RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdy zadany przez nią ciosrozbrzmiewał ohydnym echem i sprawiał, że George wyglądałcoraz gorzej.- Laura!- Walcz, piekielny pomiocie, walcz!- Laura, przestań!- Walcz, żebym mogła cię odesłać do mojej matki.Walcz, żebyśmógł jej powiedzieć, że u mnie wszystko w porządku i ma sięwięcej nie wtrącać!Z niezadowoleniem zauważyłam, że włosy Laury były czerwonei przypominały posępnie żarzące się węgle po rozszalałympożarze.Jej oczy miały barwę jesiennej trawy, zielonej, aleumierającej.Znana i lu- biana nastoletnia blondynka o różowych policzkach zniknęła bezśladu.Znalazłam się w jednym pomieszczeniu z córką diabła.- Jezu - mruknęła Cathie, docierając w końcu do piwnicy.- Chciałabym - odpowiedziałam.- Co jej jest?- Ma problemy z rodzicami.- Nie, ja mam problemy z rodzicami.Ona ma nasrane we łbie.- Potem.Laura! - ryknęłam.- Zostaw go natychmiast! I to już, anie za chwilę!- Nie wtrącaj się, Betsy! - odkrzyknęła.Znów uderzyła George'a - mogłam tylko sobie wyobrażać, jakbardzo bolała ją ręka, sądząc po rozcięciu na policzku George'a.Zatoczył się i niemal upadł, ale się nie bronił.- Laura, nie lubię posługiwać się argumentem władzy, ale jestemkrólową, a to mój poddany, więc zabieraj od niego te cholernełapy!Znowu go uderzyła - łup! - i ledwo w to wierzyłam.Czy ja byłamniewidzialna?Podbiegłam do nich w chwili, gdy wyjęła swój tajemniczy miecz.Nie byłam w stanie na niego patrzeć (był zrobiony z ogniapiekielnego i wywoływał natychmiastowy ból głowy, jakbymwpatrywała się w słońce).Odwróciłam wzrok - wciąż nie wiem,jak mi się to udało - i jakimś cudem znalazłam się przedGeorge'em, broniąc go rozpostartymi ramionami.Właśnie wtedymoja siostra przypadkiem wbiła ostrze miecza w moją klatkępiersiową. Rozdział 28Betsy? Betsy? Betsy?- Grrhrhrhrh!Czy to ja? Nie.Kto się dusił? Chyba nie ja, nie?- Laura, lubię cię.Sinclair? Co on tam robił? Brzmiało, jakby dusił moją siostrę.Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, jak się do tegoustosunkować.Hurra? Buuu?- Grrhrhrhrh!- Owszem, dziękuję, ale obawiam się, że jeśli ona umrze, to tytakże.To ten mój dziwny, terytorialny odruch.Zdaję sobiesprawę, że mam z tym problem, i staram się mu przeciwdziałać,ale w tej chwili jestem zmuszony spełnić to, co ci obiecałem.- Betsy? Słyszysz mnie?Marc! To był Marc.Znakomicie! W końcu miał wolne w dniu,kiedy mógł się na coś przydać.- Spomiędzy jej cycków wystaje cholerny miecz.-To była Cathie.- To oczywiste, że mnie nie słyszy.Po co w ogóle rozmawiam ztymi matołami?Nie umarłam! - Pewnie nie ma co sprawdzać pulsu ani oddechu - powiedziałaTina.- Cóż, nie ma pulsu, nie oddycha, więc można powiedzieć, że nieżyje.Poza tym z klatki piersiowej wystaje jej ogromny miecz.- Heloł! - wykrzyknęła Cathie.- Ale już kiedyś umarła, więc nie jestem taki pewien.Tina powiedziała:- My też nie.A gdzie Nick?- Dzięki Bogu Jessica zajmuje się nim na górze.Ze też nie mogłakiedy indziej zacząć umawiać się na randki.- Amen - skwitowałam i otworzyłam oczy.Ze zdumieniemzobaczyłam, że Marc i Cathie mieli rację - rzeczywiściespomiędzy moich piersi wystawał ogromny miecz.Widziałam,jak Laura dzgała nim wampiry, które od razu znikały.Zdziwiłamsię, że nie zmieniłam się w kupkę popiołu.- Sinclair! Zostaw ją.Laura, cho no tu.Wyjmij to ze mnie.Oboje spojrzeli w moją stronę.Twarz Laury była tak czerwona,jakby za chwilę miała jej pęknąć żyłka.Co - biorąc pod uwagężelazny uścisk Sinclaira na jej szyi - pewnie zbliżało sięnieuchronnie.Puścił ją, a ona, ciężko dysząc, upadła nacementową podłogę.- Nie można was zostawić nawet na jeden dzień, żebyście nierozpętali piekła - marudziłam.- Gdzie George?- Zaprowadziłam go pod prysznic, żeby zmyć krew - rzeczowoodparła Tina.Klęczała obok mnie na jednym kolanie i ściskałamoje ramię, jakby chciała się upewnić, że nie obrócę się w proch. Laura uklękła, a potem wstała.Na jej miejscu tak szybko nieodwracałabym się plecami od Sinclaira, ale ona widziała tylkomnie i chwiejnie podeszła w moją stronę.- Betsy, ojej, Betsy! Wybacz mi! - Potknęła się i upadła, ale zarazwstała ze słowami: - Przysięgam, nie w ciebie celowałam! Jestemnic niewartą, zdradliwą suką, którą przyjęłaś do rodziny, a jaodpłaciłam ci się.- Machnęła w stronę swojego miecza.-Błagam, błagam cię o wybaczenie.Ja.- Laura.- Tak?- Może najpierw wyciągniesz ze mnie to coś?- Aa.Aa! Jasne, oczywiście.Ja.yy.jeszcze nigdy.- Złatwością chwyciła rękojeść.- Mój miecz albo przechodzi nawylot, nie wyrządzając szkód, zakłóca jedynie magię, albo zabija.Jeszcze nigdy.nie utknął w połowie.Zrobiło mi się niedobrze.- A możesz go wyciągnąć?- Tak, oczywiście, ale po tym całym bólu, który ci wyrządziłam,muszę cię ostrzec, że to może trochę zaboleć.- Elizabeth! - krzyknął Sinclair ze swojego ciemnego kąta.Natychmiast wszyscy na niego spojrzeliśmy.Jego podniesionygłos nigdy nie wróżył nic dobrego.- Nalegam, abyś natychmiastodwołała ślub.Aż mnie zatkało od nowej fali wściekłości.- No dalej, kop leżącego! Odwołaj sśluuuuu-argrghh! -Chwyciłam się za klatkę piersiową, w której na szczęście niezostała dziura.- To bolało, krowo! - Może trochę mniej - powiedział Sinclair z wyrazem ulgi natwarzy - gdy myślałaś o czymś innym.- Jasne, dzięki za pomoc, którą śmiertelnie mnie przeraziłeś -mruknęłam, gdy Tina i Marc pomagali mi wstać.Marc pomacałmnie między piersiami, czego nie wzięłam osobiście, a potemobszedł mnie, żeby sprawdzić plecy.- Jak się czujesz? - spytała zaniepokojona Tina.- Wkurzona! Ile jestem na nogach? Dziesięć minut?! Rany.Gorzej niż na studniówce w dziewięćdziesiątym pierwszym.Laura, masz nam coś do wytłumaczenia.- Zamknij oczy - poinstruował mnie Marc -i myśl o czymś innym.Podniósł bluzę od piżamy.- Ej no! Zimno tu, przestań.- Odskoczyłam od niego.- Jestempewna, że gdybym miała wielką ranę po mieczu, tobyśmywszyscy o tym wiedzieli.- Nie wierzę, że wciąż żyjesz! - wykrzyknęła Laura.- To znaczybardzo się cieszę, ale to się jeszcze nigdy nie przydarzyło.-Sinclair podszedł do nas, a ona się skuliła.- Już ci to mówiłam.wcześniej.Nie miałam zamiaru jej dzgnąć.Stanęła mi nadrodze.- Taaaak - powiedział Sinclair aksamitnym tonem.- A kogousiłowałaś dzgnąć, gdy stanęła ci na drodze?- To nie było.nie było na serio.- Nagle Laura wyglądała jakdwunastolatka.Zasługa warkoczy.Oraz tego, że schowałamiecz.Gdzieś, gdzie go chowała, gdy nie zabijała nimwampirów.- Tylko ćwiczyliśmy. - Chyba to, co wydarzyło się u Ant, dało ci w kość bardziej, niżsądziłaś - podpowiedziałam.Laura wzruszyła ramionami.Unikała naszych spojrzeń.Jej włosybyły znów jasne, a oczy niebieskie.Niebieskie jak oczy matkiAnt i - najwidoczniej - diabła.- Jest zdziczałym wampirem - broniła się.- I tak nie byłabym wstanie go skrzywdzić.Wyrządzić trwałych szkód.Kłamstwo.- To było tylko ćwiczenie.Kłamstwo.- Nie miało nic wspólnego z moją rodziną - nalegała, kłamiąc poraz trzeci (i oby ostatni).- To.Walcz, żebym mogła cię odesłać do mojej matki!- Nic.Walcz, żebyś mógł jej powiedzieć, że u mnie wszystko w porządkui ma się więcej nie wtrącać!- Nie znaczy.- O rany - odezwała się Cathie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl