[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego spojrzenie spoczęło na obcej twarzy, a potem ześliznęło się na dziecko, które trzymała w ramionach.Karmiła je, jak niemowlaka, przyciskając do piersi.Nigdy w życiu nie widział takiej kreatury.Zbierało mu się na mdłości.Widok dziewczyny karmiącej piersią był wystarczającą niespodzianką, ale karmienie w ten sposób takiego czegoś - właściwie nie wiadomo, jak to określić: ani człowiek, ani zwierzę - przewyższało odporność jego żołądka.- Na Chrystusa! Co to jest?.Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się czule.Dziecko nadal ssało jej pierś.Garveya doprowadzało to do szału.Ignorując protesty dziewczyny, wyrwał potworka z jej objęć, z całej siły rzucił nim o ścianę i z obrzydzeniem wytarł ręce w spodnie.Dziecko krzyknęło uderzając o kafelki i umilkło niemal natychmiast.Matka podbiegła i wzięła w ramiona bezkostne, roztrzaskane ciało.Gdzieś w sąsiedztwie rozległ się ryk.Garvey nie miał wątpliwości co do jego znaczenia.Coś odpowiedziało na śmiertelny krzyk dziecka i coraz głośniejszy szloch matki.Przeraził się.Cudowny sen zmienił się w koszmar.Przypomniał sobie krwawe sceny z horrorów, potwora rozszarpującego swą ofiarę Potem stwierdził, że ponosi go fantazja, ale kiedy ryk powtórzył się raz i drugi - Garvey rzucił się do ucieczki.Stracił orientację.Biegł z jednego korytarza w drugi i nie mógł znaleźć właściwego.Wszystkie wyglądały podobnie: takie same kafelki, taki sam mrok, a każdy z nich prowadził z powrotem do izby.Ogarnęła go panika.Był sam i coś czyhało na niego w ciemności.To Coloqhoun był odpowiedzialny za tę mękę! Garvey przysięgał, że jeśli się stąd wydostanie, osobiście połamie mu wszystkie kości.Powtarzał to sobie w kółko, jakby w ten sposób chciał rozładować strach.Nagle zdał sobie sprawę, że zamiast oddalać się od izby, wciąż wraca do punktu wyjścia.Dziecko leżało na podłodze - martwe i porzucone - a jego matka zniknęła.Garvey zatrzymał się i zaczął rozważać swoją sytuację.Jeśli cofnie się korytarzem, którym właśnie przyszedł, to znowu się zgubi.Jeśli pójdzie prosto, przez izbę, w stronę światła, może rozwiąże ten węzeł gordyjski i odnajdzie właściwą drogę.Nie miał czasu do stracenia.Szybkim krokiem przeszedł przez izbę do drzwi na przeciwległej ścianie.Na końcu korytarza znalazł kolejne drzwi, a za nimi otwartą przestrzeń.Basen! Na pewno basen!W pomieszczeniu panował jeszcze większy upał.Garvey czuł, że krew uderza mu do głowy.Skronie przeszył mu tępy ból.Duży basen nie był wyschnięty, jak mniejszy.Prawie po brzegi wypełniała go - nie czysta woda, lecz pieniąca się maź, która bulgotała pod wpływem temperatury.To ona była źródłem światła.Jej powierzchnia fosforyzowała, zabarwiając wszystko - kafelki, trampolinę, szatnie, natryski i - niewątpliwie - j jego również.Rozejrzał się.Nigdzie ani śladu kobiety, a jego sytuacja nie uległa zmianie.Szedł od jednych drzwi do drugich, ale wszystkie były zamknięte.Kafelki pokrywała śliska maź.Przyjrzał się jej, lecz w mdłym świetle trudno było określić, co to może być i jakiego jest koloru.Obejrzał się na basen - ciekawość okazała się silniejsza niż strach.Coś zawirowało pod powierzchnią półpłynnej mazi i dziwny cień zamajaczył w ciemności.Garvey pomyślał o potworku, którego zabił, o jego bezkształtnym, oślizłym ciele.Czyżby spotkał następnego? Znów coś zabulgotało i cień znikł.Zdenerwowany odwrócił się i stwierdził, że nie jest sam.Nie wiadomo skąd zjawiły się trzy dziewczyny i szły w jego stronę.W jednej z nich rozpoznał tę, którą widział za pierwszym razem.W przeciwieństwie do sióstr, ubrana była w sukienkę ekstrawagancko prze- j pasaną sznurem.Jedną pierś miała obnażoną.Podchodząc bliżej, patrzyła