RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod ochroną eskadry myśliwców, w sprzyjających warunkach atmosferycznych lecieliśmy na południe na wysokości około tysiąca metrów, w odległości kilku kilometrów od strefy walki.Oglądana z góry bitwa o stolicę Rzeszy przedstawiała się niezbyt groźnie.Po stu pięćdziesięciu prawie latach Berlin miał być jeszcze raz zdobyty przez wojska nieprzyjacielskie, a dokonywało się to w dziwnie spokojnie wyglądającej okolicy, gdzie drogi, wioski i małe miasteczka znałem z licznych podróży.Można było dostrzec jedynie niepozorne, krótkie błyski wystrzałów artyleryjskich lub wybuchów, nie większe niż przy zapalaniu zapałki, oraz ogarnięte płomieniami, powoli zapadające sięzabudowania.Natomiast na wschodnich granicach Berlina, daleko we mgle, widziało się większe kłęby dymu.Warkot silnika zagłuszał dalekie odgłosy walki.Eskadra myśliwców poleciała dalej, by wykonać swoje zadania bojowe na południe od Poczdamu, a my wylądowaliśmy w Gatow, Lotnisko było prawie puste.Tylko generał Christian, należący jako współpracownik Jodla do ścisłego sztabu Hitlera, przygotowywał się właśnie do odlotu.Zamieniliśmy kilka banalnych słów.Potem wsiadłem wraz z towarzyszącymi mi osobami do dwóch przygotowanych „Stor-chów" - chociaż mogliśmy z powodzeniem pojechać samochodem - i odważając się na podniecającą przygodę, polecieliśmy na niskim pułapie tą samą osią wschód-zachód, którą przejechałem wspólnie z Hitlerem w przeddzień jego pięćdziesiątej rocznicy urodzin.Ku przerażeniu pasażerów nielicznych samochodów wylądowaliśmy na szerokiej ulicy niedaleko Bramy Brandenburskiej, zatrzymaliśmy samochód Wehrmachtu i kazaliśmy się zawieźć do Kancelarii Rzeszy, Tymczasem nadeszło późne popołudnie, albowiem na pokonanie 150 kilometrów, dzielących Wilsnack od Berlina, potrzebowaliśmy około dziesięciu godzin.Nie byłem pewny, czy spotkanie z Hitlerem nie pociągnie za sobą ryzyka; nie wiedziałem, czy podczas tych dwóch dni nie zmienił on zdania.Ale w pewnym sensie było mi już wszystko jedno.Miałem nadzieję, że przygoda skończy się dobrze, byłem również przygotowany na najgorsze.Kancelaria Rzeszy, którą budowałem przed siedmiu laty, znajdowała się już pod ogniem ciężkich dział radzieckich, ale w tym czasie trafienia zdarzały się jeszcze rzadko.Ich skutki wydawały się nieznaczne w porównaniu ze zniszczeniami, jakie w ostatnich tygodniach spowodowały tu dzienne naloty amerykańskie.Brnąc przez kłębowiska spalonych belek, pokonując zwalone stropy, dotarłem do pokoju, w którym przed kilkoma laty prowadziliśmy nasze długie wieczorne rozmowy, gdzie obradował Bismarck i gdzie teraz adiutant Hitlera, Schaub, pił koniak z kilkoma na ogół nie znanymi mi osobami.Mimo iż telefonowałem, nie oczekiwano mnie i wyrażono zdziwienie, że powróciłem.Schaub przywitał się ze mną serdecznie, co mnie uspokoiło, bo wyciągnąłem z tego wniosek, że nie wiedzą tu jeszcze o nagraniu mojego przemówienia w Hamburgu.Potem adiutant opuścił nas, chcąc zameldować o moim przybyciu.W międzyczasie poleciłem podpułkownikowi von Poserowi, aby wykorzystując miejscową centralę telefoniczną odnalazł Luschena i wezwał go do Kancelarii Rzeszy.Powrócił adiutant Hitlera: „Fuhrer chciałby z panem rozmawiać"'.Jakże często w ciągu ubiegłych dwunastu lat wypowiadano tę stereotypową formułę, gdy proszono mnie do Hitlera! Ale nie o tym myślałem, schodząc około pięćdziesięciu stopni w dół.Zastanawiałem się raczej, czy jeszcze wyjdę cały z powrotem na górę.Pierwszą osobą, jaką spotkałem na dole, był Bormann.Wyszedł mi naprzeciw i przywitał mnie tak niezwykle uprzejmie, że mogłem się poczuć pewniej.Po zachowaniu Bormanna albo Schauba można było zawsze wywnioskować, w jakim nastroju znajduje się Hitler.Bormann powiedział skromnie: „Gdy będzie pan rozmawiał z fuhrerem.zapyta zapewne, czy powinniśmy zostać w Berlinie, czy też polecieć do Berchtesgaden; najwyższy już przecież czas, aby przejął dowództwo w Niemczech południowych.Są to ostatnie godziny, kiedy jest to jeszcze możliwe.Nakłoni go pan przecież do odlotu?" Jeżeli ktoś w schronie obawiał się o swoje życie, to przede wszystkim Bormann, który jeszcze przed trzema tygodniami wzywał funkcjonariuszy partii do przezwyciężenia wszelkich słabości i rzucał hasło: zwycięstwo albo śmierć 2.Odpowiedziałem mu wymijająco i doznałem uczucia spóźnionego triumfu nad tym niemal błagającym człowiekiem.Następnie zaprowadzono mnie do pokoju Hitlera w schronie.Mój widok nie wywarł na nim takiego wrażenia, jak to miało miejsce jeszcze przed kilkoma tygodniami, gdy przyrzekałem mu wierność.Nie okazał w ogóle żadnego wzruszenia.Miałem znów uczucie, że wieje z niego pustka, że jest bez życia.Przybrał kupiecką minę, za którą mogło się kryć wszystko, zapytywał, jakie też wrażenie wywarł na mnie styl pracy Donitza.Byłem całkowicie przekonany, że jego zainteresowanie nie dotyczy samej osoby Donitza, lecz problemu następcy Hitlera.Jeszcze dzisiaj sądzę, że z tą smutną spuścizną, która miała mu niespodziewanie przypaść, Donitz poradził sobie mądrzej, bardziej godnie i przezornie, niż uczyniłby to Bormann lub Himmler.Podzieliłem się z Hitlerem swoimi pozytywnymi spostrzeżeniami, upiększając niekiedy relację szczegółami, które musiały przypaść mu do gustu.Ale pomny dawnych doświadczeń, nie próbowałem opowiadać się za Donitzem, gdyż mogłem wywołać przeciwny zamierzonemu skutek.Hitler zapytał mnie wprost: „Jak pan sądzi? Czy mam pozostać tutaj, czy też polecieć do Berchtesgaden? Jodl powiedział mi, że jeszcze do jutra jest na to czas".Nie namyślając się, poradziłem mu, abypozostał w Berlinie.Cóż chciałby jeszcze robić w Obersalzbergu? Gdy padnie Berlin, walka i tak się już skończy.„Myślę, że będzie lepiej, jeżeli dokona pan swojego życia jako fuhrer - skoro tak już być musi - tutaj w stolicy, a nie w swym domu weekendowym".Znów byłem przejęty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl