[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A nawet i to nie byłoby konieczne - napastnicy mogli się wycofać, zawalić wejście kamieniami i wrócić spokojnie do domu.Klnąc w duchu, Bowman ruszył do przodu na czworakach.W pierwszej chwili pomyślał, że jasność w głębi tunelu to tylko wytwór wyobraźni, ale gdy dotarło do niego, że ma przed sobą zakręt, za którym jest wyjście, zrozumiał, że nie wszystko jeszcze stracone.Przecisnął się z trudem i w nagrodę ujrzał przed sobą kawałek nieba usianego gwiazdami.Tunel niespodziewanie zmienił się w jaskinię.Była wprawdzie niska, bo Bowman nie mógł się jeszcze wyprostować, a do tego zaledwie dwa metry od wejścia jej krawędź gwałtownie się urywała, ale była to jednak jaskinia.Podczołgał się do brzegu skały i spojrzał w dół.Natychmiast tego pożałował - poniżej było kilkusetmetrowe pionowe zbocze, u stóp którego rozciągała się równina z rzędami drzew oliwnych, wyglądających z tej odległości jak krzaczki.Bowman wychylił się jeszcze bardziej i spojrzał w górę - szczyt znajdował się zaledwie sześć metrów wyżej, ale było to sześć metrów gładkiej skały, bez oparcia dla dłoni czy stóp.Spojrzał w prawo - wreszcie jakaś szansa.Co prawda ta ścieżka zniechęciłaby nawet górskiego kozła, ale zaczynała się zaledwie metr pod otworem jaskini i choć niebezpieczna, prowadziła na sam szczyt.Kozioł mógłby zrezygnować z tej samobójczej szansy, gdyż nie był kozłem ofiarnym, lecz Bowman niestety rum był.Nic więc dziwnego, że nie ociągając się wygramolił się na zewnątrz i wymacawszy stopami ścieżkę, zaczął mozolnie posuwać się nią w górę.Poruszał się powoli z rozpostartymi ramionami i twarzą przylepioną do skały.Nie szukał dodatkowego oparcia, bo go tam nie było, ale nie będąc alpinistą, nie czuł się pewnie na tej wysokości.Bał się, że gdy spojrzy w dół, odpadnie od ściany i roztrzaska się w oliwnym gaju.Dla wytrawnego alpinisty mógłby to być jedynie miły niedzielny spacer, ale dla Bowmana było to najbardziej przerażające doświadczenie w życiu.Dwukrotnie osunęła mu się noga, wywołując minilawinę.Po dwóch minutach trwających niczym wieczność, wydostał się na szczyt, zlany potem i trzęsący się jak liść na jesiennym wietrze.Z ulgą zwalił się na ziemię.Znalazł się wreszcie na bezpiecznej terra firma, gdzie był w stanie skutecznie działać.Po chwili wyjrzał na dół = nie było tam nikogo.Cyganie mogli się zatrzymać z rozmaitych powodów: wybrali nie ten otwór, obawiali się , że ukrył się w mroku tunelu, cokolwiek.Zamiast tracić czas na bezsensowne rozważania, należało znależć sposób, by zejść na dół.Powinien się pospieszyć z kilku powodów.Po pierwsze, jeśli nie istniała inna droga niż ta, którą tu wszedł, to wiedział, że za żadne skarby nie przejdzie nią jeszcze raz.Woli już tu umrzeć z wycieńczenia i stać się pokarmem dla myszołowów, jeśli jakieś żyją w tych okolicach.Pod drugie, gdyby znalazł jakieś przejście, należało zbadać, czy Cyganie już mu go nie odcięli.A po trzecie, należało się spieszyć, gdyż mogli po prostu zostawić go w spokoju, sądząc, że runął gdzieś ze skały, i pójść rozprawić się z Cecile Dubois, którą najwyraźniej uważali za współwinną.Przeszedł jakieś dziesięć metrów po płaskim wapiennym wierzchołku, położył się na brzuchu i wyjrzał ponad krawędzią.Odetchnął z ulgą - droga ucieczki istniała.Dostrzegł strome zbocze, stopniowo przechodzące w obszar pełen olbrzymich głazów, za którym rozciągał się płaskowyż Les Baux.Teren nie był zbyt łatwy, ale możliwy do przebycia.Gdy wrócił na miejsce, usłyszał głosy, ciche co prawda, ale mógł rozróżnić słowa.--~ To czyste szaleństwo! - mówił Hoval, a Bowman po raz pierwszy całkowicie się z nim zgadzał.-- I kto to mówi? Góral z Wysokich Tatr? - zdziwił się Ferenc.- Jeśli on tędy przeszedł, to nam też się uda.Wiecie, że jeśli go nie zabijemy, to wszystko diabli wezmą.Bowman wyjrzał ostrożnie - w wylocie jaskini dostrzegł głowy wszystkich trzech.- Nie podoba mi się to całe zabijanie - stwierdził Koscis, próbując odwlec decyzję.- Skrupuły mogłeś mieć wcześniej - parsknął Ferenc.- Rozkazy ojca są wyraźne - nie możemy mu się pokazać na oczy, dopóki ten @acet żyje.Hoval z niechęcią skinął głową i ostrożnie wygramolił się na ścieżkę.Zastygł nieruchomo i dopiero po chwili rozpoczął powolne przesuwanie się ku szczytowi.Bowman wstał i rozejrzał się; na szczęście wokół leżało kilka sporych kamieni.Wybrał najodpowiedniejszy, ważący ponad dwadzieścia kilogramów, trzymając go na wysokości piersi, podszedł do krawędzi.Hoval był znacznie lepszym taternikiem niż on, gdyż poruszał się co najmniej dwukrotnie szybciej.Ferenc i Koscis obserwował swego kompana z niepokojem i najwyraźniej niezbyt się palili do pójścia w jego ślady.Bowman odczekał, aż Cygan znajdzie się bezpośrednio pod nim, i wypuścił kamień z rąk; nie czuł przy tym nawet cienia żalu - Hoval już wcześniej chciał go zabić, a teraz miał zamiar jeszcze raz spróbować.Odłam skalny spadł na głowę i ramiona Cygana, który nie wydał żadnego dźwięku, ani wtedy gdy odpadał od ściany, ani gdy leciał ku oliwnym plantacjom.Być może był martwy, zanim zaczął spadać.Na górę nie dotarł także żaden odgłos uderzenia o ziemię ciała czy skały.I Hoval, i kamień po prostu zniknęli bezgłośnie w mroku.Tymczasem Bowman przyjrzał się pozostałym prześladowcom; ichtwarze wyrażały jedynie osłupienie, bo katastrofa nie dociera natychmiast do ludzkiej świadomo§ci.Pierwszy zrozumiał, co się stało, Ferenc.Z twarzą wykrzywioną wściekłością sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, wyszarpnął pistolet i kierując lufę ku górze, nacisnął spust.Wiedział, że Bowman tam jest, choć nie mógł go dostrzec.Strzał był wyłącznie próbą rozładowania wściekłości, jaka go ogarnęła.Jednak nawet strzelając na oślep, można czasem trafić, toteż Bowman czym prędzej wycofał się na środek szczytu.Broń palna stwarzała zupełnie nową sytuację, której nie brał pod uwagę.Wydawało mu się, że Cyganie tak chętnie posługujący się w walce nożem, będą chcieli załatwić go po cichu [ Pobierz całość w formacie PDF ]