RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Na mury.Nie mam zamiaru siedzieć dłużej w piwni­cach.– Nie – powiedział twardo.– Nigdy nie miałaś do czynienia z prawdziwą walką.Przyznaję, że w zabawie nieźle sobie radzisz z mieczem, ale nie pozwolę, żebyś ryzykowała, że staniesz skamieniała i bezbronna, gdy poczujesz zapach prawdziwej krwi.Pójdziesz do lochów razem z innymi da­mami i zamkniesz dobrze drzwi za sobą.Jeszcze nigdy nie odzywał się do niej w ten sposób.Pa­trzyła na niego zdumiona.Do tej pory widziała go w roli draż­niącego się z nią łobuziaka lub delikatnego przyjaciela.Teraz stanął nagle przed nią zupełnie inny człowiek.Zaczęła prote­stować, ale przerwał jej zdecydowanie w pół zdania.Chwycił mocno za ramię i na pół prowadząc, na pół ciągnąc za sobą, poprowadził w stronę wejścia do podziemi.– Roland! – krzyknęła.– Puść mnie!– Pójdziesz tam, gdzie ci kazano – powiedział cicho i spokojnie.– A ja pójdę tam, gdzie mnie kazano.Nie bę­dziemy o tym więcej dyskutowali.Szarpnęła się mocno, lecz Roland nie ustąpił.– Roland! Zabieraj swoje łapy.Natychmiast! – rozka­zała.Nie zważał w ogóle na jej protesty, tylko ciągnął za sobą.Wartownik stojący przy drzwiach prowadzących do piwnic patrzył zaskoczony na zbliżającą się parę.Roland zatrzymał się przy nim i nie przejmując się specjalnie delikatnością czy dobrymi manierami, popchnął Carline mocno w stronę drzwi.Spojrzała na niego z wściekłością.Zwróciła się do wartow­nika.– Aresztować go! Natychmiast! On.– Rozpierająca ją wściekłość sprawiła, że krzyczała przenikliwym, piskliwym głosem w sposób zupełnie nie przystający wielkiej damie.– On, dobierał się do mnie!Żołnierz patrzył to na jedno, to na drugie z nich, nie mogąc się zdecydować, co ma zrobić.Postąpił niepewnym krokiem w stronę Rolanda.Roland wzniósł ostrzegawczo palec i wy­ciągnął go w stronę wartownika, trzymając koniec o centymetr od jego nosa.– Dopilnujesz, aby Jej Wysokość dotarła do wyznaczo­nego dla niej bezpiecznego miejsca.Zignorujesz jej obiekcje i protesty, a gdyby próbowała opuścić wskazane miejsce, po­wstrzymasz ją.Zrozumiano? – Ton jego głosu nie pozosta­wiał najmniejszej wątpliwości, że mówił ze śmiertelną po­wagą.Wartownik skinął głową, lecz nadal wahał się przed do­tknięciem Księżniczki.Nie odrywając wzroku od żołnierza, Roland popchnął delikatnie Carline w stronę zejścia.– Jeżeli dowiem się, że opuściła lochy przed sygnałem odwołującym alarm, dopilnuję, aby Książę i Mistrz Miecza zostali poinformowani, że dopuściłeś do tego, by Księżniczka została narażona na niebezpieczeństwo.To przesądziło sprawę.Mógł co prawda mieć wątpliwości, kto z nich dwojga stał wyżej w hierarchii w czasie ataku wroga, ale nie miał najmniejszych, co Mistrz Miecza z nim zrobi, gdyby Księżniczka popadła w tarapaty.Zwrócił się w stronę drzwi, zanim Carline zdążyła od nich odejść.– Tędy, Wasza Wysokość – powiedział i zmusił ją, aby zeszła na dół.Carline cofała się przed nim, trzęsąc się z wściekłości.Ro­land zamknął za nimi drzwi.Pokonała jeszcze jeden stopień, idąc tyłem, po czym odwróciła się i pokornie zeszła na dół.Znalazła się w pomieszczeniu przeznaczonym dla kobiet z za­mku i miasta na czas ataku wroga.Siedziało już tam kilka przytulonych do siebie i przerażonych kobiet.Wartownik zaryzykował, zasalutował przepraszająco.– Upraszam o przebaczenie, Wasza Wysokość, lecz szla­chcic Roland wydawał się być bardzo zdeterminowany.Grymas gniewu znikł nagle z jej twarzy, a na jego miejsce pojawił się nikły uśmiech.