[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marianna wróciła do schowka, w którym Vania dalej spała zzaciśniętymi pięściami.Położyła się koło niej, odczuwając ulgę, żepowierzyła zadanie odszukania Jasona komuś wystarczającowpływowemu.Starała się zapomnieć o grożącym jej tajemniczymniebezpieczeństwie.Miała przed sobą trzydzieści sześć godzin.Tymrazem zasnęła głębokim, spokojnym snem.Obudziły ją fanfary.Gdy otworzyła oczy, w świetle świec, światłodzienne bowiem nic docierało do składziku, ujrzała Vanię usiłującą niebez trudu wbić się w zbyt obcisłą czarną sukienkę, bardziej jednakodpowiednią do tego, co działo się wokół, a przede wszystkim mniejrzucającą się w oczy niż strój antycznej królowej.Nie przebiegało towszakże bez trudu: zaczepiła się o pasek, który zapomniała odwiązać.Zpiewaczka pięknie klęła w wielu językach jednocześnie.Marianna pośpieszyła jej na pomoc i wyzwoliła ją, rozwiązując węzełi obciągając sukienkę.- Dziękuję! - westchnęła czerwona z wysiłku i potargana Vania,wynurzając się z kreacji, która zaczynała ją uciskać.Ten elegancki strójzawdzięczam szczodrobliwości naszego gospodarza, który mi goniedawno przyniósł.Jest to zapewne dar jakiejś miłosiernej damy.choćznowu nie aż tak znowu miłosiernej, by ofiarować sukienkę nie używaną- dorzuciła, strojąc miny.- Nie podobają mi się wcale jej perfumy.aniteż zapach, który mają ukryć.Sen i maść Vani poczyniły cuda.Ramię Marianny było ociężałe, leczbolało o wiele mniej, była też pewna, że nie ma już gorączki.- Która godzina? - zapytała.- Nie mam pojęcia.Mój zegarek pozostał w teatrze, a jazapomniałam zapytać o to księdza.Ksiądz pojawił się w tej samej chwili, niosąc tacę, na której leżałykromki czarnego chleba i parowały filiżanki herbaty ze śmietanką.- Jest południe - powiedział.- To, niestety, wszystko, czym mogępanie poczęstować.Proszę mi wybaczyć!392RS- Ależ padrel Nawet najpiękniejsza kobieta świata nie może daćwięcej, niż sama posiada! - powiedziała nierozważnie Vania.Lecz księdza najwyrazniej to porównanie nie zaskoczyło, aśpiewaczka szybko zmieniła temat, pytając o dochodzące od pewnejchwili dzwięki fanfar.- A cóż miałoby to być? - westchnął ksiądz, wzruszając ramionami.-To armia Bonapartego wkracza do Moskwy.Słowo Bonaparte Marianna zrozumiała lepiej niż długie przemowy.Jeszcze jeden, którego sercu cesarz nie był bliski! Nic zresztą dziwnego,skoro odwieczny spiskowiec Gauthier de Chazay zatrzymał się właśnie uniego.Uśmiechnęła się jednak do niego z wdzięcznością:- Nie będziemy się już księdzu narzucać - rzekła.- Jeżeli Francuzinadchodzą, nie mamy się czego obawiać.W pośpiechu przełknęły śniadanie, podziękowały księdzu zagościnność i opuściły kościół, a kapłan nie uczynił nic, by je zatrzymać.Marianna chciała teraz, nie wiadomo dlaczego, oddalić się jaknajszybciej od tego domu, w którym zaczęła dopatrywać się kryjówkispiskowców.Wychodząc, nie spotkała nikogo, co nasunęło jej przeświadczenie, żenikt spośród znajdujących się tam uciekinierów nie miał ochotyprzyglądać się nadejściu rodaków.Vania odniosła zresztą podobnewrażenie:- Ksiądz Surugue jest niewątpliwie dzielnym człowiekiem -powiedziała - lecz zastanawiam się, czy nie miesza się do polityki.Chciałabym też zobaczyć ludzi, którzy u niego byli.Na przykład jegokościelny wydał mi się bardzo dziwny.Marianna nie mogła powstrzymać śmiechu.- Mnie też - powiedziała szczerze.- Przyznaję, że nigdy jeszcze niewidziałam takiego kościelnego.Wyszły na ulicę.Piękne słońce wyjrzało po nocnej burzy, którapozostawiła wielkie kałuże, połamane gałęzie i potłuczone doniczki.Wokolicach kościoła nie było żywej duszy.393RS- Chodzmy na Plac Czerwony - zaproponowała Vania.