[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Parking oświetlony był tak rzęsiście, że kiedy znalazła się na wiodącej ku górnemu tarasowi ścieżce, na której nie zainstalowano żadnych latarni, musiała zatrzymać się na chwilę by oczy przywykły do ciemności.Niepewnie weszła w utworzony przez zielone korony rosnących po obu stronach drzew, zwieńczony łukowato żywy tunel.Szczekanie psa gdzieś w oddali sprawiło, że wzdrygnęła się nerwowo i zaczęła niemal biec, wspinając się po ułożonych z podkładów kolejowych schodkach.Słyszała trzask gałęzi i szum wiatru poruszającego koronami sosen.Coraz bardziej zdenerwowana, przypomniała sobie, jak David i Nikki przerazili ją śmiertelnie, wyskakując znienacka w maskach w piwnicy ich domu.To wspomnienie jeszcze zwiększyło jej niepokój.W miejscu, gdzie kończyły się schody, ścieżka przestawała piąć się do góry i zakręcała lekko w lewo.Angela widziała już przed sobą światła górnego parkingu, od którego dzieliło ją zaledwie pięćdziesiąt stóp.Zaczęła się już powoli uspokajać, kiedy nagle z mroku wyłonił się jakiś człowiek.Zaskoczył ją tak, że nie miała nawet szansy pomyśleć o ucieczce.W ręku trzymał uniesioną pałkę.Jego twarz skrywały ciemne narciarskie gogle.Angela cofnęła się gwałtownie, potknęła o wystający korzeń i upadła.Krzyknęła.Mężczyzna rzucił się na nią, zdążyła jednak sturlać się na bok ścieżki.Usłyszała uderzenie pałki o miękką ziemię w miejscu, gdzie jeszcze przed sekundą znajdowała się jej głowa.Gramoląc się niezdarnie, wstała, lecz napastnik nie tracił czasu.Dłonią w rękawiczce chwycił ją za nadgarstek i ponownie uniósł pałkę.Nie myśląc o tym, co robi, Angela zamachnęła się i z całą siłą, na jaką tylko mogła się zdobyć, uderzyła metalową walizeczką w krocze mężczyzny.Napastnik puścił jej rękę i krzycząc z bólu, opadł na kolana.Mając odciętą drogę powrotną do szpitala, Angela wbiegła na górny parking.Przerażenie sprawiło, że poruszała się tak szybko jak nigdy dotąd.Za plecami słyszała biegnącego za nią mężczyznę, nie odważyła się jednak obejrzeć.Kiedy dopadła samochodu, w jej głowie kołatała tylko jedna myśl: strzelba.Upuściła walizeczkę na ziemię i trzęsącymi się rękoma włożyła kluczyk w zamek bagażnika.Pośpiesznie wyjęła broń i otworzyła pudełko z nabojami, pozwalając, by wysypały się na dno bagażnika.Wsunęła jedną z kuł do komory nabojowej.Opierając strzelbę o biodro, odwróciła się gwałtownie, wokół niej było jednak pusto.Mężczyzna wcale jej nie ścigał.To, co słyszała, było jedynie echem jej własnych kroków.- Czy mogłaby pani określić go bardziej szczegółowo? - zapytał Robertson.- „Średniego wzrostu”, tak? To niestety mało dokładna charakterystyka.Jak możecie oczekiwać, że złapiemy tego człowieka, skoro żadna kobieta nie może opisać go lepiej?- Było ciemno - odparła Angela, z trudem hamując wściekłość.- I to wszystko stało się tak szybko.Poza tym miał na twarzy narciarskie gogle.- Co, u diabła, robiła pani pomiędzy tymi drzewami po północy? Do licha, przecież ostrzegaliśmy wszystkie pielęgniarki, żeby były ostrożne.- Nie jestem pielęgniarką - odparła Angela.- Jestem lekarką.- O mój Boże! - Robertson teatralnym gestem załamał ręce.- Sądzi pani, że gwałciciela obchodzi pani profesja?- Chciałam przez to jedynie powiedzieć, że nikt mnie przed niczym nie ostrzegał.Być może pielęgniarki zostały uprzedzone o grożącym im niebezpieczeństwie, ale lekarki nie.