez chwilę zdawało mi się, że się przesłyszałem.Uderzyło mnie to jak coś niewiarygodnego.A jednocześnie beznadziejnie rozbroiło.Niewypowiedziana wizja naszego wspólnego życia, która pojawiła się przed moimi oczyma i natychmiast zgasła, przesłoniła całkowicie wszelkie inne rozważania.- Powiedziałem, że chcę ciebie.Chcę ciebie bardziej niż czegokolwiek na świecie - powtórzył jedynie z subtelną zmianą intonacji.A potem usiadł, czekając, patrząc na mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl