[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O wiele za szybko, jak na potrzeby zakładników, ale Ryder wykorzystał je maksymalnie.Z właściwą sobie gościnnością Morro częstował każdego z zakładników drinkiem, uprzedzając, że spotkanie będzie krótkie.Oczywiście, wszystkich najbardziej interesował Hillary, który ze znużoną miną, ale czarująco zdeklasował wszystkich prezydentów razem wziętych.Morro nie odstępował go ani na krok.Nawet przerażający potwór okazał swe ludzkie oblicze - nie każdy ma okazję przedstawić swoim gościom prezydenta.Ryder kręcił się ze szklaneczką w dłoni, zamieniając z każdym kogo spotkał, po kilka słów.Szóstej czy siódmej osobie, z którą tak gadał, zadał wreszcie prawdziwe pytanie: - Doktor Healey? - Tak.Skąd pan wie.Ryder nie odpowiedział.W swoim życiu przyglądał się zbyt wielu zdjęciom przez zbyt długi czas.- Czy potrafi pan zachować kamienną twarz? Healey spojrzał na niego, zachowując kamienną twarz.- Tak.- Nazywam się Ryder.- Tak? - Healey uśmiechnął się do kelnera, dolewającego do jego szklanki trochę alkoholu.- Gdzie jest przycisk? Przełącznik? - Na prawo.Winda.Cztery pokoje.W ostatnim.Ryder oddalił się, porozmawiał z jedną czy dwoma innymi osobami.Potem znów podszedł do Healeya.- Nikomu ani słowa.Nawet Susan - wiedział, żezastrzeżenie uwiarygodni go ponad wszelką wątpliwość: - Ostatni pokój? - Mała kabinka.W niej stalowe drzwi.On ma klucz.Przycisk jest w środku.- Strażnicy? - Czterech lub sześciu na dziedzińcu.Ryder odszedł i usiadł.Healey zjawił się obok.- Przy wyjściu z windy są schody - Ryder nawet nie podniósł głowy.Przyglądał się synowi, który zachowywał się wspaniale, jak prawdziwy lekarz.Nie odstępował na krok Muldoona i ani razu nie spojrzał na matkę czy siostrę.Zasługuje, pomyślał Ryder, na awans na sierżanta - co najmniej.Nawet nie przyszło mu do głowy pomyśleć o własnej przyszłości.Dwie minuty później Morro grzecznie przerwał spotkanie.Zakładnicy posłusznie wyszli.Ani Susan, ani Peggy nawet nie spojrzały na Rydera czy Jeffa.- Wybaczcie mi, panowie - Morro wstał.- Muszą przeprowadzić z prezydentem krótką prywatną rozmowę.Zapewniam was, że to potrwa tylko kilka minut.Rozejrzał się dookoła.W pobliżu było trzech strażników uzbrojonych w ingramy i dwóch kelnerów, którzy mieli ukryte pistolety.Ostrożność została posunięta aż do przesady, ale dzięki niej Morro przeżył wszystkie te długie i niebezpieczne lata.- Chodź z nami, Abrahamie - powiedział.Wyszli na korytarz.Po chwili znaleźli się w małym pokoju, tak pustym, że prawie ponurym - stał tam tylko stół i kilka krzeseł.- Przyszliśmy tutaj rozmawiać o dużych pieniądzach, panie prezydencie.- Jest pan zadziwiająco - Hillary westchnął - choć nieco denerwująco szczery.- Czy chce mi pan powiedzieć, że nie ma jużtej cudownej whisky? - Niech Bóg - a raczej powinienem powiedzieć - Allach chroni nas przed najmniejszym nietaktem wobec lidera.Wspomniał pan niedawno o rzeczach nieuniknionych.Zresztą, nieważne.Tylko nieprzeciętny umysł akceptuje rzeczy nieuniknione.Morro milczał.Do pokoju wszedł Dubois i postawił na stole szklanki.Poszedł po butelkę - Glenfiddicha, oczywiście.Morro przyglądał się w milczeniu, jak Dubois napełnia szklanki, a potem uniósł swoją.Nie miał to jednak być toast.- Jaka jest pańska propozycja? - spytał prezydenta.- Zaraz zrozumiecie, dlaczego chciałem rozmawiać w cztery oczy.Ja, prezydent Stanów Zjednoczonych, czuję się, jakbym sprzedawał Stany Zjednoczone.Dziesięć miliardów dolarów.- Wypijmy za to.Ryder ze szklanką w dłoni krążył powoli po pokoju.Drugą ręką, schowaną w kieszeni marynarki, nacisnął - zgodnie z instrukcją - sześć razy przycisk długopisu.Za szóstym razem wkład wypadł.Harlinson stał tuż obok jednego z kelnerów.Greenshaw właśnie zamówił następnego drinka.Muldoon, czyli Ludwig Johnson, był odwrócony tyłem do wszystkich.Zadrżał i wydał z siebie dziwne jęki.Jeff pochylił się nad nim, sprawdził puls i przyłożył stetoskop do serca.Można było dostrzec, że twarz Jeffa staje się pełna napięcia.Zdjął z niego marynarkę, rozpiął wielką kamizelkę i zaczął robić coś, czego żaden ze strażników nie mógł dojrzeć.- Co się dzieje? - zapytał jeden z nich.- Cicho! - Jeff był lakoniczny.- Jest bardzo chory.Robię mu masaż serca - spojrzałna Bonna.- Proszę mu unieść plecy.Bonn pochylił się, aby to zrobić, i w tym momencie dało się słyszeć ciche skrzypnięcie.Ryder zaklął w myślach.Zamki z plastiku miały być podobno bezgłośne.Strażnik, który zadał Jeffowi to pytanie, zrobił krok do przodu.Na jego twarzy pojawiła się podejrzliwość i niepewność.- Co to było? Najbliższy strażnik znajdował się zaledwie metr od Rydera.Z takiej odległości, nawet używając długopisu, nie można było spudłować.Strażnik wydał z siebie jakieś dziwne westchnienie, zachwiał się i upadł na podłogę.Dwaj pozostali strażnicy odwrócili się i patrzyli z niedowierzaniem.Przez trzy sekundy przyglądali się koledze, co było śmiesznie długim czasem dla Myrona Bonna, luminarza prawa z więzienia Donnemara, aby strzelić im w serca ze smitha_wessona z tłumikiem.W tym samym czasie Greenshaw trzepnął kelnera, pochylającego się nad nim z drinkiem, a Harlinson uczynił to samo z kelnerem, który stał przed nim.Johnson nosił pod koszulą podwójny gorset zapinany na rzepy.Pod nim, w miejscu gdzie powinna się znajdować dolna część brzucha, znajdowała się warstwa gumy kauczukowej, gruba prawie na trzydzieści centymetrów [ Pobierz całość w formacie PDF ]