- Cóż, powinna pani wiedzieć, jakie to niebezpieczne miejsce.- Czyżby sugerował pan, że ten napad to wyłącznie moja wina? Robertson zignorował jej pytanie.- Jak wyglądała pałka, którą posługiwał się ten mężczyzna? - zapytał.- Nie mam pojęcia.Powiedziałam już, że było ciemno.Policjant potrząsnął głową i spojrzał na swojego partnera.- Mówiłeś, że Bill chwilę wcześniej patrolował to miejsce? - To prawda - przytaknął mężczyzna.- Dziesięć minut wcześniej rutynowo objechał radiowozem obydwa parkingi.- Chryste, sam nie wiem, co robić - westchnął Robertson.Popatrzył na Angelę i wzruszył ramionami.- Gdybyście wy, kobiety, zechciały bardziej z nami współpracować, nie mielibyśmy takich problemów.- Mogę skorzystać z telefonu? - zapytała Angela, ignorując stwierdzenie policjanta.Zadzwoniła do Davida i gdy tylko podniósł słuchawkę, zorientowała się, że spał.Powiedziała mu, że będzie w domu za dziesięć minut.- Która godzina? - zapytał David, po czym, zerknąwszy na zegar, sam odpowiedział sobie na to pytanie: - Święty Boże! Już po pierwszej.Co ty robisz?- Powiem ci, jak wrócę - odparła, odkładając słuchawkę.- Mogę już sobie pójść? - zapytała Robertsona.- Oczywiście - odrzekł policjant.- Gdyby jednak przypomniała pani sobie jakieś nowe szczegóły, proszę natychmiast dać nam znać.Czy mam polecić, żeby odwieziono panią do domu?- Chyba sama sobie poradzę - podziękowała Angela.Dziesięć minut później zatrzymała samochód na podjeździe swego domu i wtuliła się w ramiona czekającego na nią w drzwiach Davida.Jego niepokój - wywołany późną godziną powrotu żony - wzrósł jeszcze, kiedy wysiadła ona z samochodu, trzymając w jednej ręce metalową walizeczkę, w drugiej zaś myśliwską strzelbę.Nie zadając jej jednak żadnych pytań, przez chwilę po prostu obejmował ją mocno, przytulając tak, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby się poruszyć.W końcu Angela odsunęła się od męża, zdjęła pobrudzony płaszcz i wniosła walizeczkę i strzelbę do bawialni.David szedł za nią, ani na moment nie spuszczając wzroku z broni.Kobieta usiadła na kanapie, objęła rękoma kolana i popatrzyła na męża.- Muszę się uspokoić - oświadczyła.- Czy mógłbyś nalać mi kieliszek wina?David natychmiast spełnił jej prośbę.Podając żonie wino, zapytał, czy ma także zrobić jej coś do jedzenia.Angela jednak przecząco pokręciła głową i przymknęła oczy.Spokojnym głosem zaczęła opowiadać mu o mężczyźnie, który napadł na nią na parkingu, szybko jednak straciła panowanie nad sobą i wybuchnęła płaczem.Przez następne pięć minut nie była w stanie wykrztusić choćby jednego słowa.David objął ją ramieniem, powtarzając, że to wszystko jego wina: nie powinien pozwolić jej pracować do tak późna.Upłynęło sporo czasu, nim Angela zdołała się jakoś wziąć w garść.Powstrzymując łzy, opowiedziała mu całe zdarzenie do końca.Kiedy doszła do chwili przyjazdu Robertsona, ponownie ogarnęła ją złość.- Nie rozumiem tego człowieka - wyznała.- Działa mi na nerwy.Zachowywał się tak, jakbym to ja była temu wszystkiemu winna.- Drań z niego - zgodził się David.Angela sięgnęła po metalową walizeczkę i wręczyła ją mężowi.- Nic w tych próbkach nie znalazłam - powiedziała, ocierając łzy.- W mózgu nie było żadnych przerzutów.Odkryłam lekkie zapalenie okołonaczyniowe, ale to nic szczególnego [ Pobierz całość w formacie PDF ]