[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podczas gdy każdy członek wspólnoty Chechło noszący M-wzmacniacz, miał prawo wejść do centrum rozdawnictwa i zgodnie z komunalnym sumieniem wybrać, co tylko mu potrzebne, Ślimak jeden jedyny musiał płacić kartkami uzyskanymi za dostarczanie do punktu skupu rzepaku, którym obsiał swój areał.Trzeba przyznać, że ze względu na gospodarczą blokadę KPN-u rzepak - niezbędny do produkcji oleju napędowego do turbolotów - miał przyzwoitą cenę stu PSU za kwintal; tak więc na krawędzi nędzy, ale jakoś tam gospodarczy skansen Ślimaka mógł egzystować.Kontrolerów PSL-u, co kwartał wizytujących zagrodę odszczepieńca, dziwiło tylko osobliwe hobby gospodarza.Ślimak od półtora roku hodował trzy świnie i krowę.Zawsze podczas kontroli zwierzęta wyglądały na zadbane, chodziły wolno po podwórku, a na szyjach miały kolorowe kokardy.Nie było się do czego przyczepić.Ślimak rutynowo podpisywał oświadczenie, że uznaje w zwierzętach godnego szacunku brata z innego gatunku oraz że zobowiązuje się do opieki nad hodowanymi zwierzętami bez wymuszania na nich jakichkolwiek świadczeń niezgodnych z ich wolą.No i właśnie dzisiaj rano, 15 lipca 2006 roku Roman widział na własne oczy dowód rzeczowy łamania tych zobowiązań.Ale czy informując PSL o tym nieszczęsnym kubku mleka, nie naraża Julii na fizyczną przemoc ze strony ojca, czy nie naraża zaufania i miłości ukochanej na zagładę? A z drugiej strony dobro krowy, u której pod Ślimakową presją pękają żywe komórki w wymieniu.Bijąc się z myślami, Roman zeskoczył z wieży i ciągnąc nogę za nogą, powlókł się w kierunku domu.Było już prawie całkiem ciemno i Roman odruchowo wzdrygnął się, wchodząc na główną drogę, kiedy tuż pod samymi nogami przemknął mu jakiś nieregularny kształt.Kształt wyhamował dwadzieścia metrów dalej i obejrzał się.Mózg Romana, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, przypasował kształt do właściwego wzorca i szesnastoletnie serce ze stu osiemdziesięciu uderzeń na minutę zeszło z powrotem na sześćdziesiąt cztery.- Wrzodak dobry pieseczek, chodź tu, malutki, co ty tam niesiesz, co piesku, Wrzodaczku, no chodź, nie bój się.- Wrzodak, średniej wielkości prawie już dziesięcioletni kundelek został tak niezbyt ładnie nazwany przez mieszkańców Chechła bynajmniej nie ze względu na dermatologiczne zmiany na skórze.Piesek, mimo że bezpański, liszajów żadnych nie miał, za to wyróżniał się spośród innych wioskowych kundli wyjątkowo jazgotliwym szczekiem.Prawie dziesięć lat temu któryś z rolników, słuchając w Radiu Maryja bezpośredniej transmisji z wystąpienia Zygmunta Wrzodaka, nie dosłyszawszy (przez dobiegające zza okna psie ujadanie), jaki cel miały „różowe hieny polityczne z KOR-u, żerując na robotnikach, Kościele i Ojczyźnie”, postanowił uciszyć psa szczekającego głośniej niż nastawione na cały regulator Radio Maryja.Otworzył okno i pół Chechła usłyszało stek niewybrednych epitetów, zakończonych odruchowo sformułowaniem: „Spierdalaj stąd, hieno jedna, szczekliwy Wrzodaku ty”.Na psa obelga nie podziałała, dopiero oberwawszy kapciem, świeżo ochrzczony Wrzodak podkulił ogon i ze skowytem podreptał ujadać gdzie indziej.- Wrzodak, co ty masz w tym pysku, chodź tu, no masz kijek - Roman widział, że pies ma w zębach jakąś torbę.- Nie ruszaj się, malutki, dobry Wrzodaczek.- Pies stał na środku drogi i ani drgnął, więc Roman powoli, krok za krokiem zbliżał się do niego.- Wrzodak, aport - Roman zaskoczył psa nagłą komendą i rzuceniem kija, co było zawsze dla Wrzodaka sygnałem do wyśmienitej zabawy.Pies dał się nabrać.Puścił torbę i pomknął w kierunku kija, który upadł w krzaki.Roman spokojnie podszedł do leżącej na drodze torby.To nie była jednak torba, a ucho od torby nie było uchem plastikowym, tylko skórzanym świńskim uchem sterczącym z rozpłatanego na pół świńskiego łba.Zwisające krwawe farfocle świadczyły o tym, że Wrzodak zdążył już się nieco posilić, równa krawędź przepołowionej czaszki świadczyła o użyciu potężnego masarskiego topora.Roman w tym wypadku nie miał już wątpliwości - trzeba koniecznie zawiadomić PSL.Zanim Wrzodak wrócił, niosąc kij w spienionym pysku, Roman, tłumiąc mdłości, złapał za wymamlane przez psa ucho dowodu rzeczowego i ruszył szybkim krokiem w kierunku Chechła.Jeśli to świnia Ślimaka, to wstrząsy elektryczne go nie miną.Wczoraj wydojona krowa, dzisiaj niewinna świnia, a jutro.- Roman nawet w myślach nie śmiał wypowiedzieć imienia swojej ukochanej.***-.czym jest człowiek? - wybitny ideolog postewolu-cjonizmu komunalnego, profesor Marek Hehłak (nominacja profesorska 16 stycznia 2005 roku) rozejrzał się po licznie zgromadzonych w sali Audytorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego słuchaczach, jakby szukał wśród nich geniusza zdolnego jednym zdaniem odpowiedź na to pytanie.Sala jednak tylko pokasływała wyczekująco.Również obiektyw kamery telewizji komunalnej, rejestrującej cały cykl wykładów, nie miał zdania na temat człowieczeństwa człowieka.Profesor odwiesił głos - Arystoteles ujął to tak „Dwunogie zwierzę o nagiej skórze i płaskich paznokciach”.Ale już współcześni zarzucali Arystotelesowi, że do tej definicji pasuje również oskubany kogut z rozklepanymi młotkiem pazurami.Przepraszam państwa, jeśli coś w tej filozoficznej anegdocie przekręciłem lub dodałem, ale nie jestem filozofem, tylko socjobiologiem.Skoro nie tak łatwo zdefiniować, czym jest człowiek, może łatwiej ustalić, czym nie jest.Czy człowiek jest istotą posiadającą ogon?Czy człowiek jest istotą posiadającą gęste futro?Czy człowiek jest istotą posiadającą skrzela?Czy człowiek jest istotą wyposażoną w oczy umieszczone po bokach głowy?Głupie pytania prawda? Aż się chce wykrzyknąć w moim kierunku: „Kretynie, oczywiście, że nie!” To prawda, że nie, ale nieprawda, że oczywiście, ponieważ istotą posiadającą oczy po bokach głowy, długi ogon, gęste futro i zawiązki rybich skrzeli, taką istotą jest płód ludzki, proszę Państwa.Wszyscy przecież znamy prawo biogenetyczne sformułowane przez wielkiego XIX-wiecznego biologa i filozofa niemieckiego, Ernesta Haeckla.- Marek Hehłak znów rzucił okiem na salę, tym razem jakby w poszukiwaniu przeczących gestów [ Pobierz całość w formacie PDF ]