- Leży wsercu Moskwy i tam też podaży wojsko.Wyobrażam sobie, że cesarzbędzie chciał obrać kwaterę na Kremlu.Idąc prawie pustymi ulicami, jeżeli nie liczyć sylwetek pojawiającychsię z rzadka tu i ówdzie na progu drzwi lub w oknie, obie kobiety dotarłynad brzeg Moskwy i wzdłuż niej do placu Gubernialnego.Dopierowtedy spostrzegły, że zostały tylko dwa mosty.Osiem pozostałychwysadzono w nocy w powietrze, a ich zniszczone fragmenty leżały wrzece.Dziwne było to opuszczone miasto, bez śladu życia, jak wymarłe.Niedochodził żaden dzwięk, poza grą coraz bliższych trąbek, a w oddalihukiem armat i werbli.Wrażenie było nieprzyjemne, przytłaczające,więc obie przyjaciółki, szczęśliwe, że znalazły się na nowo na otwartejprzestrzeni i że Marianna może iść bez większego trudu, szybkoprzestały mówić o swych odczuciach i kroczyły obok siebie wmilczeniu.Ogromny Plac Czerwony ukazał im się wraz z dwoma maruderamiarmii rosyjskiej klęczącymi w pobliżu zadziwiającej czerwonej,niebieskiej i złotej kompozycji cerkwi Wasyla Błogosławionego orazkilku błąkających się wołów, zaskoczonych zapewne niespodziewanieodzyskaną wolnością.Lecz na blankach Kremla pojawiały się niepokojące postaci, któreprzypominały Mariannie poprzednią noc.- Nie widzę zbyt wielu Francuzów - szepnęła.- Gdzież oni są?Słychać ich, ale nie widać!- Jak to nie! - wykrzyknęła śpiewaczka, która zbliżyła się do rzeki.-Patrz! Przeprawiają się przez bród.Przy zachodnim krańcu Kremla francuski pułk kawalerii rzeczywiściespokojnie przechodził przez Moskwę dość płytką w tym miejscu, gdyżwoda sięgała koniom po pierś.Marianna przechyliła się przez balustradę i szeroko otworzyła oczy:- Francuzi? Jest pani pewna? Nie poznaję ich!Vania zaśmiała się radośnie:394RS- Francuzi? Jeszcze nie! To Wielka Armia! Mój Boże, niech mi paninie mówi, że nie potrafi pani rozpoznać żołnierzy cesarza! Ja znamwszystkie mundury, wszystkie jednostki.Armia! %7łołnierze.to mojapasja.Nigdy nie widziałam nic równie pięknego jak ci mężczyzni!Jej entuzjazm rozbawił Mariannę, która pomyślała, że Vania i drogaFortunata, oprócz zamiłowania do wody różanej, musiały mieć jeszczeinne wspólne zainteresowania, choćby natury wojskowej.- Niech pani spojrzy! - krzyknęła śpiewaczka - już są pierwsi! Tohuzarzy polscy, dziesiąty pułk pułkownika Umińskiego! Dalej widzęułanów pruskich majora Werthera, a tam.to są chyba strzelcywirtemberscy, którzy poprzedzają liczne pułki huzarów francuskich.Tak, to oni! Poznaję ich pióra! Ach! Jakie to wspaniałe znów ichwidzieć! To prawda, że ich nadejście postawiło nas w trudnej sytuacji,ale, na Boga, warto było i niczego nie żałuję.Zafascynowana, porwana żarliwością słów swej towarzyszki,Marianna również nie odrywała wzroku od przejeżdżających przez rzekęwe wzorowym porządku konnych oddziałów.Vania, pochylona obokniej, z dłońmi zaciśniętymi na balustradzie, z szeroko otwartymi oczami,z rozwartymi nozdrzami, prawie tupała z niecierpliwości.Naglewykrzyknęła, wskazując ręką:- Ach! Niech pani patrzy!.Tam, ten jezdziec, który jedzie wzdłużkolumny i przejeżdża przez Moskwę galopem.- Ten mężczyzna w zieleni z białymi piórami prawie tak dużymi jakon sam?- Tak! Ach, poznałabym go pośród tysięcy.To król Neapolu! ToMurat.najpiękniejszy jezdziec cesarstwa!Entuzjazm śpiewaczki przeradzał się w uniesienie, a Marianna niemogła ukryć dyskretnego uśmiechu.Od dawna znała zamiłowanie, jakimszwagier Napoleona darzył wystawne, żeby nie rzec wymyślne ubiory [ Pobierz całość w formacie PDF ]