na niego śmiało.W momencie pojawienia się trzech piękności zawartość basenu zawrzała, jakby jego mieszkańcy usiłowali wyjść im na spotkanie.Garvey zauważył pod powierzchnią trzy czy cztery rozdrażnione, bezkształtne stwory.Wahał się między instynktowną chęcią ucieczki a pragnieniem ujrzenia, co kryje się w basenie.Spojrzał na drzwi oddalone o dziesięć jardów.Bez trudu pokonałby tę odległość kilkoma susami.Mógł pobiec chłodnym korytarzem i zawołać Chandamana, który musiałby go usłyszeć - tego był pewny.Dziewczyny stały zaledwie kilka stóp od niego.Odpowiadał na ich spojrzenia.Pożądanie, przez które się tu znalazł, wygasło.Nie pragnął już piersi tych kreatur, ani tego, co kryło się między ich gładkimi udami.Te kobiety nie były tym, na co wyglądały.Ich spokój nie był uległością, lecz narkotycznym transem.Ich nagość nie była zmysłowa, lecz odrażająco obojętna i odbierał ją jako obelgę.Nawet ich młodość, aksamitna skóra i błyszczące włosy - nawet to było, w pewnym sensie, zepsute.Kiedy dziewczyna w skąpej sukience zbliżyła się i dotknęła jego zlanej potem twarzy, jęknął z obrzydzeniem, jakby była oślizłą żmiją.Reakcja Garveya nie zniechęciła jej.Zbliżyła się jeszcze bardziej, patrząc mu w oczy.Nie pachniała perfumami, jak jego kochanka.W nozdrza uderzył go odurzający, naturalny zapach skóry.Stał jak sparaliżowany, napotykając jej spojrzenie, gdy całowała go w policzek i owijała sznur wokół jego szyi.Jerry przez cały dzień, w półgodzinnych odstępach, wydzwaniał do biura Garveya.Najpierw poinformowano go, że wyszedł i prawdopodobnie wróci dopiero późnym popołudniem.Z biegiem czasu wiadomość zmieniała się, aż w końcu usłyszał, że w ogóle nie będzie go już dziś w biurze.- Pan Garvey źle się czuł - powiedziała sekretarka - i poszedł do domu odpocząć.Proszę zadzwonić jutro.Jerry zostawił wiadomość, że zdobył plan pływalni i chciałby spotkać się z panem Garveyem w celu przedyskutowania sprawy.Późnym popołudniem zadzwoniła Carole.- Może wyjdziemy gdzieś wieczorem? - zaproponowała.- Co powiesz na kino?- Co chciałabyś obejrzeć? - zapytał.- Jeszcze nie wiem.Nie zastanawiałam się nad tym.Pomyślimy wieczorem, zgoda?Ostatecznie poszli na francuski film, który, zgodnie z przypuszczeniami Jerry'ego, był kompletnie bez sensu.Składał się z serii nie związanych ze sobą dialogów między bohaterami dyskutującymi o swych porażkach i marzeniach.W rezultacie wyszedł śmiertelnie znudzony.- Nie podobał ci się.- Nie za bardzo.Flaki z olejem.- I żadnej akcji.- Żadnej akcji.Uśmiechnęła się do siebie.- Co w tym śmiesznego?- Nic.- Nie mów, że nic.Wzruszyła ramionami.- Po prostu uśmiecham się.Nie mogę?- Jezu! Każdy z tych dialogów powinien mieć podtytuł.Szli w dół Oxford Street.- Chcesz coś zjeść? - zapytał, gdy doszli do krzyżówki z Poland Street.- Możemy wstąpić do Czerwonego Fortu.- Nie, dziękuję.Nie znoszę późnych posiłków.- Na Chrystusa! Nie sprzeczajmy się o ten nędzny film.- Kto się sprzecza?- Jesteś bliska ataku szału.- To nic nowego przy naszym trybie życia - odpowiedziała.Jej twarz oblała się purpurą.- Dziś rano powiedziałaś.- Co?- Że nie powinniśmy niszczyć.- To było rano - mruknęła, a po chwili dodała: - Nikt cię nie obchodzi, Jerry.Ani ja, ani nikt inny.Spojrzała na niego prawie wyzywająco.Wyglądała na bardzo zadowoloną, gdy stał zaszokowany i nie wiedział, co powiedzieć.- Dobranoc.- rzuciła krótko i odeszła.Patrzył za nią, walcząc z chęcią zawołania jej.Sam nie wiedział, co go powstrzymywało.Z przerażeniem pomyślał o pustym i zimnym łóżku, o kolejnej samotnej nocy.- Carole!Nie odwróciła się, nawet nie zwolniła kroku.Musiał ją dogonić.Uświadomił sobie, że ta scena może być początkiem rozpadu ich związku [ Pobierz całość w formacie PDF ]