– Rzeczywiście, prawda?Na dziedziniec wpadł oddział konnych.Masywna brama wjazdowa zamknęła się za nimi z hukiem.Arutha obserwował wszystko ze szczytu murów.Obok stał Fannon.– Ale mamy pecha.– Pech nie ma tu nic do rzeczy.Gdyby przewaga była po naszej stronie, bądź pewny, że Tsurani nie zaatakowaliby.Poza wypalonymi kikutami domów, przypominającymi nieustannie o trwającej wojnie, okolica wydawała się spokojna.Nic się na razie nie działo.Arutha dobrze jednak wiedział, że za granicami miasta, w lasach na północy i pomocnym wscho­dzie zbierała się wielka armia.Ponadto, według ostatnio na­pływających raportów, w kierunku Crydee maszerował nastę­pny, dwutysięczny zastęp Tsurani.– Zjeżdżaj do środka, ty zawszony pokurczu.Nie plącz się pod nogami!Arutha spojrzał w dół na dziedziniec.Amos Trask pędził przed sobą kopniakami niskiego, przerażonego śmiertelnie ry­baka, który po chwili wskoczył do wnętrza jednej z byle jak skleconych bud, wypełniających przestrzeń wewnątrz murów.Zamieszkiwali ją ci, których domy zostały ostatnio zniszczone i którzy nie udali się, jak reszta, na południe kraju.Większość mieszkańców miasta i okolicznych osad zbiegła do Carse bez­pośrednio po najeździe samobójców, lecz kilka rodzin przezi­mowało na miejscu.Poza kilkoma rybakami, którzy mieli zo­stać i zaopatrywać garnizon w żywność, reszta powinna być tej wiosny przetransportowana statkami do Tulan i Carse.Do nadpłynięcia pierwszych w tym sezonie statków było jeszcze dobrych parę tygodni.Rok temu, po spaleniu się jego stat­ku, Amos Trask otrzymał zadanie zajęcia się tymi ludźmi i dopilnowania, żeby nie przeszkadzali i nie powodowali na zamku zbyt wielkiego zamieszania.Były kapitan mórz w ciągu pierwszych tygodni po spaleniu miasta wykazał się w tym za­kresie niezwykłymi zdolnościami.Amos miał potrzebny talent i doświadczenie w dowodzeniu innymi, aby utrzymać w ryzach pewnych siebie, krnąbrnych i nie zawsze dobrze wychowanych prostych rybaków.Arutha uważał Amosa za łgarza, bufona i, najprawdopodobniej, pirata, ale jednocześnie człowieka, który da się lubić.Po schodach prowadzących z dziedzińca wszedł Gardan, a tuż za nim Roland.Gardan zasalutował przed Księciem i mi­strzem Fannonem.– To był ostatni patrol, panie.– W takim razie czekamy już tylko na powrót Martina – powiedział Fannon.Gardan pokręcił głową.– Żaden patrol go nie widział, panie.– Ponieważ bez wątpienia Długi Łuk jest znacznie bliżej wroga niż jakikolwiek inny żołnierz przy zdrowych zmysłach ośmieliłby się podejść – zasugerował Arutha.– Jak są­dzisz, ile czasu trzeba, aby dotarła reszta Tsuranich?Gardan wskazał na północny wschód.– Niecałą godzinę, jeżeli pójdą bez popasów, prosto jak strzelił.– Popatrzył w niebo.– Zostały im niecałe cztery godziny dziennego światła.Możemy się spodziewać jednego ataku przed zapadnięciem nocy, ale najprawdopodobniej zajmą najpierw pozycje, dadzą odpocząć ludziom, a zaatakują z pier­wszym świtem.Arutha spojrzał na Rolanda.– Czy kobiety są bezpieczne? Roland uśmiechnął się szeroko.– Wszystkie, chociaż twoja siostra może ci powiedzieć parę ostrych słów na mój temat, kiedy to się skończy.W odpowiedzi Arutha także się uśmiechnął.– Zajmę się tym, kiedy już będzie po wszystkim.– Ro­zejrzał się.– Na razie czekamy.Fannon omiótł wzrokiem z pozoru spokojny krajobraz wo­kół zamku.– Tak, na razie czekamy – powiedział z nutką obawy, a zarazem determinacji w głosie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl